Nie da się zaplanować starości. Nie da się, bo choć niby każdy wierzy, że jej doczeka, bo liczy na długie życie, tak zarazem nie wierzymy, że ona w ogóle nadejdzie. Jest to perspektywa tak odległa, że aż dosłownie nierealna. Czterdzieści, trzydzieści, dwadzieścia lat – przecież to wieczność. Dlatego choć to absolutnie wbrew logice, tak jest zasadne powiedzieć: starość zjawia się nagle. Tak długo jak da się ją odepchnąć od świadomości, robimy to. W konsekwencji nikt jej nie planuje, starość i warunki, w jakich przyjdzie nam ją spędzić, zawsze zaskakują.
To tak jak z poważnymi chorobami: spojrzysz w statystyki i widzisz, że prawdopodobieństwo zachorowania na coś upierdliwego jest ogromne, ale póki jesteś zdrowy, wydaje ci się, że w ogóle ci to nie grozi.
Do takich refleksji potrafi doprowadzić lektura wywiadu na Weszło. W tym konkretnym wypadku rozmowa Kuby Białka z Andrzejem Gowarzewskim. Jeśli macie chęć i czas, pochylmy się nad dwoma fragmentami.
***
Piłkarz teraz oczekuje, że jak porozmawia, to potem coś z tego będzie w gazecie albo telewizji. A ja co mogę zaproponować? Powiedzieć mu, że może będzie w książce za 10 lat? Ludzie nie mają takiej wyobraźni. Jak jechałem do Białegostoku to umawiałem sześć dziadków i trzech piłkarzy z równoległego okresu. Dziadki strasznie potem czekały. Kiedy to będzie? Za tydzień? Za dwa? Mówiłem, że robię encyklopedię, to nie tak szybko, ale do nich to nie docierało. Chcieli, żeby coś z tego było już. Mam jakiś taki żal do życia, że im tego nie dałem. “Mistrzostwa Polski” ukazują się przecież po 40 latach od rozpoczęcia pracy.
Ten akapit początkowo nie przeszedł autoryzacji, zadzwoniłem jednak do pana Andrzeja i zgodził się udostępnić go do felietonu. Więcej: doprecyzował go. Ci piłkarze mieli ogromną potrzebę opowiedzenia swojej historii. Był zawodnik, który rozegrał jeden mecz w Ekstraklasie, miał Alzheimera, ale jeszcze ten jeden swój mecz doskonale pamiętał i chciał go opowiedzieć. Byli piłkarze, który płakali w słuchawkę, pisali listy – dlaczego nasza rozmowa nigdzie się nie ukazała? To było dla nich bardzo, ale to bardzo ważne. Wtedy, na stare lata, ważniejsze niż kiedykolwiek.
***
Jedno z miast na Pomorzu Zachodnim, okolice Szczecina. Odnalazłem tam po kilku latach człowieka, który grał epizodyczne role w jednym z lwowskich klubów. Tak się cieszyłem! Nazwisko miał bardzo popularne, imię też, prawie nikt go nie znał. Piłkarz z trzeciego szeregu – takich najtrudniej było znaleźć. Nie było telefonów komórkowych, kontakt był zupełnie inny niż teraz. Poprosiłem kolegę ze Szczecina, żeby zorganizował spotkanie z nim.
Umówiliśmy się na niedzielę. Idę z moim przyjacielem pod wskazany adres. Mieszkanie skromne, dwa pokoiki, wchodzimy, a tam stół zastawiony jak na wesele. Przy stole cała rodzina. Kobiety w sukniach balowych, mężczyźni pod krawatami… I wszyscy biją nam brawo! Mówię „dzień dobry”, przedstawiam się…
– Wiemy, wiemy, redaktorki, kto wy jesteście. Siadajcie!
Siadamy, rodzina, babcie, ciotki, kuzyni – wszyscy w nas wpatrzeni. On – bohater dnia. Mówię:
– Wie pan, atmosfera taka uroczysta, ale ja muszę jakoś z panem ankietę wypełnić.
– Proszę bardzo!
Imię, nazwisko, kluby, lata, wszystko jakoś poszło. Potem mówię, że chciałbym zapytać jeszcze o kilku piłkarzy, którzy z nim grali.
– Ten? Eee, słabiak! Ten? Nie będziemy chyba o takich marniakach rozmawiać! Czemu pan mnie o jakiegoś Myszkę pyta? O Albańskiego czemu nie?!
– Bo o nich już wszystko wiem.
– Nie wie pan! Proszę pana… Ja… Ja byłem król Lwowa. Po mnie dorożkę – dorożkę! – pod dom wysyłali, żebym trenować jeździł!
(oklaski)
– Mogłem robić karierę naukową. Ale chciałem wykorzystać swój niewątpliwy talent sportowy. Jak gazety pisały, że zagram – był tłum! Jak napisały, że wyjechałem na egzamin – stadion był pusty!
(oklaski)
– Kałuża został selekcjonerem. Wie pan, to nie był taki człowiek, jak się o nim mówi. Ja mu odmówiłem nie raz. A na tym meczu na olimpiadzie to ja zdobyłem bramkę. Ja! Gazety źle podają!
Po opowieści, jak po mistrzostwach świata rozrywały go francuskie i angielskie kluby, stwierdziliśmy, że trzeba skończyć jak najszybciej ten rosół i roladę i się zwinąć.
***
Starość piłkarza – oto człowiek, który był na świeczniku. Oto człowiek, który – jak to się mądrze mówi – w okresie formatywnym przyzwyczaił się do bycia podziwianym przez tłum. Jemu może być wyjątkowo trudno znieść zapomnienie. Czytam w wywiadzie z panem Andrzejem: ten dobry ligowiec sprzed lat kompletnie zapomniany, nikt nie wiem kim był, mieszka sam, w kawalerce. Tamten schorowany, z Alzheimerem, nie daje już rady.
Cristiano Ronaldo klitka na Górnym Śląsku i zapomnienie nie grozi, ale wyraźnie widać, że sława i sukces są dla niego narkotykiem, a może nawet czymś więcej: podstawą tożsamości. Kiedyś napisałem o nim tak:
Ronaldo, jeden z najlepiej zarabiających piłkarzy świata, atakujący swoim wizerunkiem z lodówki, z kosmetyczki, wyłażący z czipsów. Gość, który mógłby jutro skończyć karierę, nic już nie wygrać, a i tak będzie w panteonie futbolowych gwiazd.
Ale on wychodzi na Sporting Gijon i myśli tylko o tym, żeby wygrać. A jak jest 3:0, to żeby wygrać 6:0.
Wyszedłby na sparing ze Złoczevią Złoczew i gonił kolegów przy 11:0 w trzynastej minucie, bo skoro można wygrać wyżej, to jak można nie próbować?
Kiwałby się z psem i znalazł sposób, by zrobić z tego śmiertelnie istotny pojedynek.
Tak, z tej cechy wynikają też złe zachowania, potrafi się przebić egoizm, złe decyzje, frustracja, jątrzące słowa. Ale wiem jedno:
Nigdy nie zobaczę Ronaldo snującego się beznamiętnie. Może zagrać słabo, ale nigdy porażka po nim nie spłynie.
Szanuję.
Ten sam rys osobowościowy, który był motorem napędowym jego sukcesów, który sprawił, że mamy do czynienia z perfekcjonistą, pewnego dnia może go straszliwie przytłoczyć. Kim chciałby być Ronaldo po skończeniu kariery? Aktorem w Hollywood, czyli znowu – wołanie o świecznik, o sławę, centrum uwagi. Ale jak braku pieniędzy nigdy nie zazna, jak wywalczył sobie na zawsze miejsce w historii futbolu, tak znacznie trudniej będzie o centrum uwagi i – by tak rzec – spektakularne bieżące sukcesy. Natomiast może być tak, że z psychologicznego punktu widzenia, Ronaldo potrzebuje tego by czuć się – po prostu – normalnie. Taka może być cena tego, co osiągnął.
To może się wydawać śmieszne, bo mówimy o sławnym bogaczu, ale czasem jak się nad tym zastanowię, to trochę mi go żal. Istnieje realna szansa, że mówimy o człowieku skazanym na mentalny cios, na potencjalną poważną depresję.
***
Ostatnio z jakiejś tam okazji spotkałem się z wujem, którego nie widziałem ładnych kilka lat. To jeden z tych wujów, których widuje się od lat przy rodzinnych uroczystościach, weselach, komuniach, pogrzebach, zna się o nim podstawowe fakty, ale nie ma jakiejś większej zażyłości. Tym razem jakoś zagaił, że podobał mu się stadion Widzewa, bo juz na nim był. Po nitce do kłębka co się okazało: jest oldbojem Widzewa, byłym bokserem widzewskiej sekcji. Wysypały się barwne historie, to o Bońku, który jako jedyny z piłkarzy przyszedł bokserom pogratulować awansu do pierwszej ligi, napił się też z nimi – według opowieści szampana z gwinta. Usłyszałem o Kuleju, który też kiedyś trenował widzewskich bokserów, ale był w tym podobno fatalny. Wciąż żył dniami chwały, a trenowanie jakiegoś tam Widzewa kompletnie go nie interesowało – to była dla niego posadka, raczej upokarzająca, zbyt daleko od świateł. Tak to przynajmniej odbierał mój wuj, rzewnie wspominając treningi jakiegoś młodego człowieka, któremu zaufali, bo wkładał w szkolenie całe serce.
Tak to przypadkiem, przy stole, posłuchałem pasjonujących historii. W zasadzie zrobiłbym z wujem porządny wywiad, ale aż głupio tam jechać – dziesięć lat nie jeździłem, a teraz nagle wpadać i to z interesem zawodowym? Trochę wstyd.
Ale świat jest mały. A to wujek z Katowic, czołowa złota rączka miasta, robił luksusową łazienkę u Mariana Dziurowicza. A to dopiero co mój przyjaciel opowiadał, jak na szkoleniu z napraw maszyn szwalniczych pił ze szwagrem Aleksandra Kłaka.
Przypadkowo zasłyszane, a potem ciekawie rozwijające się historie – w zeszłym roku zrobiłem więcej wywiadów niż kiedykolwiek i może stąd inne podejście, a może dzięki temu lepiej potrafię ważyć ciężar opowieści. Oczywiście nie dotyczą tylko piłki.
Znam jeden taki przypadek: osoba w podeszłym wieku, która w zasadzie ciągle powtarzające te same historie, odtwarzająca życiorys. Siedzisz i po raz piąty pojawia się opowieść o pożarze sprzed sześćdziesięciu lat, gdy kładli we wsi elektryczność, podobnie o niewypale znalezionym przez dzieci na polu tuż po wojnie. To brama do innego świata, podróż w czasie, ale gdy słyszałem to za którymś razem zastanawiałem się gdzie w tym celowość. Najpierw toporne tłumaczenie: starsi ludzie czerpią z przeszłości, bo wolą żeby określały ich osobowość dawne czasy, wówczas czynione rzeczy, niż często wyjątkowo szarobura teraźniejszość. A później przyszło mi do głowy jeszcze jedno tłumaczenie: może to podświadoma walka o przetrwanie, jej kolejny etap? Słusznie ktoś powiedział: człowiek istnieje tak długo, aż umrze ostatnia osoba, która go pamięta, a istnieje tak mocno, jak mocno tę osobę pamiętamy. Ja tę rzeczoną postać i jej opowieści będę pamiętał zawsze, z wielu okresów jej życia. To dużo. Pamiętam wiele osób, które przewijały się przez moje życie w większym stopniu, ale pozostaną dla mnie na zawsze tajemnicą.
Opowieść może to być po prostu wyprawą w inny świat, w rzeczywistość dla nas niemal surrealną, ale może też być lepiej: znajdzie się inspiracja. Jakaś cenna lekcja. O dwóch dziadkach, których nigdy nie poznałem, wiem tylko tyle, że jeden po wojnie przedzierał się spod Lwowa na Mazury cierpiąc straszliwy głód – gdy założył później rodzinę, powiedział, że wszystkiego w domu może brakować, ale jedzenia nigdy. O drugim dziadku wiem tylko, że był najwyższy we wsi, jak stał w kościele przerastał wszystkich o głowę.
Myślę, że mieli mi więcej do przekazania.
Idą święta, może najlepszym prezentem dla kogoś będzie wysłuchanie go? Brzmi jak banał, więc doprecyzuję – chodzi mi o osoby starsze i ich opowieści z dawnych lat, z wielu wyżej wymienionych względów. Jestem pewien, że jeśli dacie szansę, natkniecie się na tematy i historie, których byście się nigdy nie spodziewali. Może nawet będą to opowieści z gatunku tych, które uczą, wzbogacają? Może będzie to autentyczny prezent, który zrobicie sobie samym?
Wesołych, zasłuchanych świąt.
Leszek Milewski