“Przydałby się Arce jakaś dziewiątka z prawdziwego zdarzenia”. “Zjawiński i Abbott nie są w stanie zagwarantować odpowiedniego poziomu”. “Jest w Gdyni problem z obsadą miejsca na szpicy”. I tak dalej, i tak dalej, aż do porzygu… Gdybyśmy dostawali 100 złotych za każdym razem, gdy słyszeliśmy narzekania na brak napastnika w ekipie beniaminka znad morza, to Święty Mikołaj byłby w tym roku wyjątkowo hojnym staruszkiem. Sęk w tym, że było to nieuzasadnione biadolenie, bo tego gościa Grzegorz Niciński… cały czas miał pod nosem. Rafał Siemaszko, 30-latek z Wejherowa znów udowodnił, że przez większość rundy trener po prostu błądził.
Najpierw stawiał na skreślonego w Cracovii Dariusz Zjawińskiego. Ten wyjątkowo szybko, bo już w 3. kolejce dobił do swojej zawrotnej średniej z ostatnich sezonów w Ekstraklasie, czyli dwóch goli, no i fajrant. Później do zdrowia wrócił Paweł Abbott, najlepszy strzelec drużyny na I-ligowym froncie, co oczywiście musiało skończyć się sporą liczbą szans. Efekty? Jeszcze bardziej opłakane niż w “Turbokozaku” – kilka niezłych okazji, ale ostatecznie zero wypracowanych bramek w 10 meczach w Ekstraklasie. Pomimo tego Siemaszko – wcześniej głównie pomocnik, ale w tym sezonie regularnie grający zmiennik napastnika – na swoją okazję w pierwszym składzie w meczu ligowym czekał aż do przedostatniej kolejki w tym roku. I tak to wygląda:
– bardzo dobry występ i gol z Jagiellonią,
– jeszcze lepszy występ i gol ze Śląskiem.
Doliczmy do tego dwa strzelone gole i jedno kluczowe podanie przy bramce, które zaliczył jako rezerwowy i możemy mówić o jednym z lepszych zawodników Arki tej jesieni. Aż dziw bierze, że do tej pory cała jego kariera w najwyższej klasie rozgrywkowej sprowadzała się do 12 występów z sezonie 2010/11 w barwach Arki (później grał jeszcze w Orkanie Rumia, Gryfie Wejherowo i Chojniczance Chojnice).
Dziś był najlepszy na placu, zabawił się z defensywą Śląska. Ale miał też mocne wsparcie, bo Marcus da Silva i Dominik Hofbauer również chcieli wykorzystać to, że drużyna Mariusza Rumaka była beznadziejna. Gole padły po stałych fragmentach, w dodatku przy drugim (Marcjanika) fatalnie piąstkował Pawełek, ale niech was to nie zmyli – nie ma żadnego przypadku w tym, że trzy punkty jadą do Gdyni. Była jeszcze m.in. poprzeczka po strzale Siemaszki, innym razem ten piłkarz został przyblokowany w ostatniej chwili, mieliśmy też dobrą okazję, gdy da Silva nie trafił głową, mieliśmy strzał Hofbauera i kolejny kiks Pawełka. Arka była znacznie lepsza.
Trudno za cokolwiek pochwalić Śląsk. To było błaganie o przerwę, o urlopy. Coś, co trzeba odbębnić przed klubową wigilią i rozjechaniem się po domach. Banda smutasów męczących bułę. Szkoda gadać.
Fot. FotoPyK