Liga angielska od zawsze kojarzyła nam się z intensywnością – mecze rozgrywane praktycznie co trzy dni, wysokie tempo, twarda, siłowa piłka. W takich warunkach ciężko o sprawną regenerację organizmu, a przecież nie dość, że liga i dwa krajowe puchary, to dla niektórych przecież też wyprawy na kontynent w ramach rozgrywek międzynarodowych. Prawdziwy wycisk przyjmą jednak dopiero piłkarze Liverpoolu – na przełomie grudnia i stycznia przyjdzie im bowiem rozegrać dwa mecze w ciągu 48 godzin.
31 grudnia, 18:30 – Liverpool vs Manchester City
2 stycznia, 16:00 – Sunderland vs Liverpool
Od zakończenia pierwszego spotkania, do rozpoczęcia drugiego, przelecą więc niespełna dwie doby, a przecież „The Reds” będą jeszcze mieli do pokonania bez mała 300 kilometrów, by dotrzeć na Stadium of Light.
– Bardzo szanuję angielskie tradycje i sam jestem ich entuzjastą, ale będziemy mieli niecałe dwa dni na odpoczynek. W jaki sposób mam przygotować swoich zawodników do meczu z Sunderlandem? Mamy zagrać na 50 procent możliwości z City, żeby w poniedziałek znów wyjść na boisko? – pytał retorycznie Klopp i trudno się z nim nie zgodzić.
Liverpool oczywiście od tej decyzji się odwoływał, ale nic to nie dało – reguły zabawy w tym przypadku wyznacza stacja telewizyjna BT Sport, która wykłada za transmisję meczu z City grube pieniądze i już wcześniej doprowadziła do tego, że szlagier na Anfield Road zostanie przesunięty na późniejszą godzinę. Poza tym „The Reds” usłyszeli również, że… mecze nie mogą być przekładane tylko na prośbę jednego zespołu. No cóż, specjalnie nas nie dziwi, że Sunderland do prośby LFC się nie przychyla – im raczej na rękę, że ich rywale wyjdą na boisko zajechani jak koń po westernie.