Był moment, kiedy Arkę nie nazywano jedynie zaskoczeniem tego sezonu, ale wręcz rewelacją – choćby u siebie grali przecież świetnie, mówiło się wręcz o twierdzy w Gdyni. Tymczasem ostatnio przyszła zadyszka, nawet stadion otoczony fosą i mostem zwodzonym został zdobyty przez Piasta Gliwice. Mecz z Pogonią mógł więc powiedzieć czy to już kryzys, czy jeszcze może drobne problemy i cóż, po 90 minutach informacje dla fanów żółto-niebieskich nie są zbyt wesołe.
Choć zaczęło się nieźle – to Arka przeważała, widać było jak bardzo chcą strzelić bramkę, fajnie wyglądali Hofbauer z da Silvą. No, ale właśnie, niby chcieć to móc, jednak nie tym razem. Wcześniej gdynianie byli konkretni, na przykład jak w meczu z Wisłą Kraków, kiedy po prostu zadali dwa szybkie ciosy i trzymali mecz w garści. Teraz tego zabrakło, niby gospodarze atakowali, ale kompletnie bez pomysłu, najwięcej na co się zebrali to jakieś anemiczne strzały zza pola karnego, dość powiedzieć, że na przerwę schodzili bez celnego uderzenia na bramkę Kudły.
Dziś dla Arki rzeczywistość jest brutalniejsza niż latem, bo wtedy mieli też piłkarskie szczęście – potrzebne nawet najlepszym, a beniaminkowi to już w ogóle. Teraz nie dość, że go nie mają, to jeszcze po prostu pomagają rywalowi strzelać bramki. Pierwszy gol – Marciniak zachowuje się fatalnie, zamiast przepuścić piłkę albo wybić na aut, on… podaje na nos do Frączczaka. Obstawiamy, że Adam bał się puścić futbolówkę do rywala za plecami, ale jednak wybrał najgorzej jak mógł. Drugi gol? Tym razem pomyłka Jałochy, tak przecież pewnego do tej pory. Wyszedł do dośrodkowania, ale łapał piłkę mniej pewnie niż niedoświadczony chłopak kobiecy biust.
Osobny akapit należy się też właśnie Frączczakowi, bo ma swoją chwilę – ostatnio walnął Legii dwójkę, teraz to samo zrobił z Arką. Ten gość może zagrać wszędzie i wszędzie zrobi to solidnie, lub jak ostatnio, bardzo dobrze. Jeśli myślisz „porządny ligowiec”, to powiesz Adam Frączczak. Może ta jego kariera nie będzie tak bogata jak co niektórych, ale zdecydowanie wolimy kogoś takiego niż dziesiątki pozorantów przewijających się przez tę ligę.
A wracając do meczu – obraz drugiej połowie można było śmiało założyć już w przerwie. Pogoń miała swój wynik, Arce wymykały się kolejne punkty i musiała atakować. I rzeczywiście to robiła, parę razy groźniej przycisnęła, jak na przykład wtedy gdy uderzał Warcholak, ale też trudno powiedzieć, że podopieczni Moskala włączyli tryb Częstochowy. Nie, kilkukrotnie było im cieplej, najbardziej przy strzale Zbozienia, może wtedy nawet gorąco, ale to tyle. Pogoń natomiast mogła kontrować, co jakiś czas tego próbowała i bramkę trafiła na późne do widzenia, konkretnie Matras po wrzutce z wolnego.
To czwarty mecz bez zwycięstwa gdynian i moment na ten dołek wybrali sobie słaby. Za tydzień w niedzielę przecież derby z Lechią.
Fot. FotoPyk