– Przed wyjazdem na kadrę U21 menedżer powiedział mi, że jak wrócę na Łotwę, to dalej zobaczymy, że będzie ze mną w kontakcie i załatwi wszystko na miejscu. No i więcej nie zadzwonił, temat upadł. Później tylko usłyszałem, że transfer wysypał się przez Skonto, które żądało za mnie zbyt dużych pieniędzy. Jest mi przykro. W końcu nie chodziło o byle klub, a o Glasgow Rangers… Vladislavs Gutkovskis w rozmowie z Weszło opowiada między innymi o testach, na których nogi nie chciały się go słuchać, “polskim” towarzystwie na Łotwie, zrzutkach na paliwo i treningach z dronami.
Na początek wyjaśnijmy jedną rzecz – ten “Biały Lukaku” to pseudonim jeszcze z Łotwy, czy może prawa autorskie należą do trenera Michniewicza?
Nie, na Łotwie nie porównywano mnie do Lukaku, dopiero tutaj trener tak jakoś powiedział na obozie. Belyj Lukaku. Inni to podłapali i się przyjęło. Mi to absolutnie nie przeszkadza! (śmiech)
Miałeś okazję poznać go osobiście? Swego czasu byłeś na testach w Evertonie.
Nie, Lukaku wtedy akurat nie trenował z drużyną, nie kojarzę żeby był na treningach ze mną, nie widziałem go. Faktycznie, jakiś rok temu byłem w Liverpoolu na testach. Gdy tam leciałem, nie miałem pojęcia, czego się spodziewać. Pierwszy raz w wielkim świecie! Wcześniej nigdy nie byłem w żadnym zagranicznym klubie, grałem tylko na Łotwie, to były pierwsze takie testy z dala od domu, w jakich brałem udział. Trzy dni trenowałem z U-21, jeden czy dwa z pierwszą drużyną. Nie jestem też szczególnie technicznym zawodnikiem i jak zobaczyłem, jak oni radzą sobie z piłką, to zacząłem się trochę zastanawiać: skąd ja się tu wziąłem?
Jak poszło?
Nerwowo. Wiesz, taki duży klub się zainteresował, zaprosił, nie wiedziałem jeszcze, co i jak… Wszedłem tam i poczułem, jakbym pierwszy raz w ogóle grał w piłkę nożną. Nogi kompletnie nie chciały się mnie słuchać, piłka odskakiwała! Nie mogłem się dobrze zaprezentować, dał o sobie znać stres.
Przeskok z ligi łotewskiej był chyba ogromny?
Oczywiście, nie ma nawet o czym mówić. Na Łotwie naszego trenera bardzo szanowałem, uważałem, że zna się na rzeczy, że jego treningi świetnie nas przygotowują do gry, ale z tempem, wyszkoleniem w Anglii nie ma żadnego porównania.
Potem były jeszcze testy w innym wyspiarskim klubie, w Glasgow Rangers. Nawet menedżer Warbarton wspominał, że się spodobałeś. Czemu tam ostatecznie nie doszło do podpisania umowy?
Wiesz co, to w ogóle były dziwne testy, bo byłem tam kompletnie sam i nikt mnie o niczym nie informował. Jeździłem tylko na trasie hotel-trening. Mój menedżer za bardzo się ze mną nie kontaktował. Dopiero ostatniego dnia, przed wyjazdem na kadrę U-21, powiedział mi, że jak wrócę na Łotwę, to dalej zobaczymy, że będzie ze mną w kontakcie i załatwi wszystko na miejscu. No i więcej nie zadzwonił, temat upadł. Później tylko usłyszałem, że transfer wysypał się przez Skonto, które żądało za mnie zbyt dużych pieniędzy.
Masz o to żal?
Jeśli to była prawda i chodziło o pieniądze, to tak. Jest mi przykro. W końcu nie chodziło o byle klub, a o Glasgow Rangers…
Gutkovskis na testach w Glasgow Rangers
Z Niecieczą Skonto już się jednak dogadało.
Jak już było jasne, że Skonto wyrzucają do drugiej ligi, to w klubie wiedzieli, że i tak bym tam nie został. Że nie zarobiliby na mnie, bo mógłbym rozwiązać kontrakt. A tak doszli do porozumienia z Termaliką.
Miałeś wtedy szansę tym ruchem do Rangersów przetrzeć szlak, bo takich transferów z ligi łotewskiej bezpośrednio do naprawdę dużych klubów jest jak na lekarstwo, największy to chyba Cauna do CSKA. Poziom jest tak słaby?
Tak, to jest problem. Dobrze jest zrobić krok do przodu, ale nie za duży. Nieprzypadkowo nikt z Łotwy nie idzie na przykład do Bundesligi.
Dużo piłkarzy z Łotwy chętnie decyduje się na Polskę, myślisz że nasza Ekstraklasa dobrze przygotowuje do wyjazdu dalej na zachód?
Zdecydowanie. Jak przychodziłem tutaj zimą, przez pierwszy tydzień, dwa trudno mi się było przystosować do tego, jak się w Polsce gra. Trenowałem, ale nie grałem, żeby nie doznać szoku po wyjściu na boisko. Szybkość tu jest inna, miejsca na boisku znacznie mniej. Wszystko było dla mnie nowe, musiałem zobaczyć, poczuć na własnej skórze, co i jak. Po miesiącu pierwszy raz wyszedłem na boisko i wtedy byłem już w stu procentach do tego gotowy. Zdążyłem poznać chłopaków, bo pierwsze dni były trudne, nie znając nikogo w drużynie.
Widziałem, że w Skonto grałeś z całą masą zawodników z przeszłością w ekstraklasie, ale i z takimi, którzy później do niej trafili. Dwali, Visnakovs, Gabovs, Fertovs, Karauskas, Kozans, Labukas… Radziłeś się kogoś w sprawie transferu do Polski?
Nie, w sumie to nie. Z Gabovsem choćby w Skonto trzymałem bardzo dobry kontakt, ale jakoś nie miałem w głowie dzwonienia do niego, wypytywania go o grę tutaj. Ale jak widzimy się na boisku, to jest okazja porozmawiać, powspominać. Jak ostatnio graliśmy ze Śląskiem we Wrocławiu, zostałem tam na następny dzień i wykorzystałem to, żeby wyjść i zjeść kolację z Laszą Dwalim.
To chyba fajne uczucie, kiedy jedziesz na mecz i spotykasz u rywali kogoś, kogo znasz.
Pewnie! Wiesz, wy Polacy tak tego nie czujecie, bo spotykacie innych Polaków codziennie na ulicy, ale dla mnie móc sobie tu, u was spotkać się na boisku, porozmawiać przed meczem z jakimś kolegą choćby z czasów Skonto Ryga, z innym Łotyszem, to jest super sprawa. Teraz już w sumie nie ma ich tu aż tak wielu, bo choćby Fertovs odszedł, Tarasovs już jest w Turcji… Chyba tylko Gabovs i Visnakovs. Z Eduardsem mam bardzo dobry kontakt, w Rydze mieszkałem obok niego, często wychodziliśmy gdzieś zjeść razem. Mogę o nim mówić jako o dobrym koledze, często ze sobą nawet teraz przez Internet porozmawiamy.
Co się stało z twoim poprzednim klubem, Skonto? Widziałem, że gra teraz w drugiej lidze, a swego czau to był przecież mistrz Łotwy rekordowe piętnaście razy z rzędu.
No tak, to jest zdecydowanie największy klub w historii Łotwy. W ubiegłym roku występowali jeszcze w najwyższej lidze, federacja zrzuciła ich z powodu problemów finansowych do drugiej ligi, wszyscy zawodnicy odeszli, zostały praktycznie same chłopaki z roczników 97, 98. Mam kolegę z rocznika 95, który został w Rydze, mówił mi że teraz klub obiecuje, że jak tylko będzie awans, to i pieniądze się znajdą. Ale ostatnio federacja zabrała im osiem punktów bodaj za jakieś zaległości z pieniędzmi, więc nie wiem na ile można w to wierzyć.
Jak źle było za twoich czasów? Czytałem, że ze względu na zaległości nie wyszliście nawet na jeden z meczów ligowych.
Tak, to była taka sytuacja, że przez cztery miesiące nie dostaliśmy grosza, niektóre chłopaki mówiły wprost, źe nie mają już kompletnie motywacji do gry, że potrzebują tych pieniędzy. W tamtym okresie byliśmy liderem, a przez ten walkower z Liepają i zabrane punkty za problemy finansowe klubu nie udało się tego tytułu ostatecznie zdobyć. Chcieliśmy dać znak zarządowi, że nie będziemy grać, jak nie będzie pieniędzy. No i za jeden miesiąc nas spłacili, a potem znów – pieniędzy nie było. A muszę powiedzieć, że mieliśmy tam naprawdę mocny zespół i świetnego trenera, Gruzina Pertię. Nauczył nas grać szybkimi podaniami, efektownie, cały czas nad tym pracowaliśmy, żeby grać ziemią, nie wybijać bez sensu. Tak długo, jak w klubie były finanse, miał idealne warunki do pracy. Było widać po wynikach. Graliśmy w Lidze Europy, na Łotwie wygrywaliśmy mecz za meczem. Zostalibyśmy mistrzem, nie mam wątpliwości. A potem zabrano nam punkty, był ten mecz z Liepają, zawodnikom brakowało pieniędzy na życie… No i mistrzem został Ventspils.
Wobec ciebie Skonto ma jeszcze jakieś długi?
Nie, po sezonie każdy dostał telefon z informacją, że zaległości są uregulowane. Jesteśmy ze sobą na zero.
Upadek Skonto to jedno, ale upadek piłki łotewskiej drugie. Był awans na Euro 2004, które pewnie oglądałeś jako dzieciak, a teraz są porażki takie jak ta z Wyspami Owczymi…
Nie wygląda to dobrze, szczególnie jak sobie porównasz – Wyspy Owcze, jakieś 50 tysięcy mieszkańców? A Łotwa z dwa miliony? Jak tak na to spojrzysz, to Łotwa faktycznie powinna wygrać, ale jakbyś zobaczył mecz… Wyspy Owcze dobrze grały podaniami, solidnie w środku. Ale wiadomo, nie będę mówić że jest super, do tej reprezentacji z 2004 roku brakuje nam bardzo dużo. Do dziś się to wspomina, najlepsi piłkarze jakich mieliśmy, grali właśnie w tamtym okresie. Teraz też mamy paru takich, którzy grają zagranicą, ale patrząc po wynikach – no nie idzie.
Z kim po przyjeździe do Polski nawiązałeś najlepszy kontakt? Z innymi obcokrajowcami, czy może z tutejszymi?
Właśnie że z Polakami, taki najlepszy to z Wróblem i z Bartkiem Smuczyńskim. Dwaj bardzo fajni koledzy.
Właśnie słyszę, że z polskim już radzisz sobie całkiem, całkiem…
A nic się dodatkowo nie uczyłem, żadnych lekcji, nic! Słuchałem chłopaków w szatni, coraz częściej się włączałem w ich rozmowy i jakoś się to utrwalało. Powiem ci, że rozumiem teraz praktycznie wszystko, co się do mnie mówi. Jeszcze mam problem z formułowaniem myśli, więc trochę wspieram się rosyjskim, ale to na tyle podobny język do waszego, że chłopaki nie mają z tym problemów.
Po treningach utrzymujecie kontakt, czy każdy rozjeżdża się do domów i zajmuje swoimi sprawami?
Praktycznie wszyscy mieszkamy w Tarnowie, blisko siebie, na nowym, niedużym osiedlu. Dlatego ten kontakt cały czas jest. Chociaż jakieś dodatkowe wyjścia to raczej rzadko, po sezonie pamiętam, że po ostatnim meczu się zebraliśmy razem na kolację, czasem obejrzymy razem jakiś mecz Ligi Mistrzów. Za to na treningi często umawiamy się tak, że jedziemy jednym autem.
Zrzucacie się na paliwo?
Jak to drużyna (śmiech).
Jak to się stało, że przez pierwsze pół roku nie potrafiłeś strzelić choćby gola, a teraz masz ich na jesieni już pięć? Umiesz to w ogóle wyjaśnić?
Kurczę, nie wiem! W tamtym sezonie, pod koniec, miałem momenty, gdy mogłem coś strzelić. U nas z Łęczną miałem dwie głowy, a piłka nie chciała wpadać, złośliwa! Ale teraz już przed sezonem, gdy byliśmy na obozie w Rybniku, to czułem się w sparingach bardzo dobrze, wiedziałem że jestem w stanie pomóc drużynie. Brałem dużo gry na siebie, zespół mi ufał, tam zaświtało mi, że ten sezon będzie w moim wykonaniu lepszy, że wreszcie coś strzelę. No i poszło.
Przez te pół roku bez gola siedziała w twojej głowie jakaś blokada?
Trochę tak było, jak parę razy wchodziłem na zmianę, to w głowie była myśl, że cały czas minuty lecą, a bramek nie ma. Szczerze mówiąc nie czułem się wtedy psychicznie najlepiej, teraz wszystko przychodzi dużo łatwiej.
Trener Michniewicz podobno wprowadził wam dość niekonwencjonalne metody treningowe – tablety, drony…
Dla mnie – zupełna nowość. Pierwszy obóz i zaskoczenie. Nawet jak trener gdzieś odwraca wzrok, to dron cały czas na mnie patrzy (śmiech). Trzeba bez przerwy być skoncentrowanym, dawać z siebie sto procent przez te dodatkowe “oczy”. Ale to ma swój urok – dzień przed meczem jak idziemy do hotelu, dostajemy tablety, jeden na każdy pokój, a na nich wszystko fajnie przygotowane, przeciwnik rozpracowany bardzo szczegółowo – dla obrońców to, jak porusza się napastnik, dla napastników sposób gry obrońców. Wszystko gotowe i podane na tacy.
Jak porównałbyś warsztat jego i trenera Mandrysza?
To dwóch zupełnie różnych trenerów. Trener Mandrysz cały czas pracował nad tym, jak wyjść z obrony do ataku bez bicia piłki do przodu, jak już od bramkarza zacząć budować nasze akcje. Cały czas granie dołem. A teraz trener Michniewicz woli piłkę bardziej bezpośrednią, stawia na to, żebyśmy przede wszystkim nie tracili goli, żeby zagrać na zero z tyłu.
W którym sposobie gry czujesz się lepiej?
Powiem tak – nie gram najlepiej tyłem do bramki, nieszczególnie nadaję się do schodzenia głębiej i rozgrywania piłki. Mam tego świadomość. Ale gdy gramy bardziej wycofani, a przeciwnicy przez to wychodzą obroną pod linię środkową, dla mnie to idealna sytuacja. Stoperzy idą wyżej, wyżej, wyżej, a za ich plecami tworzy się dla mnie miejsce, żeby się rozpędzić. Dobrze biegam, szybko (śmiech).
Tę grę tyłem do bramki możesz chyba podpatrzyć u Wojtka Kędziory?
Tak, to świetny facet i zawsze jak jesteśmy razem na boisku to podpowiada mi, co mogę robić lepiej, jak się zachowywać w danej sytuacji. Często się słyszy, że napastnicy rywalizujący o miejsce w składzie się nie lubią, a u nas to w ogóle nie ma miejsca.
Pojawia się często dyskusja o tym, czy lepiej wyglądasz jako napastnik, czy może jako skrzydłowy. Na Łotwie jak to wyglądało?
Tam graliśmy trójką napastników, bez typowych skrzydłowych, z wahadłowymi. W Polsce nie widziałem chyba drużyny, która ustawiona była w taki sposób, ale też jeszcze nie mam kablówki i nie oglądam za dużo ekstraklasy, to może dlatego (śmiech). No, w każdym razie ja byłem jednym z tej trójki, zaczynałem w większości meczów jako ten ustawiony najbardziej centralnie, ale pomysł był taki, żeby cały czas w tym trójkącie się wymieniać. Żeby stoperzy cały czas mieli problem z tym, kogo akurat w danej akcji trzeba kryć. Więc schodziłem i na lewo, i na prawo, dlatego gra z boku nie jest mi obca.
A ty sam, po kilku występach tu i tu – jak to czujesz?
Zdecydowanie najlepiej mi się gra jako napastnik. Ale jeśli trener widzi mnie na boku, to muszę być do tego na sto procent gotowy. To w końcu mój zawód, nie?
Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA
fot. główne FotoPyK