Dlaczego pracując w piłce czasem lepiej jest trzymać język za zębami? W jaki sposób Thomas Tuchel nagrodził swoich zawodników za rozbicie warszawskiej Legii? Czy da się usprawiedliwić kolejną stratę punktów Bayeru i czy monachijski Bayern powinien już oglądać się na rywala z Lipska? O tym i jeszcze o kilku pomniejszych sprawach w kolejnym podsumowaniu weekendu w lidze niemieckiej.
Czara goryczy w Bremie przelała się niezwykle szybko. Ekipa z północy jeszcze nie zdążyła dobrze wejść w sezon, a trener Wiktor Skripnik już stracił robotę. Ciężko jednak posądzać władze klubu o pochopne decyzje, bo te są efektem marazmu, który pogłębiał się od kilku miesięcy. Już końcówkę tamtego sezonu mieli w klubie niezwykle nerwową, bo utrzymanie w lidze udało się wyszarpać rzutem na taśmę, a ostatnie tygodnie tylko potwierdziły, że Werderowi potrzebny jest wiatr zmian. I to raczej nie żaden lekki, orzeźwiający powiew, a huragan, który wywróci wszystko do góry nogami. Tak jak wywrócił prawie dwa lata temu wraz z przyjściem Skripnika.
Ukraiński szkoleniowiec, wraz ze swoimi asystentami, stracił więc pracę, ale cała ta sytuacja pokazuje też jak nie warto jest kłapać dziobem bez przekonania. Oto bowiem jeszcze chwilę temu władze klubu tonowały rozchwiane emocje kibiców i zapewniały trenera, że o swoją posadę nie ma się co martwić – wszak mają do niego pełne zaufanie i jeśli ktoś ma wyciągnąć drużynę z kryzysu, to najprędzej on. A co wydarzyło się w weekend? Trener w drodze z Moenchengladbach dowiedział się w autokarze, że od jutra może już rozglądać się za inną pracą. I zbędne okazało się nawet zgromadzenie kibiców pod stadionem, którzy do drugiej w nocy koczowali na parkingu, by domagać się dymisji trenera.
Dla Werderu decyzja dobra, wręcz bardzo dobra. Skripnik powrót na Weserstadion w nowej roli (wcześniej przez wiele lat był piłkarzem klubu) miał kapitalne, bo jeśli chcieć zilustrować porzekadło o efekcie starej miotły, to wystarczy zrobić małe zestawienie.
Tak było przed zatrudnieniem Ukraińca…
…a tak po:
Gdy jednak nowe bodźce przestały na zawodników działać, to okazało się, że Skripnik nie ma za wiele do zaoferowania swoim warsztatem trenerskim. A kogo wymienia się w gronie potencjalnych następców? Między innymi Andre Breitenreitera, którego w lipcu pogoniono z Schalke, ale też Thomasa Schaafa, którego przedstawiać chyba nie trzeba.
***
6:0, 6:0. Choć brzmi to bardziej jak rezultat meczu po dwóch setach pomiędzy tenisistą światowej klasy, a amatorem odbijającym tylko od święta, to nic bardziej mylnego – na przestrzeni tygodnia dwa tak spektakularne zwycięstwa zanotowała Borussia Dortmund. Pojechać rywala szóstką to wyczyn, natomiast biorąc pod uwagę opór, jaki BVB stawiali przeciwnicy, to, no cóż, ciężko dziwić się takim rozstrzygnięciom.
Darmstadt wcale od Legii silniejsze nie było. Podobnie zagubione w defensywie, w niemal identyczny sposób przedstawiające krótki poradnik jak nie powinno się grać w piłkę nożną. Bryndza do kwadratu.
W Dortmundzie wiedzą jednak w jaki sposób powinno się dbać o atmosferę i że z metody kija i marchewki czasem warto poczęstować również tym drugim. Po powrocie z Warszawy, Thomas Tuchel przerwał bowiem jeden z treningów po to, by jego podopieczni mogli sobie zjeść specjalnie zamówione na tę okazję lody. Niby mały gest, ale humorki od razu się poprawiają.
***
Niezwykle ważny był to weekend dla Jakuba Błaszczykowskiego. Po pierwsze – zaliczył swój dwusetny mecz na poziomie 1. Bundesligi (27 goli i 43 asysty). Po drugie – w swoim czwartym oficjalnym spotkaniu w barwach Wolfsburga założył opaskę kapitana. Wilki meczu nie wygrały, ale Polak ma prawo być z siebie zadowolony – generalnie fakt, że trener powierzył mu rolę przywódcy wynikał też z tego, że w kadrze nie znaleźli się ani Diego Benaglio, ani Luiz Gustavo, ale takie wyróżnienie dla gościa, który dopiero co wchodzi do zespołu świadczy tylko o potężnej renomie, jaką wyrobił sobie u naszych zachodnich sąsiadów.
***
Zupełnie nie tak wyglądać miał początek sezonu w wykonaniu ekipy z Leverkusen. Fani Aptekarzy nie powinni być jednak zaskoczeni – Bayer od wielu, wielu lat przyzwyczaja ich bowiem do tego, że gdy wszystko wygląda na poukładane i przemyślane, to w praniu wychodzi mizernie. A gdy jakiekolwiek nadzieje na sukces wydają się płonne, a oczekiwania nędzne – nagle Bayer odpala.
Latem klub wzmocnił się naprawdę konkretnie, a co śmielsi przebąkiwali nawet o możliwości włączenie się do walki o mistrzostwo kraju. I nawet jeśli opinie tych skrajnych optymistów odrzucimy, to trudno było jednak nie odnieść wrażenia, że może to być dla Bayeru sezon przełomowy. Tymczasem gdybyśmy musieli zdefiniować Aptekarzy po tych kilku tygodniach od inauguracji ligi, to szukalibyśmy połączenia fuksiarstwa z frajerstwem. Z jednej strony dżoker ładujący hat-tricka na wagę zwycięstwa w kilkanaście minut, a z drugiej naiwne wypuszczenie prowadzenia w Lidze Mistrzów i porażka we Frankfurcie.
Usprawiedliwić te pokrętne losy ekipy z BayArena można dwojaki sposób. Na poważnie – przedstawiając listę kontuzjowanych (Bellarabi, Aranguiz, Kiessling) oraz z przymrużeniem oka – no bo jak Javier Hernandez miał trafić z jedenastu metrów, skoro po oczach walili mu laserem?
Swoją drogą – zastanawiacie się skąd takie nienaturalne kolory koszulek Bayeru? To proste – takie są barwy koncernu sponsorującego klub.
***
Ciężej natomiast o usprawiedliwienie dla postawy Schalke, które notuje bodaj najgorszy start w historii. Trzy mecze, zero punktów, zero strzelonych goli. Paradoksalnie jednak, jako od kilkunastu lat wierny kibic tego zespołu, czuję optymizm niewspółmiernie większy do tego, który krążył w umyśle choćby po trzech kolejkach przed rokiem (wówczas na tym etapie udało się zgromadzić trzy oczka więcej).
Po letniej rewolucji jaka przeszła przez klub, z tożsamości zespołu pozostał przede wszystkim pech. Po katastrofalnej porażce we Frankfurcie część kibiców pogodziła się już z tym, że będzie to kolejny stracony sezon. Nadzieje w serca wlało jednak starcie z Bayernem, które – choć przegrane 0:2 – pokazało, że na nowo budowane Schalke będzie można patrzeć również na trzeźwo. Potem wpadło wyjazdowe zwycięstwo z Niceą w LE i w końcu wyjazd do Berlina. I kolejne 0:2 – tym razem po katastrofalnych błędach indywidualnych. Skąd więc w tej sytuacji optymizm? Bo po raz pierwszy od niepamiętnych czasów rozmawiając o grze tego zespołu można użyć słowa progres.
Póki co progresem jest przede wszystkim gra obronna i agresja w grze, zaś wiele do poprawy jest w formacji ofensywnej. W Gelsenkirchen nikt jednak larum nie wznosi – ludzie na barki których latem została zepchnięta presja, by przywrócić klub na szczyt, mają ogromne wotum zaufania i kupę czasu na to, by pracować spokojnie i od podstaw. Zerowy dorobek po trzech seriach gier wygląda słabiutko, ale nie da się uciec od wrażenia, że lada moment, nazwijmy to szumnie, maszyna, powinna zatrybić.
***
Tak jak zatrybiła w Lipsku. 1:0 z Borussią niektórzy uznawali jeszcze za przypadek, ale rozbicie 4:0 HSV trudno już rozpatrywać w kategorii cudu. 4:0 to wynik, który świadczy o miażdżącej przewadze w praktycznie każdym aspekcie boiskowego rzemiosła. Wydawało się, co nawet zapowiadały władze klubu, że ekipie spod znaku Red Bulla nie będzie się spieszyć do atakowania czołówki tu i teraz, ale nawet jeśli paliwa na równorzędną walkę nie starczy do maja, to Bayern i tak powinien już przyglądać się jak obok niego rodzi się kolos o niezwykle mocnych fundamentach.
***
My mamy Tetteha lub Tymińskiego, a w Bundeslidze mają Rodrigueza. Konkretniej – Jose Rodrigueza. Hiszpan do Mainz trafił w lipcu, a wczoraj miał okazję zaliczyć swój ligowy debiut. I, przyznać trzeba, z nowym środowiskiem przywitał się konkretnie. Przy stanie 3:1 dla jego drużyny, praktycznie w momencie gdy sędzia trzymał już w ustach gwizdek, z pełnym impetem wjechał w nogę Dominika Kohra.
Karygodne zachowanie @Josseroodriguez!Zawodnik Mainz wyleciał z boiska za agresywny wślizg w nogi rywala #Bundesliga https://t.co/DkBAfghw55
— Eurosport Polska (@Eurosport_PL) 18 września 2016
I choć na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, jakby noga rywala została urwana i wylądowała gdzieś poza stadionem, to ostatecznie skutki nie są tak opłakane.
Co ciekawe, na kretynizm swojego kolegi zareagowali szybko zawodnicy Zero-Piątek, którzy zdążyli go jeszcze opierniczyć zanim ten wyleciał z czerwoną kartką. W słowach nie przebierał też szkoleniowiec zespołu, Martin Schmidt, który stwierdził, że takich objawów niedowładu umysłowego tolerował nie będzie. I szczęście w nieszczęściu, że ofiara nie skończyła ze złamaną nogą, a tylko rozoranym do samej kości piszczelem. Co najmniej jakby obok stopy wywaliło jej konkretnego, sylwestrowego achtunga.
***
Coraz poważniej wygląda Hertha Berlin i można to chyba rozpatrywać w kategorii zaskoczenia. Stołeczni przez długą część poprzedniego sezonu walczyli o awans do Ligi Mistrzów, ale gdy przyszło do utrzymywania wysokiej lokaty, to paliwa na tę decydującą walkę zabrakło i ostatecznie w Berlinie nie mają nawet Ligi Europy. W ten sezon zawodnicy Pala Dardaia weszli jednak kapitalnie – komplet punktów po trzech meczach i świetna gra tego zespołu każą traktować ich coraz poważniej.
I jeszcze wątek poboczny, który może zainteresować fanów talentu Ondreja Dudy. Vladimir Darida wczoraj oberwało piłką w tak niefortunny sposób, że będzie musiał pauzować nieco ponad miesiąc. I byłyby to idealnie okoliczności do tego, by do składu wskoczył eks-legionista. Byłyby, bo najświeższe doniesienia mówią o przerwie spowodowanej kontuzją nawet do końca rundy jesiennej.
MARCIN BORZĘCKI