Reklama

Walka o utrzymanie z Ruchem była ważniejsza. Dziś pokutuję

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

06 września 2016, 16:07 • 9 min czytania 0 komentarzy

W Ekstraklasie zadebiutował chwilę po 18. urodzinach i potwierdził, że Ruch na zdolnej młodzieży zna się jak mało kto. Kilka bardzo dobrych występów, piąte miejsce w kategorii Odkrycie Ekstraklasy, pochlebne opinie od mediów czy Bogusława Leśnodorskiego i konieczność wyleczenia urazu. Zamiast wrócić po trzech miesiącach, wraca już od roku i trzech miesięcy. Wciąż bezskutecznie… Michał Helik, piłkarz Ruchu, opowiada m.in. o ciągnącej się kontuzji, grze na środkach przeciwbólowych i uciekaniu przed kibicami Piasta.

Walka o utrzymanie z Ruchem była ważniejsza. Dziś pokutuję

Widzę, że na spotkanie dotarłeś o własnych siłach, na nogach. Nie na rękach.

Grać w piłkę jeszcze nie mogę, ale normalne poruszanie się, nawet trucht nie sprawiają mi problemu. Faktycznie, był taki moment, że musiałem odciążyć nogi, na siłowni sporo ćwiczeń się powtarzało, a zajęcia w pozycji stojącej ograniczałem do minimum – stwierdziłem więc, że zacznę chodzić na rękach. Zawsze mi się to podobało, w młodości przez chwilę trenowałem gimnastykę akrobatyczną.

Jazda samochodem?

Unikam dłuższych tras, bo siedząc w tej pozycji przez kilka godzin zaczynam odczuwać dyskomfort. Staram się więc jeździć jak najmniej. Na konsultacje do Łodzi czy do lekarza do Szczecina ruszam pociągiem.

Reklama

Sprawdzam notatki i widzę wpis w sieci z 18. czerwca 2015 roku: „Michał Helik nie zagra przez trzy miesiące”. Trzy miesiące faktycznie minęły, ale rok temu…

Wszystko potoczyło się, delikatnie mówiąc, nie po mojej myśli. Wydawało się, że wszystko załatwi operacja w Berlinie, ale ona usunęła jedynie skutek, a nie przyczynę bólu. A ten ból cały czas powracał i powracał. Testowałem więc i testuję kolejne metody leczenia – po samej operacji rehabilitowałem się w Krakowie, ale niewiele mi to dało, po pracy z lekarzem na Śląsku trochę ból ustępował, teraz z kolei jeżdżę w kolejne miejsca. Pomysły były różne: jak podejrzewali w moim organizmie bakterie, które miałyby się odkładać w migdałach, to wyciąłem migdały.

Migdały miały pomóc na kolana?

Tak. Twierdzili, że stan zapalny, który utrzymuje się w kolanie, musi być spowodowany czymś innym. W migdałach wyszła mi jakaś bakteria, więc je wyciąłem, ale na kolana się to nie przełożyło. Pewnie wielu teraz mówi, że tylko głupi mógł w to uwierzyć, ale ja z perspektywy czasu podjąłbym tę samą decyzję – jeśli pojawiała się jakaś szansa, musiałem spróbować.

Jakie jest w ogóle pochodzenie tej kontuzji?

Od dłuższego czasu nasilał mi się ból w lewym kolanie, potem doszło jeszcze prawe, ale to sprawa drugorzędna. Początkowo ten ból był niewielki i nie widziałem sensu, by schodzić z treningu, tylko zaciskałem zęby. Potem ból był coraz bardziej dotkliwy, ale odwlekałem tę sprawę i rozgrywałem mecze na silnych lekach przeciwbólowych. Walczyliśmy wtedy z Ruchem o utrzymanie, jako wychowanek rozumiałem powagę sytuacji. Nie mogłem powiedzieć w klubie – w którym jestem związany nie tylko kontraktem, ale i emocjonalnie – że w najważniejszym momencie odpocznę. Nie mogłem, chciałem pomóc… Jak się utrzymaliśmy, to zacząłem leczenie.

Reklama

Wiele miałeś tych meczów na środkach przeciwbólowych?

Około dziesięciu, z pół rundy, a ja ogólnie mam 26 występów w Ekstraklasie… To jednak w miarę powszechne zjawisko, że wielu ligowców gra na środkach przeciwbólowych.

Powiedz to Bartkowi Kacprzakowi, u którego się leczysz, a się zdenerwuje.

Bartek czy Zbigniew Pawłowski, do którego jeżdżę do Szczecina, wbili mi swoje podejście do głowy. Mówią, że środki przeciwbólowe to zawodowe samobójstwo. Wytłumaczyli mi, że ból jest naszym sprzymierzeńcem – daje nam znać, że coś jest nie tak i w ten sposób chce nam pomóc. A my, lekceważąc ten sygnał, oszukujemy samych siebie i pogarszamy stan zdrowia. Ja tak robiłem, bo nie byłem tego świadomy… Dobra, po części byłem. To kwestia mojego wyboru, priorytetów. Walkę o utrzymanie z Ruchem postawiłem wyżej w hierarchii. I teraz – nie wiem, czy to dobre określenie – pokutuję.

Był nacisk na to, byś grał?

Tego nie mogę powiedzieć. To jest w głównej mierze decyzja zawodnika, więc wspólnie stwierdzaliśmy o moim występie.

Wiesz, jakie jest konkretnie źródło twoich problemów?

Nazywają to „kolanem skoczka” – przewlekły stan zapalny. Bierze się on ze złego ustawienia biomechanicznego albo z przeciążeń. Myślę, że u mnie mogło chodzić o to, że nie byłem odpowiednio przygotowany do takich obciążeń w młodym wieku. A kiedy stan zapalny się zaczyna, to ciężko się go pozbyć, zwłaszcza gdy nie ma czasu na dłuższą przerwę.

Ile jest prawdy w tym, że zbyt szybko rosłeś?

Myślę, że miało to spory wpływ na te przeciążenia. Czasem rosłem bardzo szybko, czasem wolniej, a kiedy dostawałem wysokie obciążenie w postaci meczów Ekstraklasy – mięśnie nie zdążyły się przystosować.

Ktoś ci wcześniej zwracał na to uwagę czy dopiero, jak zaczęło się sypać?

Jak zaczęło się sypać, to podjęliśmy temat. Wcześniej były treningi, mecze, gra o utrzymanie i trochę lekceważyłem problem z kolanami.

Podsumujmy: straciłeś ponad rok, ale przy okazji nauczyłeś się chodzić na rekach i zrobiłeś migdałki, tak?

Zrobiłem migdałki, gastroskopię, pobrali mi wycinek z jelita, bo tam też podejrzewano źródło problemu, a ostatnio zacząłem pracę nad zrotowaną kością piszczelową. A, no i miałem pobierane komórki macierzyste. Tutaj też był problem, bo nie mogliśmy znaleźć tkanki tłuszczowej. Powinno pobierać się ją z brzucha, ale ani tam, ani na udach nie było wystarczającej ilości. Najwięcej… znaleźliśmy przy kolanie. Tylko, że to akurat jest leczenie długotrwałe. Zapewniam, że będę szukał rozwiązania tej sprawy, dopóki go nie znajdę.

Brzmisz optymistycznie. Ten gorszy moment psychiczny już za tobą?

Staram się trzymać głowę wysoko, bo użalanie się nad sobą nic nie daje, a codzienna niechęć do otoczenia nie pomaga w rehabilitacji. Mówię sobie, że to wszystko dzieje się po coś – mogę zwrócić uwagę na inny aspekt treningu, więcej czasu spędzam na siłowni.

Który moment był dla ciebie najtrudniejszy?

Tych trudnych było wiele. A najgorsze są te, kiedy wydaje ci się, że już jesteś zdrowy, że przestaje cię boleć, ale wraz ze zwiększeniem obciążeń ten ból wraca. Miałeś być o krok od sukcesu, a cofasz się do początku.

W wywiadzie dla Przeglądu Sportowego wspomniałeś, że w końcu zacząłeś myśleć, że to może być koniec.

Jak za którąś próbą wychodzisz na boisko i wszyscy wokół powtarzają „Jest dobrze, to ten moment” – ciężko strawić późniejsze rozczarowanie. Zimą pojechałem z Ruchem na Cypr, czułem już to granie i byłem pewien, że na poważnie wracam na boisko. Ból uniemożliwił mi jednak treningi. Wtedy pojawiła się myśl, że być może po prostu się nie da… Odrzucam ją, pracuję dalej. Wiem jednak, że jestem w fajnym wieku, powinienem się ogrywać i łapać doświadczenie, a praktycznie stoję w miejscu. Łukasz Surma ciągle powtarza mi zdanie swojego znajomego „Im dłużej masz kontuzję, tym dłużej trwa potem twoja kariera”. Mam nadzieję, że się nie myli.

Jak on debiutował w Ekstraklasie, ty miałeś roczek.

A Przemka Bargiela, który też jest w tej szatni, wtedy na świecie nie było!

Obaj jesteście wychowankami Ruchu. Ty na mecze chodziłeś?

Urodziłem się w Chorzowie, mieszkam w tym mieście, wychowałem się w Ruchu – nie było innej opcji. Myślę, że to pomaga mi na boisku: gram z „eRką” na piersi, znam spojrzenie kibica i mam świadomość, że walczę za klub.

Bywałeś na najgorętszym sektorze?

Jako mały chłopak najpierw chodziłem na sektor rodzinny, potem na Młyn. Wiadomo, że przyśpiewki i forma kibicowania nie są dla małolata najlepszą formą wychowania, więc odbywało się to bez wiedzy taty… Dlatego mam nadzieję, że wywiadu nie przeczyta (śmiech).

Wkręciłeś się trochę w klimat kibicowania?

Były mecze, na których praktycznie w ogóle nie widziałem boiska, i niespecjalnie mi to przeszkadzało. Fajna adrenalina. Na wyjazd nigdy nie pojechałem, ale nie ukrywam, że coraz bardziej mnie ciągnie.

Twoje utożsamianie się z Ruchem miało wpływ na ten przykry incydent po meczu z Piastem?

To raczej zwykły pech. Ruch grał w Gliwicach, ja siedziałem pośród kibiców Piasta, by po spotkaniu móc zejść do szatni. Nasi kibice zdążyli już pojechać, ja ruszyłem trochę później: czarny samochód, z przyciemnianymi szybami z tyłu, na chorzowskich rejestracjach. Wracaliśmy ok. północy z Mariuszem Malcem, starym przyjacielem z juniorskich drużyn i zawodnikiem Olimpii Grudziądz, podkusiło nas jeszcze, żeby jechać przez Zabrze, no i komuś te tablice chyba nie pasowały.

Co się dokładnie stało?

Nagle otoczyło nas kilka samochodów – jeden z przodu, jeden z boku, dwa-trzy z tyłu. Zaczęli nas zwalniać, nie bardzo było gdzie odbić, chociaż raz udało mi się uciec poboczem. Po chwili nas dogonili, w końcu skutecznie zatrzymali, wybili szybę od strony Mariusza… Miałem szczęście, że stanąłem przy jakiejś kamerze z monitoringu, którą sami zauważyli. No i odjechali, obrzucając jeszcze butelkami samochód. Byliśmy z Mariuszem w takim szoku, że posiedzieliśmy jeszcze chwilę w aucie.

Kibice Ruchu dopytywali o napastników?

Wiadomo, jak to jest w świecie kibicowskim. Tutaj jednak nic się nie stało, ucierpiała tylko szyba. A szybę zawsze można wymienić.

Powiedz szczerze: przed kontuzją byłeś bliski odejścia z Ruchu?

Wiem, że oferty w klubie były. Ale nie znam szczegółów, nie podejmowałem tematu. Nie chciałem w tamtym momencie z Ruchu odchodzić.

Bogusław Leśnodorski mówił, że chętnie by cię w Legii widział.

Nie wiem, nie negocjowaliśmy.

Dziś jakikolwiek transfer to już zbyt oddalony obraz. Miałeś świadomość, że trener Fornalik ma przygotowane dla ciebie na starcie sezonu miejsce – było trzech środkowych obrońców, czwartym byłbyś ty.

Rozmawiam z trenerem, ludźmi w klubie i wiem, że czekają na mój powrót.

Nie niecierpliwią się? Pewnie cały czas im odpowiadasz „już za chwilę”.

W klubie się niecierpliwią, trenerzy się niecierpliwią, ja – również. Dziewczyna, którą przepraszam, też się denerwuje, kiedy w jej wolny dzień od pracy ja trenuję trzy razy dziennie, ale rozumie sytuację. Ja od tej presji staram się odciąć. Pracy sprzyjają spokój i chłodna głowa. Chcę wrócić jak najszybciej, ale bez przesadnego pośpiechu. A wrócę silniejszy – i psychicznie, i fizycznie.

Mimo wszystko, sam podkreślasz, że zegar tyka…

Mam świadomość, że czas mi ucieka, ale nie lubię o tym mówić głośno. Nie myślę dziś, że jestem kontuzjowany jeden dzień dłużej, tylko że do mojego powrotu został jeden dzień mniej. Rozmawiałem ostatnio z trenerem Dorną i zapowiedziałem mu, że na Młodzieżowe Mistrzostwa Europy w czerwcu zamierzam być gotów. To mój cel.

A teraz? Jakiś termin powrotu?

Po tak długim czasie ciężko trzymać się konkretnych terminów. Kiedy lekarz mi mówi „dwa tygodnie”, przypominam sobie, ile razy już to słyszałem. Nawet gdy wierzę, to nie wypowiadam tych słów na głos. Wystarczy, że potem sam muszę przeżyć ten zawód.

Rozmawiał PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...