Mecz się odbył. W zasadzie tutaj można byłoby postawić kropkę i nie kontynuować tego tekstu. Jeśli chcecie przeczytać o fantastycznym widowisku, jakie sprezentowały nam przy Łazienkowskiej jedenastki Legii i Śląska, lepiej kliknijcie krzyżyk w prawym górnym rogu. Co tu kryć, jutro o tej porze więcej niż z tego meczu będziemy pamiętać z lektury “Dzieci z Bullerbyn”.
“Dzieci z Bullerbyn” czytaliśmy tylko raz. Dwadzieścia lat temu.
Ostatnim razem zafundowaliśmy sobie taką zabawę, gdy zacięliśmy się w windzie na 1,5 godziny. Pisząc wprost: tego nie dało się oglądać. Kto wytrzymał bez energetyków – czapki z głów. To wyglądało jak jakieś wyścigi samochodów, które nie mogą wrzucić trójki. Jak bieg na sto metrów facetów, którzy muszą biegać z przywiązaną kulą do nogi. Jak skoki o tyczce stukilowych grubasów. Albo w sumie nie, lekko przesadziliśmy. Tam przynajmniej dzieją się jakieś śmieszne rzeczy. Ci co mieli dziś obejrzeć meczyk i zaraz potem ruszyć w miasto, prawdopodobnie zostali w domu. Ululani w opakowaniu.
Patrzyliśmy na składy i nie dowierzaliśmy. Gdyby to były Łęczna i Korona – w sumie nikt z nas specjalnie by się nie dziwił. Ale Legia?! Mistrz Polski? Do tego Śląsk, było nie było duża firma, która ambicje ma większe niż pierwszy lepszy klub z Ekstraklasy? Szok. Wszyscy, który na fali pazdanomanii przyszli dziś na stadion, mogą się czuć oszukani. Nawet na Euro trudno znaleźć spotkania, które zagwarantowałyby aż tak żałosne emocje.
Taktyka Legii bez skrzydłowych? Niewypał. Forma Hamalainena? Jakiś żart. Jedyne sytuacje, z których go kojarzymy, to te, gdy leżał na glebie. Instynkt Nikolicia? Fatalny. Oddał parę strzałów, ale wszystko sprawiało Pawełkowi takie trudności jak wyrzucenie papierka do kosza (Pawełkowi!). To właśnie “Niko” zmarnował jedyną akcję w meczu, w której mogliśmy przeżywać jakiekolwiek emocje. Idealna wrzutka Brzyskiego (wszedł w pierwszej połowie za Hlouska, niezbyt optymistyczna wiadomość w kontekście meczu z Trenczynem), idealne ustawienie się Węgra, ale ten… zamiast dokonać egzekucji obił poprzeczkę. Tyle z ciekawych sytuacji. Oceniając drużyny pod kątem tzw. kultury gry, większe wrażenie mógł robić Śląsk. Poukładani, zdyscyplinowani, bez chaotycznych zagrań. Co z tego, skoro chce się ich oglądać tak, jak usychającą paprotkę. Tak swoją drogą:
Najgorszy mecz pierwszej kolejki? Lech Poznań – Śląsk Wrocław.
Najgorszy mecz drugiej kolejki? Legia Warszawa – Śląsk Wrocław.
Panie Rumak, trochę fajerwerków prosimy.
Fot. FotoPyK