Gdy Lech po raz drugi wypożyczał Muhameda Keitę, domyślano się jednego – będzie wylewał żale w prasie i stękał, jak mu tu było źle. Trafiony, zatopiony – marudził jak baba. Ale że postrzela w Norwegii i zostanie ważnym zawodnikiem swojego zespołu? No, konia z rzędem temu, kto to przewidział, jednak rzeczywiście tak się stało.
Patrzymy na statystyki Keity z ostatnich meczów i nie możemy oprzeć się wrażeniu, że facet zwariował. Co dziwniejsze w jego przypadku, mowa tu o szaleju pozytywnym, bo gość rozstrzelał się niebywale. W trzech lipcowych meczach trafił do siatki trzykrotnie i to nie w momencie, kiedy spotkanie było rozstrzygnięte, a on dobijał na pustaka. Nie, z Vikingiem i Tromso jego bramki przesądzały o zwycięstwie, a z Aalesunds doprowadził do wyrównania i ostatecznie jego drużyna wygrała. Bilans wygląda jeszcze bardziej imponująco, jeśli dodać do niego przedostatnią kolejkę majową (tam grają systemem wiosna-jesień), kiedy walnął sztukę i zanotował asystę. Czyli, podsumowując, pięć ostatnich meczów ligowych, to cztery gole Keity.
Najlepsze, że to wcale nie koniec. W kwalifikacjach do Ligi Europy strzelił w czwartek dwa razy i choć jego zespół odpadł ostatecznie z rywalizacji, on sam nie może sobie wiele zarzucić. Na marginesie – Stromsgodset poległ z SönderjyskE, czyli kolejnym rywalem Zagłębia.
Nie chce nam się wierzyć, że norweska liga jest jakoś super ogórkowa, bo pamiętamy rywalizacje polskich drużyn ze skandynawskimi i specjalnie dobrych wspomnień ostatnio nie mamy. Tymczasem, gość wygląda tam jak król, a tutaj był strasznym przeciętniakiem. Irytujący, chimeryczny. Popisał się jeden raz, tym strzałem:
Poza tym – bryndza. Nic dziwnego, że Lech oddał na wypożyczenie – to nie był żaden błąd ze strony poznaniaków, bowiem nikt o zdrowych zmysłach nie przewidziałby takiego scenariusza. Tym bardziej, mając na uwadze fakt, że rok temu facet wygadywał takie głupoty:
– Nie mówmy o tym, że tracimy do Legii Warszawa 4 punkty, że w każdym meczu musimy wygrywać. To nie jest dobrze, kiedy czujesz zbyt dużą presję.
A jeszcze na początku lipca tego roku:
– W Polsce czuję się bardzo samotny, nie mam przyjaciół, a jedyną osobą, z którą miałem kontakt był Rosjanin. W życiu jest tak, że jeżeli człowiek czuje się nieszczęśliwy, to wyniki w pracy idą w parze z tym nastrojem.
Może być więc tak, że Keita to po prostu gracz jednego podwórka, a jeśli się ruszy gdzieś poza nie, to mentalnie nie dojeżdża, Lech był jego pierwszym klubem poza Norwegią. Tego już poznaniacy jednak nie sprawdzą, bo sam piłkarz wracać nie ma zamiaru, a Urban powiedział jasno: nie ma dziś możliwości, by Keita u nas grał.
Fot. FotoPyk