Wydawało się, że powolutku, bez szczególnego rozgłosu i napinki, Super Lig zaczyna zasługiwać na swoją nazwę. Okej, przyznajemy, że czasy, w których Wesley Sneijder był “super” piłkarzem minęły już dość dawno, podobnie zresztą sprawa ma się choćby z Łukaszem Podolskim, ale mimo wszystko – liga turecka się rozwijała. Coraz więcej uznanych nazwisk. Coraz więcej klubów, z którymi musieli się liczyć rywale w europejskich pucharach. Zresztą, tylko w ostatniej kolejce ubiegłego sezonu, na murawy wybiegli poza wspomnianym Sneijderem i Podolskim także Muslera, Diego, Raul Meireles, Stancu, Vaz Te, Tosić, Tore i tak można byłoby wymieniać jeszcze długo.
Na towarzyskie mecze do Turcji ściągały watahy uznanych klubów. Na obozy sportowe również. Swój benefis właśnie w tym państwie zorganizował nawet Samuel Eto’o.
Generalnie piłkarsko i nie tylko piłkarsko to teren dość cywilizowany, jeszcze kilkanaście miesięcy temu menedżerowie mogli opowiadać swoim podopiecznym o bajecznych plażach i fantastycznych kurortach oraz wyśmienitej tureckiej kuchni.
I nagle trach. Najpierw seria zamachów. 10 października w Ankarze, jeszcze w 2015 roku. Zginęły 102 osoby. Potem, już w 2016, w stolicy w dwóch zamachach w lutym i marcu znów życie straciło niemal 70 osób. No i wreszcie w czerwcu, w Stambule, do listy ofiar zamachów dopisano kolejne 48 nazwisk. A to jedynie największe i najgłośniejsze. Gdy dodamy do tego wybuchy w Gaziantepie (2 ofiary), Bursie (kilkunastu rannych), czy Diyarbakirze (dwukrotnie, łącznie przynajmniej 13 ofiar) – mamy obraz jak mocno terroryzm uderza w Turcję.
Zaangażowanie w tak wiele konfliktów jednocześnie – wciąż niewygasający konflikt z Kurdami, wojna w Syrii, wojna z Państwem Islamskim – przyniosło krwawe żniwa nie tylko na frontach, ale i w głębi kraju, gdzie atakowali terroryści związani z najróżniejszymi organizacjami. Pod buzującym kotłem temperaturę podgrzało również zestrzelenie rosyjskiego myśliwca i towarzyszące tej sytuacji tarcia z Rosją. No i wreszcie ostatni weekend. Zamach stanu, tak nieudolny, że wywoływał żarty z kompletnego braku organizacji zamachowców. Ale uśmiechy zniknęły, gdy następnego dnia podano liczbę ofiar. Niemal 300. Świat obiegły obrazki helikopterów ostrzeliwujących ulice i budynki. Dzień później zaś – pierwsze lincze na puczystach.
W momencie gdy na ulice Stambułu wyjechały czołgi, w Turcji znajdowali się między innymi Carles Puyol, Deco i Eric Abidal, którzy stawili się dzień wcześniej na mecz organizowany przez Samuela Eto’o. Zawrócili niemal od razu. Podobnie jak Hazard czy Essien, którzy również stawili się wcześniej na terenie, na którym miał zostać rozegrany mecz. Lauren, były gracz Arsenalu obecny z nimi, opowiadał w angielskim “Metro” o przemyśleniach towarzyszących im w piątkowy wieczór. – Gdyby zamach stanu się udał, prawdopodobnie nie moglibyśmy opuścić kraju. Gdy słyszysz o tym, że zginęło ponad dwieście osób, od razu myślisz, że to ty mogłeś być następny – tłumaczył piłkarz.
Od razu odwołano również sparing Fenerbahce z Olympique Lyon, który miał zostać rozegrany w Stambule. W ilu telefonach menedżerów zabrzmiały głosy zawodników: “odpuszczamy Turcję”? Można tylko spekulować, otwarcie do zakazu gry w Turcji przyznał się na razie Michał Pazdan, którego żona, Dominika, w rozmowie ze Sportowymi Faktami stwierdziła rzeczowo: Turcja odpada, zdecydowanie.
Szczęście w nieszczęściu, że nieudany pucz, manifestacje na ulicach i towarzyszące im zamieszki odbyły się w czasie ligowej przerwy. Gdyby dodać do tego wszystkiego znanych z temperamentu tureckich fanatyków, którzy o wojskowych ruchach dowiedzieliby się wracając ze swoich ligowych spotkań – liczba ofiar mogłaby drastycznie wzrosnąć.
W przeciwieństwie do poziomu ligi. Seria zamachów, pucz, czystki w sądach i w armii. Nie brzmi jak “przyjdź, zagraj u nas, twoja willa już na ciebie czeka”. I choć na razie piłkarze – jak choćby Łukasz Szukała – ze spokojem obserwują F-16 krążące nad ich głowami, trudno uwierzyć, by sytuacja pozytywnie wpłynęła na tamtejszy futbol.
Wilde-Donald Guerrier na Snapchacie żegna się z Polską. pic.twitter.com/xOXWcESoF3
— Michał Trela (@MichalTrelaBlog) July 19, 2016
Choć – jeśli wierzyć snapchatowi Wilde Donalda Guerriera – nadal są ludzie, którzy chcą tam grać. Ale może lot do Turcji właśnie Guerriera, znanego ze swojej – ujmijmy to – prostolinijności, najwięcej mówi o tym, jakiego profilu piłkarze wciąż będą uznawać Turcję za kierunek atrakcyjny.