Nie będzie to zagraniczna kariera Polaka wspominana z rozrzewnieniem jeszcze przez wiele długich lat. Piotr Ćwielong kilka dni temu zakończył swoją niezbyt brawurową przygodę z Bochum rozwiązując kontrakt za porozumieniem stron, a dziś podpisał umowę z Ruchem Chorzów.
“Pepe” to zawodnik, który już chyba po wsze czasy będzie kojarzył nam się z tym, że słoneczne, niedzielne popołudnia odciskają wyraźne piętno na jego zdrowiu i kondycji fizycznej. Trzy lata temu opuścił jednak Śląsk Wrocław i postanowił zawojować 2. Bundeslidę. Po pierwszym, nawet nieźle rokującym sezonie, został jednak na dobre przyspawany do ławki i ten marazm trwał przez dwa kolejne lata. Rok przed końcem kontraktu klub przytomnie uznał jednak, że to kibic powinien płacić za możliwość oglądania wybranej przez siebie drużyny, a nie odwrotnie. I z Ćwielongiem kontrakt rozwiązał.
Żeby nie być gołosłownym:
– sezon 2013/2014 – 30 meczów, 1 gol, 2 asysty (1993 minuty na placu, czyli nieco ponad 22 pełne spotkania)
– 2014/2015 – 6 meczów, 0 goli, 2 asysty (279 minut)
– 2015/2016 – 3 mecze, 0 goli, 0 asyst (22 minuty)
No cóż – na 22 minuty w sezonie to można wpuścić klubowego ciecia, ochroniarza z parkingu czy nawet zorganizować sympatyczny happening i dać szansę pokopać zasłużonemu kibicowi. I żadna z tych osób za wiele by raczej w perspektywie całego sezonu nie spieprzyła, bo trudno cokolwiek zawalić mając do dyspozycji nieco ponad kwadrans rozbity na trzy różne weekendy – jeden w lipcu, jeden w sierpniu i jeden w grudniu.
Normalny piłkarz wspominałby pewnie taką przygodę raczej kiepsko, bo jednak nie po to jedzie się zagranicę, żeby oglądać lepszych od siebie i weekendami planować wypad za miasto z rodzinką. Nie zdziwilibyśmy się jednak wcale, gdyby Ćwielong ten trzyletni okres rozpamiętywał doskonale – wszak nie musiał uganiać się w niedzielę za piłką, nie doskwierało mu palące słońce, nie ryzykował udaru. A pensję pobierał.
W zasadzie to jedynym rarytasem, do jakiego dostęp miał Pepe, to możliwość obejrzenia Bayernu Monachium z wysokości trybun, czego szczerze mu zazdrościmy. W tym sezonie monachijczycy przyjechali do Bochum w ramach Pucharu Niemiec absolutnie pierwszym garniturem – z Robbenem, Lewandowskim, Muellerem i resztą gwiazd. Skończyło się na bezlitosnym 5:1, a Ćwielong, rzecz jasna, murawy nie powąchał.
Teraz jednak to już przeszłość. Piotrek wraca do Ruchu Chorzów, czyli klubu, którego barwy reprezentował dobrych kilka lat. I nie zdziwimy się wcale, jak wskoczy do pierwszego składu i zacznie błyszczeć – widzieliśmy już bowiem tyle zwrotów akcji i spektakularnych powrotów, że taki scenariusz przyjmujemy śmiertelnie poważnie.