Jakkolwiek obie reprezentacje porównać, to faworytem do zwycięstwa będą Niemcy. To oni są mistrzami świata, to oni zakończyli eliminacje wyżej od nas i wreszcie to oni dysponują większa liczbą zawodników o klasie międzynarodowej. Jak się jednak okazuje, scenariusz na to spotkanie nie musi wcale przybierać dla nas ponurego oblicza, bo jest kilka aspektów, które przemawiają za Polakami.
Z perspektywy czysto piłkarskiej i nieco matematycznej, to najważniejszym meczem grupowym dla drużyny Adama Nawałki będzie ten wtorkowy, z Ukrainą. Z punktu widzenia kibicowskiego jest już jednak inaczej, bo ilekroć mierzyliśmy się z Niemcami – czy to oficjalnie, czy towarzysko – ciśnienie osiągało najwyższy pułap, a każdy gol był na wagę złota. W tym stuleciu z naszymi zachodnimi sąsiadami na wielkich turniejach spotykaliśmy się dwukrotnie, ale ani razu nie była to konfrontacja drużyn, na daną chwilę, najlepszych w grupie. Tak będzie właśnie w czwartkowy wieczór, a my zastanawiamy się nad powodami dla których skosić trzy punkty mieliby albo jedni, albo drudzy.
1. Dwa lata temu przełamaliśmy fatalną passę spotkań z Niemcami i wiemy mniej więcej jak zagrać, by mistrzom świata pokrzyżować szyki. Z przebiegu tamtego spotkania na 2:0 nie zasłużyliśmy, ale doświadczeniem było to bezcennym, a i pewnie lista wniosków wyciągniętych przez sztab szkoleniowy jest pokaźna. Co więcej – raptem parę dni temu spory opór zawodnikom Loewa postawili Ukraińcy. Fakt faktem boisko opuszczali ze spuszczonymi głowami, ale zagrali dzielnie, agresywnie i bez jakichkolwiek kompleksów – dzięki temu mieli swoje okazje i gdyby nie albo kapitalne interwencje Neuera, albo heroiczna postawa Boatenga, to kto wie jakby ten mecz się potoczył.
Oczywiście to nie Football Manager i postawy naszych wschodnich sąsiadów nie przekopiujemy w skali 1:1 dokładając jedynie troszkę skuteczności, ale tamten mecz jest na pewno solidnym materiałem do analizy dla naszych reprezentantów.
2. Tak się świetnie składa, że nasze ogromne zalety nakładają się na największe mankamenty w drużynie niemieckiej. Spotkanie z Irlandią Północną tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że czego jak czego, ale skrzydłowych wstydzić się nie musimy. Jest objawienie pierwszej kolejki, Bartosz Kapustka, jest doświadczony i zawsze trzymający określony poziom Kuba Błaszczykowski, a do zdrowia powraca też Kamil Grosicki.
Tak po prawdzie, to największą zagwozdką dla Adama Nawałki będzie właśnie obsadzenie obu flanek. Z jednej strony – w niedzielę obaj skrzydłowi spisali się na tyle dobrze, że aż głupio byłoby któregoś z nich przyspawać do ławki. Z drugiej – Grosicki to zawodnik, który posiada dokładnie takie umiejętności, by grającemu na prawej stronie defensywy Benediktowi Hoewedesowi obrzydzić futbol. To właśnie defensor Schalke w meczu z Ukrainą spisał się spośród wszystkich Niemców najsłabiej – był spóźniony, zbyt apatyczny, nie nadążał z reakcją. A wszystkie mankamenty najmocniej uwypukliłyby się właśnie na tle dynamicznego Grosika.
Po drugiej stronie boiska będzie zaś biegał Jonas Hector, który – łagodnie mówiąc – nie jest najmocniejszym punktem swojej drużyny. Doświadczenie na tak wysokim poziomie ma nikłe i nawet mimo dobrego sezonu w Koeln nie można go stawiać na półce obok najlepszych zawodników na tej pozycji.
3. Od czegoś w końcu ta nasza ułańska fantazja jest. I najlepiej gdyby wykorzystać ją właśnie jutro. Rąbnęliśmy Wyspiarzy i poczuliśmy taki zew, taką siłę, że podniecenie meczem z Niemcami da się wyczuć wśród kibiców od momentu zakończenia niedzielnego spotkania. Obejrzeliśmy w życiu już tyle meczów, że dobrze wiemy – jak nie da się techniką, to trzeba nadrabiać bojowością, pozytywnym nastawieniem i wolą walki. Dla reprezentacji Niemiec spotkania z nami nie mają tak wielkiego ciężaru gatunkowego, jak dla nas. Oni wychodzą i chcą po prostu wygrać mecz, a nas niesie fantazja, wspominamy przeszłość, słuchamy opowieści dziadków i tak dalej, i tak dalej.
Jeszcze lepiej – jutro, równocześnie na innym kanale TVP, puszczany będzie film “Krzyżacy”. Kibice już pewnie czują te aluzję, już wzajemnie się nakręcają, już chcą tego meczu. A jeśli takie samo pragnienie zwycięstwa zaszczepią w głowach piłkarze, to kto wie, co w Paryżu się wydarzy.
***
1. Ciężko rywalizować z drużyną od której jest się mocniejszym ledwie na dwóch pozycjach. Takiej dziewiątki jaką jest Robert Lewandowski Niemcy piekielnie nam zazdroszczą. Sami chwytają się różnych sposób, by tuszować brak klasowego snajpera – czasem próbują grać fałszywym napastnikiem w osobie Goetze, czasem stawiają na Mario Gomeza, ale nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, by wiedzieć, że porównywanie obu z nich do Lewego mija się kompletnie z celem.
Druga pozycja, którą Adam Nawałka ma obsadzoną zdecydowanie lepiej, to prawy defensor. Tu, po tym jak Philipp Lahm zszedł ze sceny, Loew również próbował jakichś dwudziestu siedmiu wariantów – od lewych obrońców, przez defensywnych pomocników, aż po stoperów. Ostatecznie na boku, z braku laku, gra nominalny środkowy Benedikt Hoewedes. I tak jak na Mundialu w Brazylii spisywał się bardzo przyzwoicie, tak w ten turniej wszedł o wiele gorzej – to zresztą całkiem logiczne w sytuacji, gdy zawodnik w całym sezonie rozgrywa raptem 12 spotkań w pełnym wymiarze czasowym, a w samych eliminacjach na boisku spędza… tylko 90 minut. Zresztą nie ma co gdybać i kalkulować – nawet gdyby Hoewedes osiągnął apogeum formy, to i tak Piszczek jest od niego lepszy.
Poza tym gdzie nie spojrzeć, tam Niemcy biją nas na głowę. Zestawiać ze sobą bramkarzy nie ma najmniejszego sensu. Podobnie jak i stoperów, skrzydłowych czy pomocników, bo nawet jeden Krychowiak wspierany Mączyńskim nie pomoże gdy na przeciwko siebie ma Khedirę, Kroosa i Oezila. Nie ta półka, nie ta para kaloszy.
2. W narodzie polskim panuje nie lada optymizm, ale zapominamy chyba czasem, że przyjdzie nam się mierzyć z wciąż najlepszą drużyną na świecie. Niemcy stracili od tamtych mistrzostw Lahma, na zdrowiu i formie podupadł Schweinsteiger, ale to wciąż ścisła czołówka. Z Ukrainą wygrali nie bez problemów, ale nikt tam do tego zwycięstwa nie przywiązuje większej wagi – wygrali to wygrali, nie ma co drążyć, mecz jak każdy inny. Ktoś powie: w sparingach nie szło im najlepiej. No nie szło, ale co z tego? Czy sparingi są od tego, by tłuc w otwartej walce? Z autopsji wiemy, że nie.
Nie ma co owijać w bawełnę i mydlić sobie oczu – to, że wygraliśmy jakiś czas temu z Niemcami, to w dużej mierze było nasze szczęście, a takie mecze nie będę zdarzały się często. Dla drużyny Joachima Loewa poważnymi rywalami są Hiszpanie, Włosi czy Francuzi, a nie Polacy. Niestety, ale jakkolwiek kurtuazyjnie nie wypowiadaliby się o “Biało-Czerwonych” nasi czwartkowi rywale, niezależnie od tego jak bardzo Joachim Loew będzie próbował nam wmówić, że jesteśmy w światowym topie pod kątem kopania piłki, to prawda jest nieco inna. Owszem, do tego topu może i aspirujemy, ale musi jeszcze upłynąć wiele wody w Wiśle zanim tam się znajdziemy.
3. Pamiętacie pewnie, co swego czasu o Niemcach powiedział Gary Lineker, więc nie będziemy już przypominać. Liczba klasowych zawodników w tej drużynie jest tak duża, że czasem nie muszą grać zespołowo wielkiego meczu, by i tak boisko opuszczać z tarczą. Są zadziorni, waleczni, zdeterminowani – nawet jak od oglądania ich gry będą bolały oczy, to wciąż mogą liczyć na błysk geniuszu któregoś z zawodników. I mowa tutaj nie tylko o formacji ofensywnej – raptem dwa dni temu Włosi napoczęli Belgów po kapitalnej asyście stopera Bonucciego, a umiejętności wyprowadzania piłki przez Boatenga czy Hummelsa są przecież powszechnie znane. Trzeba będzie polskim piłkarzom być cholernie skoncentrowanym przez pełne 90 minut, żeby móc walczyć o przyzwoity rezultat.
***
Summa summarum nie jest tak źle – minusy są co prawda bardziej wyraziste od plusów, ale jest jednak kilka aspektów z których możemy zrobić użytek. Polacy są przecież mistrzami w kombinowaniu, więc kto jak nie oni mogą przygotować kilka niespodzianek dla Joachima Loewa i jego zawodników. A wspierani tyloma tysiącami żądnych zwycięstwa gardeł – tym bardziej.
fot. FotoPyk