Gdyby ktoś chciał nakręcić serial o straconych talentach polskiej piłki, to pewnie tematów starczyłoby mu na kilka ładnych sezonów. Każdy kolejny rok przynosi nowe przykłady i to się nigdy nie skończy, choć chcielibyśmy, by działo się jednak rzadziej. Tymczasem następny materiał jest gotowy, na planie mógłby paść kolejny klaps – w roli głównej Daniel Łukasik, którego chyba dość ma już Lechia.
Gdańszczanie chcą pomocnika wypożyczyć, zawodnik dostał zielone światło na szukanie nowego zespołu. Czyli być może jeszcze wierzą, że Daniel wyjedzie (w grę wchodzi głównie klub zagraniczny), odbuduje się i wróci ubrany cały na biało. A może ktoś jeszcze mocniejszy go tam wyhaczy i wyłoży większe pieniądze? To są już kalkulacje i to bardzo optymistyczne, natomiast wiemy na pewno, że dziś Lechia Łukasika nie chce, bo ten nie jest w stanie zaoferować jej usług na odpowiednim poziomie. Nowak przestał na niego stawiać, a przecież dał mu szansę – w pierwszych czterech meczach tego roku pomocnik grał w wyjściowym składzie. Ale wyglądał przeciętnie, żeby nie powiedzieć gorzej i usiadł na ławce, z którą połączyły go bliskie relacje (wstał z niej tylko dwa razy do końca sezonu). Nie tak miało być.
Lechia ściągała go z Legii za bardzo duże jak na nasze warunki pieniądze – mówiło się gdzieś o sumie krążącej w okolicach 800 tysięcy euro. Jasne, był to pomocnik z problemami w Warszawie, bo stracił tam miejsce w składzie, ale zakładano, że minuta-osiem i chłopak powinien znów grać na niezłym poziomie. Być liderem budowanej z rozmachem Lechii. Nie mówimy przecież o kimś anonimowym, pamiętacie, że Łukasik wybiegł w pierwszym składzie na Ukrainę w Warszawie? Wtedy myślano – ryzykowny, ale w miarę zrozumiały ruch Fornalika. Dziś wiemy: selekcjoner miał fantazję, przez którą cierpiała najważniejsza drużyna w kraju.
Cierpieli też kibice oglądający go w Gdańsku. Na liczniku ma więcej słabych, niż dobrych meczów, choć nawet strzelił swojego historycznego gola, pierwszego w Ekstraklasie. Typowy przecinak, bez większych atutów w grze do przodu, co w dzisiejszym futbolu jest niemal obowiązkowe nawet dla defensywnego pomocnika. Z kimkolwiek by współpracował, ten drugi wyglądał korzystniej. Borysiuk nakrył go czapką i zapracował na powrót do Warszawy, teraz o wiele lepszy jest Kovacević. W Lechii też to widzą i chcą pójść do przodu, już bez Łukasika.
Najpierw była spora podwyżka, którą Daniel dostał w Legii razem z Koseckim, Furmanem i Jędrzejczykiem. Na marginesie – dziś widać komu specjalnie w głowie nie zaszumiało. Później słynna wypowiedź o trenowaniu rzutów wolnych: – Nie zawsze da się poćwiczyć, czasem brakuje chęci, by znaleźć bramkarza – opowiadał piłkarz, bez cienia zażenowania. Wtedy chyba zapalono czerwoną lampkę, coś z chłopakiem jest nie tak.
Niedługo będą się martwić o niego gdzie indziej. To nie jest wypożyczenie w stylu Makuszewskiego, który tym ruchem miał zrobić krok do przodu, tylko banicja. Dwa numery: 35 i 37 w Legii, widziano w nich przyszłość. Łukasik i Furman. Smutno oglądać, jak rozliczyła ich teraźniejszość.
Fot. FotoPyK