Zagłębie Lubin właśnie podpisało nowy, dwuletni kontrakt z Piotrem Stokowcem. A w naszych realiach jest to zjawisko zupełnie niespotykane – pozwolić trenerowi pracować przez dwa lata (jubileusz wypadł osiem dni temu) i stworzyć mu możliwości do podwojenia tego wyniku. Tak naprawdę Stokowca należałoby wsadzić w samochód i obwieźć po wszystkich klubach w Polsce, gdzie mógłby prowadzić wykłady poświęcone długofalowej wizji i płynącym z niej korzyściom. I byłoby to w interesie całej polskiej piłki.
Zagłębie jest fantastycznym przykładem na to, że nerwowe ruchy wcale nie muszą popłacać. Stokowiec przejął drużynę jako ratownik i nie udało mu się utrzymać w lidze. To jednak nikogo do niego nie zraziło, bo zatrudniono go w Lubinie z określonych powodów, które nie ulotniły się działaczom z pamięci tuż po spadku. Dziś wiele analogii dostrzegamy w Podbeskidziu, gdzie jednak porażka planu A i degradacja ostatecznie doprowadziła do zwolnienia Roberta Podolińskiego. Jak widać, W Bielsku najnowszą historią “Miedziowych” nikt specjalnie nie zawracał sobie głowy.
A szkoda, bo lubińska stabilizacja to nie tylko trener i jego sztab. To też piłkarze, którzy w ogromnej większości byli już klubie w momencie spadku z ligi. Mowa tu o Cotrze, Guldanie, Ł. Piątku, Kubickim, Janoszce, Woźniaku czy K. Piątku. A przecież to siedmiu graczy podstawowego składu! Nie można też zapominać o sporo grających w tym sezonie Papadopulosie, Jachu czy Rakowskim. Tak naprawdę dziesięciu z piętnastu najczęściej grających piłkarzy z pola było już w klubie, zanim przyszedł do niego Piotr Stokowiec.
Mamy tu więc rewolucję w grze bez rewolucji w kadrze. Mamy mądre ruchy transferowe z klubu (pozbycie się szrotu) oraz postawienie na rozwój tych, którzy już w zespole byli. Wreszcie mamy przemyślane, punktowe wzmocnienia, czyli transfery liderów całych formacji, jakimi bez wątpienia okazali się Maciej Dąbrowski czy Filip Starzyński. Liderów, po których przecież wcześniej nie ustawiały się kolejki.
Czy Stokowiec jest więc jakimś geniuszem fachu trenerskiego? A może to jeden z nielicznych szkoleniowców w Polsce, któremu – najzwyczajniej w świecie – pozwolono pracować. Bez wydawania milionów na transfery, ale też bez wchodzenia sobie w kompetencje i z wzajemnym zaufaniem. Stokowiec dostał unikatową szansę odciśnięcia swojego piętna na zespole, na czym skorzystali wszyscy. A świadczy o tym między innymi właśnie przedłużona umowa.
Niestety, przypadek Zagłębia to u nas absolutna rzadkość. Co prawda dwóch szkoleniowców pracuje w swoich klubach dłużej niż Stokowiec, ale już spekuluje się, że pozycja Piotra Mandrysza w Niecieczy nie jest zbyt silna. Tak samo jak Marcina Brosza w Koronie. Co więcej, nawet styl pracy Radoslava Latala nie każdemu się w Gliwicach podoba, chociaż akurat jego posada z oczywistych względów jest niezagrożona. U nas, oprócz wspomnianego Podolińskiego, po rundzie pożegnano się też z Czesławem Michniewiczem, a Pogoń stała się tym samym dziewiątym klubem, który na przestrzeni sezonu zmienił trenera. O przemiale, jaki obserwujemy w Ekstraklasie, najlepiej świadczy fakt, że za chwilę do ligowego TOP6 pod względem stażu pracy może się wedrzeć wciąż stosunkowo nowy u nas Stanisław Czerczesow.
Cieszmy się więc z każdego zdrowego modelu, jaki obserwujemy w polskiej piłce. A z takim z pewnością mamy do czynienia w Lubinie.
Fot. FotoPyK