398 dni – tyle na ławce Pogoni Szczecin spędził Czesław Michniewicz. Chciałoby się powiedzieć, że jak na polskie warunki, to i tak nie najgorszy wynik, ale… biorąc pod uwagę wyłącznie względy sportowe, w klubie z Pomorza pracował zdecydowanie za krótko.
Ani przez moment nikt nie odniósł wrażenia, że Pogoń punktuje gorzej, niż by mogła punktować. No, może poza rundą finałową poprzedniego sezonu, kiedy Michniewicz urządził sobie z drużyny mały poligon doświadczalny, ale przecież objął drużynę na trzy kolejki przed końcem rundy zasadniczej i rzutem na taśmę załapał się do ósemki. Biorąc do kupy te dwa sezony, nie wliczając do tego nie do końca miarodajnego poligonu doświadczalnego, poprowadził drużynę w zanotował średnią 1,47 punktu na mecz (14 zwycięstw, 17 remisów, 9 porażek). Jest to bilans spektakularnie dobry? No nie. Zły? Także. Taki akurat. Taki na miarę potencjału i możliwości. Ciężko sobie wyobrazić, żeby z Lewandowskim, Nunesem czy Dwaliszwilim w składzie walczyć o podium. W Szczecinie być może jednak sobie to wyobrażają, stąd zmiana na fotelu trenera.
Michniewicz trzeci raz pada ofiarą wygórowanych ambicji włodarzy klubu. Pamiętacie Podbeskidzie? Tam sprawa była podobna – najpierw utrzymał klub w lidze (w co nie wierzył praktycznie nikt), a potem został pogoniony, bo w klubie stwierdzili, że w Ekstraklasie mógłby w sumie notować lepsze wyniki (a przecież pierwotnie miał się kopać po czole w Grudziądzu i Legnicy). Wcześniej był jeszcze Widzew – przejął klub na piętnastym miejscu, skończył sezon jako czwarta drużyna na wiosnę, a i tak musiał zabierać manatki. Teraz? Długi czas wykręcał wynik ponad stan, rundę zasadniczą zakończył przecież na trzecim miejscu. W klubie widocznie odłożyli już pieniądze na czarter do Kazachstanu czy Albanii, a tu nagle się okazało, że wyników ponad możliwości bezustannie jednak nie można notować. Nie bez skutecznego napastnika, nie bez zmienników.
W skrócie: Michniewicz poprowadził drużynę mającą potencjał na szóste miejsce do szóstego miejsca, ale w klubie stwierdzili, że to za mało. W Szczecinie niech pamiętają, że gruszki na wierzbie wcale nie muszą wyrosnąć.
Fot. FotoPyk