Ten temat powracał przed każdym większym turniejem, w którym grała reprezentacji Polski. Mamy tu na myśli powołania dla zasłużonych zawodników, którzy przyczynili się do awansu i pełnili ważną rolę w szatni, ale tuż przed imprezą nie grali lub kompletnie zgubili formę. Można nawet powiedzieć, że rozwiązanie tego problemu to jedna z kluczowych kwestii przygotowań do samych finałów. Jak zabrać wyłącznie piłkarzy znajdujących się w optymalnej dyspozycji i przy okazji nie rozwalić sobie szatni? Odpowiedź jest prostsza, niż może się to niektórym wydawać.
Zanim jednak przejdziemy do sedna, przypomnijmy jak postępować nie należy. Oczywiście rolę flagowego przykładu może tu pełnić Paweł Janas i jego powołania na Mistrzostwa Świata w Niemczech w 2006 roku. Ówczesny selekcjoner ani za bardzo nie potrafił sprecyzować swoich wymagań – o czym świadczą nagłe zmiany koncepcji i wywracanie drużyny do góry nogami – ani nie potrafił zachować klasy przy ogłaszaniu swojej kadry.
Wczoraj na łamach “Przeglądu Sportowego” temat poruszył Jerzy Dudek. Wymowne, że jeden z najbardziej utytułowanych zawodników w historii naszej piłki – na dziesięć lat po całym zdarzeniu – wciąż ma żal do Pawła Janasa. Człowiekowi, który wygrał Ligę Mistrzów i dzielił szatnię z największymi piłkarzami świata, do dziś doskwiera, że nie pojechał na mundial w 2006 roku. Co więcej, on twierdzi, że tamta decyzja miała kluczowe znaczenie w kontekście całego turnieju.
W pewnym sensie historia przyznała jednak rację Janasowi. Pamiętajmy bowiem, że w sezonie 2005/06 Dudek wystąpił w barwach Liverpoolu ledwie w sześciu z 62 meczów drużyny. A po turnieju – który obejrzał z perspektywy domowej kanapy – do końca kariery zagrał ledwie w czterech meczach ligowych. Co więcej, w tamtym czasie w kapitalnej dyspozycji znajdował się Artur Boruc, co tylko potwierdził na niemieckich boiskach. Jakkolwiek spojrzeć, ze sportowego punktu widzenia nieobecność Dudka była jak najbardziej zrozumiała. Ale sposób, w jaki doświadczony golkiper stracił miejsce w kadrze – a obok niego Kłos, Rząsa i Frankowski – spowodował pękniecie, którego nigdy nie udało się już zasklepić.
Po decyzji Janasa wielu cieszyło się, że kosztem grzejącego ławę Dudka do Niemiec pojedzie młody Fabiański. Inna sprawa, że nie każdy rozumiał wtedy, jak tragiczna w skutkach była sama forma załatwienia sprawy. Mało kto zwracał też uwagę na fakt, jak wielką rolę w szatni potrafił odegrać sam Dudek. O tym mogliśmy przekonać się chociażby kilka lat później, w jego pożegnalnym meczu w barwach Realu. Jak pamiętamy, Polak specjalnie sobie w Madrycie nie pograł, ale pożegnano go jak legendę. Przede wszystkim doceniono jego pozaboiskowy wkład w sukcesy drużyny, a wielki hołd oddali mu wszyscy, na czele z Cristiano Ronaldo i Jose Mourinho:
Rzecz jasna rola Dudka w reprezentacyjnej szatni była zupełnie inna i już nie dowiemy się, czy jego udział w turnieju cokolwiek by zmienił. Pamiętając inne problemy drużyny Janasa, mamy co do tego sporo wątpliwości. Wiemy natomiast, że jednego z liderów tamtej kadry nie należało w ten sposób szmacić. Nie należało składać mu obietnic na wyrost oraz – przede wszystkim – nie należało dopuścić do sytuacji, w której o braku powołania dowiedział się Z TELEWIZJI. Wydaje się, że takim postępowaniem Janas mógł stracić szacunek nie tylko samego Dudka, ale też piłkarzy, których zabrał ze sobą na turniej. Nie mamy wątpliwości, że w dniu powołań atmosfera wokół reprezentacji po raz kolejny została zmącona. A wyrzucenie piłkarzy z kadry za pośrednictwem telewizji nie było ciosem jedynie w Dudka i resztę. To był cios w całą drużynę.
Mówi się, że klasy nie można kupić na bazarku, że trzeba się z nią urodzić. Szczęśliwie obecny selekcjoner pod tym względem w niczym nie przypomina Pawła Janasa. Co więcej, on jest jego przeciwieństwem, co ostatnio w rozmowie z Onetem potwierdził Kamil Wilczek, czyli piłkarz, który nie zagrał w kadrze nawet minuty. Otóż nawet napastnik Broendby został przez Nawałkę osobiście poinformowany o braku powołania i przyczynach takiego stanu rzeczy. A jeśli on, to też każdy inny, który chociaż na chwilę trafił do notesu selekcjonera. Efekt? Zamiast piłkarzy wkurzonych, publicznie podważających kompetencje trenera, Nawałka wciąż ma scementowaną drużynę. I to drużynę znacznie wykraczającą poza 28-osobową grupę powołanych.
Dla tej chwili było warto…dziękuję bardzo. Będę mocno wspierał naszą reprezentację! Wierzę w trenera i drużynę 👍🏻 pic.twitter.com/S5AlyvpeWV
— Sebastian Mila (@SebastianMila11) 13 maja 2016
Nawałka nie powołał na turniej Mili czy Szukały, ale nie stworzył przy tym rozłamu w szatni. Poza rzeczoną klasą warto też zwrócić uwagę na przejrzystość jego wyborów. Od początku twierdził, że w linii obrony kluczowe znaczenie ma dla niego regularność występów. Wspomniany Szukała raczej nie może mieć żadnych pretensji, bo w całym sezonie zagrał w klubie jedynie dziesięć razy. Dawidowicz co prawda występował jedynie w słabej drugiej lidze portugalskiej, ale rozegrał w niej aż 37 spotkań. Z kolei Cionek po transferze stracił we Włoszech trzy miesiące, ale sezon zakończył z 22 grami w Serie A, Serie B i krajowym pucharze. Mimo że sami nie widzielibyśmy piłkarza Palermo w reprezentacji, rozumiemy zasadę, w myśl której to on znalazł się wśród powołanych.
Tak naprawdę żaden z piłkarzy nie może mieć do Nawałki większych pretensji. W kontekście zbliżającego się turnieju z pewnością jest to pierwsze wielkie zwycięstwo polskiego selekcjonera.
Michał Sadomski
Fot. FotoPyK