Do Bukaresztu trafił w styczniu i gdyby ktoś mu wtedy powiedział, że w Dinamie spędzi resztę swojego życia, pewnie kurtuazyjnie próbowałby wyjść z niezręcznej sytuacji formułkami w stylu „never say never”. Była 71. minuta, jego klub mierzył się z Viitorulem Konstanca. Akcja toczy się gdzieś z boku, Patrick Ekeng nagle upada na środku boiska. Żadnego kontaktu z przeciwnikiem, żadnego starcia we wcześniejszych minutach – po prostu traci grunt pod nogami. Od razu gra została przerwana, podbiegli piłkarze, podjechała karetka, ale niewiele można było już zrobić.
Dramatycznie wyglądają te obrazki:
Na stadionie pewnie mało kto wiedział, jak poważna jest sytuacja. Karetka odjechała a mecz toczył się dalej. Ot, upadł, ale pewnie to nic groźnego. No bo kto mógłby się spodziewać? Młody facet, będący dzień w dzień w treningu, przestrzegający wszelkich diet i regularnie poddawany kompleksowym badaniom osuwa się na boisku i… po prostu umiera? Przecież to nie do wiary. A jednak – lekarze przez 90 minut toczyli walkę o jego życie, ale w tym meczu z góry byli na straconej pozycji. Nie wygrali z atakiem serca.
Kameruńczycy mogą mówić o jakimś fatum, bo to nie pierwsza sytuacja, kiedy piłkarz z tego kraju umiera na boisku. Pamiętacie Marca Vivien-Foe? Tak, to też Kameruńczyk. Pożegnał się ze światem w identyczny sposób.