Liga Europy znów zaskakuje nas pozytywnie, ostatnio ogląda się ją tak samo przyjemnie jak mecze wtorkowe (z małym, acz świeżym wyjątkiem) i środowe. Dziś dostaliśmy kolejny odcinek na dobrym poziomie – może nie przez cały czas antenowy, 90 minut świetnego tempa to tutaj nie było, ale godzina na wysokich obrotach, jak najbardziej.
Dla widzów był to mecz relaksujący, dla sędziego – już niekoniecznie. Szymon Marciniak przechodził kluczowy test przed Euro 2016. I jeśli w pierwszej połowie czuł się jakby rozwiązywał egzamin szóstoklasisty, bo stykowych sytuacji brakowało, to w drugiej podjął już co najmniej dwa trudne wybory. Najpierw nieuznany gol Kevina Gameiro – Francuz trafił do siatki i przeżywał chwile radości szybko przerwane przez Tomasza Listkiewicza, który zasygnalizował spalonego, Czy słusznie? Cholernie trudno powiedzieć, jeśli o jakiejś sytuacji mówimy „na styku”, to ta pasuje idealnie. Francuz wychodził zza pleców kryjącego go obrońcy, ale bliżej bramki był jeszcze Darijo Srna – czy bliżej niż Gameiro, nie jesteśmy w stanie określić nawet po powtórce. A Polak miał na decyzję parę sekund.
Później wykorzystany przez Gameiro rzut karny po faulu Facundo Ferreyry, który jechał na wślizgu i chyba zahaczył rywala w polu karnym. Znów „chyba”, bo do końca nie wiadomo – bardziej niż powtórki całą sytuację wyjaśnia gestykulacja Argentyńczyka, który łapał się za głową z miną pod tytułem „Boże, jaki ja jestem głupi”. Postawimy więc na to, że Marciniak znów błędu nie popełnił.
Mieliśmy w tym meczu polskie akcenty, to jeszcze dwie wiadomości dla reprezentacji Nawałki. Pierwsza jest dobra – Ivan Rakitski bywa zwrotny jak wóz z węglem, a to co zrobił z nim Vitolo przy pierwszej bramce jest jakimś innym poziomem. Gdzieś w kierunku ligi szóstek. Prosty zamach i Ukrainiec nabrał się jak dziecko, a przecież trochę lat już ma. Druga informacja już niestety średnia, bo ten sam Rakitski umie też świetnie wprowadzić piłkę – z koła środkowego podał znakomicie przez dwie linie między obrońców Sevilli, tam znalazł się Marlos i bez problemu pokonał bramkarza. Bartosz Salamon by się nie powstydził, naprawdę.
Za sprawą obrońcy obejrzeliśmy szybkie dwa gole, co było dobrym podsumowaniem tego fragmentu gry – ciekawe spotkanie, rozgrywane w naprawdę przyzwoitym tempie. Może nie cios za cios, ale z pewnością żwawe starcie dwóch niezłych rywali. Żaden z nich nie chciał schodzić na przerwę remisując i to się ostatecznie udało Szachtarowi. Marlos ładnie poszedł skrzydłem i wrzucił w pole karne, a tam znalazł się Stepanenko. Strzał głową z najbliższej odległości, przy tym piekielnie silny, więc bramkarz nie miał kompletnie nic do powiedzenia.
2:1 – wynik w sumie średni dla obu ekip bo wiadomo, Sevilla przegrywa, a Szachtar ma małą zaliczkę przed rewanżem. Wydawało się więc, że druga połówka będzie tak samo intensywna jak pierwsza, no i była, ale mniej więcej od 75 minuty.
Do tego momentu nie działo się wiele i najbardziej zapamiętamy, niestety, uraz Krohn-Dehliego. Zahaczany z tyłu niefortunnie stanął na piłce, a potem już cały stadion chyba usłyszał ten donośny krzyk. Rzućcie zresztą okiem na to zdjęcie (zrobione tosterem), to już wygląda na długie leczenie i jeszcze bardziej mozolną rehabilitację:
Potwornie wygląda ta kontuzja Krohn-Dehliego… pic.twitter.com/8oUC8lx1TZ
— Tomasz Cwiakala (@cwiakala) 28 kwietnia 2016
Mieliśmy więc w tym meczu sporo rzeczy “do zapamiętania”. Ostatecznie skończyło się na 2:2, a więc w rewanżu drzwi do upragnionego finału pozostają dla jednych i drugich otwarte. Jeszcze słówko o Krychowiaku: dziś bardziej skupiony na defensywie, odpuścił sobie wypady pod bramkę Piatowa. Z tego planu wywiązał się dobrze, środek pola często był jego, gdzie nie dawał się ogrywać, kilka razy zabrał piłkę rywalom. Występ generalnie na plus.