Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

20 kwietnia 2016, 12:58 • 6 min czytania 0 komentarzy

Może to zbyt duże słowa, może jest na nie zbyt wcześnie, ale mam wrażenie, że nikt w ostatnich latach nie przeprowadził w Polsce takiej rewolucji taktycznej jak Piotr Nowak. Jasne, był Robert Podoliński i jego 3-5-2, różne wariacje na temat najpopularniejszego 4-2-3-1 stosuje też choćby Radoslav Latal. Zawsze jednak były to raczej mutacje, różne wersje tego samego schematu, niż totalne wywracanie do góry nogami zastanego porządku.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Weźmy to 3-5-2, które momentami rozpisywano także w Górniku Zabrze Warzychy. Zazwyczaj opiera się i tak na pomyśle dwóch stoperów i defensywnego pomocnika między nimi (bądź po prostu trzech stoperów), oraz bocznych obrońców w roli skrzydłowych, czasem z delikatną asymetrią w opcji “Mraz nieco bardziej defensywny od Szeligi”. W fazie obrony nadal jest to jednak klasyk – trzech broniących środka, dwóch broniących boków, a do tego jeszcze powracający pomocnik z pozycji 8. Co najmniej sześciu, którzy w defensywie potrafią coś więcej, niż podnieść rękę w oczekiwaniu aż sędzia gwizdnie spalonego. “Na desancie” w takim wariancie i tak zostaje w najlepszym wypadku dwóch napastników i dwóch ofensywnych pomocników, choć zdecydowanie częstszy wydaje mi się widok, gdy w całości skoncentrowani na ofensywie są tylko wysunięty napastnik i jakaś dziesiątka za jego plecami.

Od tego schematu ciężko odejść, bo wydaje się doskonale wyważony. W ataku jest dwóch skrzydłowych, rozgrywający, napastnik i czasami podłączający się do przodu środkowy pomocnik. W obronie jest solidne zabezpieczenie – i boków, i środka, w którym główną rolę pełni dwóch defensywnych pomocników (nazwijmy ich “Trałka” i “Tetteh”). Układ wydaje się idealny. Czasem można zrezygnować ze skrzydłowych, wzmacniając środek (przypadek piętnastu środkowych pomocników jednocześnie na placu w wykonaniu Cracovii Zielińskiego), czasem można jednego z defensywnych pomocników przesunąć zupełnie do obrony, dając nieco swobody bocznym obrońcom. Generalna równowaga jest jednak zachowana, a szczytem szaleństwa jest wystawienie jednocześnie Dudy i Guilherme (ale od razu zabezpieczając to tercetem Jędrzejczyk, Rzeźniczak, Pazdan). Pięciu z przodu, pięciu z tyłu, koniec.

I nagle na scenę wchodzi Pan Piotr. Ba, to nie jest byle jaka scena, to jest boisko lidera z Warszawy, na którym ponoć niedźwiedzie straszą, na którym zęby połamały sobie wielkie drużyny* (*sprawdzić, czy nie europejskie puchary). I Pan Piotr na tym bardzo trudnym terenie stwierdza, że w sumie wystarczy mu trzech zawodników defensywnych. Do boju rzuca jednocześnie Krasicia, Milę, Chrapka, Maka i Peszkę, oczywiście z przodu trzymając duet Paixao-Kuświk. Sześciu graczy kojarzonych jednoznacznie z grą w przodzie i Chrapek, w najlepszym przypadku środkowy pomocnik, ale przecież żaden z niego Murawski, by wymiatać tuż przed obrońcami.

Tak ofensywne ustawienie, w dodatku w tak ważnym meczu z tak silnym rywalem to absolutny przełom. Przełom, z którego Nowak zaczął jednak korzystać częściej. Już zestawienie – czterech zawodników defensywnych, sześciu ofensywnych mogłoby się wydawać nieco ekstrawaganckie. Nowak tymczasem zmienił proporcję na 3:7. I co lepsze – okazało się, że ten szalony atak przynosi efekty. Pierwszy – masowe kartki dla rywali, kompletnie gubiących się przy tak zmasowanym natarciu ludzi zwyczajnie potrafiących grać w piłkę. Gdy Paixao wymienia podania z Krasiciem, Milą i Chrapkiem, wyjściem jest przede wszystkim faul. Lechia praktycznie co dwa mecze grała wiosną w przewadze zawodnika, czasem nawet dwóch zawodników. Forowanie przez sędziów? Nie, moim zdaniem efekt rewolucji Nowaka.

Reklama

Bardzo podobała mi się wypowiedź trenera Stokowca przed meczem z Lechią. “Mają do nas szacunek, wystawili Kovacevicia wzmacniając defensywę”. Co to oznacza? Że Piotr Nowak w starciu z silnym rywalem i wobec obaw, że ktoś może mu się włamać do domu, faktycznie postanowił osłonić wejście. Ale zamiast montować zamek, albo chociaż kupić psa obronnego – powiesił sobie koraliki. Z samobójczego 3:7 przeszedł na 4:6, ale moim zdaniem bardziej na 3:1:6, bo i Kovacević to przecież nie jest jakiś wymiatacz hasający maksymalnie czterdzieści metrów przed swoją bramką.

Dodać tu zresztą trzeba, że w trójce obrońców Lechii nie ma trzech łysych wież, ale goście, którzy równie dobrze mogliby pograć w 3-5-2 jako wahadłowi – i mam tu na myśli nie tylko Wojtkowiaka, ale i Wawrzyniaka, którego piłka do Flavio Paixao w meczu z Ruchem to dla mnie jedna z najładniejszych asyst miesiąca.

Gdy dodamy do tego wszystkiego te przewrotki, dryblingi, klepki i ogółem: wrażenia artystyczne – Lechia Nowaka wchodzi na poziom, dzięki któremu na jej mecze czekam cały tydzień. Nawet jeśli zawodzi, nawet jeśli nadal popełnia proste błędy – przewróciła w pewnym sensie zastany porządek, zastaną równowagę. I na szczęście im to odpala. Liczę, że za jakiś czas ten stosunek czterech broniących do sześciu atakujących, czy skrajny, trzech do siedmiu, zastosują też w Legii czy w Lechu. Jevtić, Linetty, Gergo, Pawłowski, Nielsen, Kownacki (!), Gajos kontra Kucharczyk, Duda, Guilherme, Prijović, Nikolić, Hamalainen, Masłowski (!). Sam fakt, że ciężko właściwie wytypować ofensywną siódemkę w obu klubach bez odwoływania się do zawodników dość… rezerwowych sporo mówi o tym jak szeroko poleciał Nowak.

I mam nadzieję, że się nie cofnie, nawet kosztem meczów, w których przyjdzie mu przyjąć kilka goli na łeb. Zamiast “Zemanlandii” rodzime “nowakowanie”? Czemu nie.

***

Reklama

Byłem i nadal jestem zwolennikiem ESA 37, kompletnie nie interesują mnie argumenty o rzekomej niesprawiedliwości systemu,  gdyby się dało – w sumie nie pogardziłbym nawet systemem play-off, jeszcze mocniej “deprecjonującym” znaczenie rundy zasadniczej.

W piątek jednak poznałem na własnej skórze dość poważną wadę tego systemu. W sektorze gości przy Łazienkowskiej usiadło niecałe sześćset osób, co dla “Kolejorza” jest wynikiem kiepskim. Piątkowy termin? Oczywiście. Wyniki? Jasne. Sytuacja w tabeli? Tak, z pewnością. Ale kluczowym czynnikiem wpływającym moim zdaniem na dość spokojną atmosferę tego meczu było zmęczenie materiału. Lechici z Legią mierzyli się w finale Pucharu Polski i zaraz potem “finale sezonu” w maju ubiegłego roku, zaraz potem przyjęli Legię na Superpucharze w Poznaniu. Potem dwa mecze w Ekstraklasie, teraz wyjazd ligowy, a już za sekundę – kolejne starcie na Stadionie Narodowym. I kto wie, w perspektywie jeszcze Superpuchar na początku lipca.

Wiem, że to “wina” nie tylko ESA 37, ale i drabinki w Pucharze Polski oraz zwyczajnie trwającej od pewnego czasu dominacji tych dwóch zespołów w lidze. Taka sytuacja jest jednak… Dość dziwna. Między majem 2015 a majem 2016 – siedem meczów. Jedyne pocieszenie, że zmieniają się stadiony, bo niedługo rozsądnym pomysłem mogłaby się stać sprzedaż rocznych karnetów na starcia tych dwóch drużyn.

Swoją drogą – z tego samego względu szczerze współczuję kibicom GKS-u Katowice, chyba jednemu z nielicznych zespołów, który praktycznie nie zmienia poziomu ligowego. Rok w rok te same wyjazdy na Sandecję, Dolcan, Arkę, MKS Kluczbork. Już chyba lepiej zrobić dwa awanse i spadek, niż trzy lata tkwić w tej samej letniej wodzie.

***

W ostatnich dniach ukazały się też dwa moim zdaniem dość fajne teksty. Zapraszam na obszerny wywiad z mecenasem Dróżdżem W TYM MIEJSCU oraz efekt wycieczki do Radzionkowa TUTAJ.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...