Jakie miał marzenia i dlaczego są one takie same jak marzenia… światowej czołówki bramkarzy? Dlaczego walczy jeszcze o zaległości, które są starsze niż jego wychowankowie? Czy jeden z bramkarzy, których szkoli, trafi do Leicester City? W dzisiejszym Ale to już było wystąpi nieco zapomniany bramkarz, który trenując młodych golkiperów za wszelką cenę stara się unikać błędów, które popełniali jego poprzedni trenerzy. Przed wami Jakub Wierzchowski.
Kariera z dzisiejszej perspektywy – spełnienie czy niedosyt?
Udało mi się zagrać w reprezentacji, w pucharach, do tego doszło sto meczów w Ekstraklasie, no i zagrałem w Bundeslidze. Oczywiście nie mówię, że ją podbiłem – okłamałbym wszystkich, a przede wszystkim siebie. Ale zagrałem w niej. Biorąc pod uwagę metody, którymi byłem szkolony – tak, zaszedłem daleko. Nie każdy tak mówi, mam tego świadomość. Piłkarze często wolą powiedzieć, że mieli większy potencjał, że mogli osiągnąć więcej. To prawda, ja też. Miałem talent. Teraz kształcę się pod kątem trenerskim i widzę, czego mi brakowało. Przykład z brzegu – prawie w ogóle nie kształciłem się pod kątem gry nogami, gry na przedpolu. Wtedy to u mnie kulało, a dopiero teraz widzę, jakie to ważne. Dawniej dostawaliśmy piłkę i trener mówił „idźcie na bok, pokopcie sobie”. Tłukliśmy na takich boiskach, że dziś lepsze są nawet w parkach. Teraz wszystko wygląda zupełnie inaczej.
Największe spełnione piłkarskie marzenie?
Pochodzę z lubelskiego blokowiska, na którym różnie bywało. O pewne rzeczy trzeba było się tłuc. Pamiętam jak koledzy powiedzieli mi kiedyś: – No, Kuba, ty to na pewno zagrasz w drugiej lidze. Wtedy w drugiej, czyli tak jakby w dzisiejszej pierwszej. Broniliśmy wtedy w rękawiczkach, które były chyba do ping-ponga, a nie do piłki, albo w ogóle bez rękawic. Widziałem w wyższych ligach bramkarzy, którzy już mogli sobie pozwolić na to, żeby co mecz-dwa zakładać nowe rękawice topowych firm. To już był dla mnie odległy świat. A Bundesliga? Kosmos. Nawet nie brałem do siebie tego, że to się może kiedyś udać.
A jednak doszedłem do tego pułapu, kiedy ja zmieniałem rękawice co mecz i siedziałem na ławce w Bundeslidze. To jest piękne. To, że wyszedłem z tego środowiska lubelskiego i zaszedłem dalej. Teraz szkolę chłopców i wiem, że mogę stanąć przed nimi i powiedzieć: patrzcie, to wszystko jest namacalne.
Największe niespełnione piłkarskie marzenie?
Chciałem być najlepszy. Chciałem być najlepszym bramkarzem w Europie i na świecie. Oczywiście nim nie byłem. Miałem marzenia takie jak każde dziecko. Teraz też rozmawiam z moimi podopiecznymi – oni tak samo do tego podchodzą. Czy to się spełni? Fajnie byłoby wychować takiego łebka. Ale podejrzewam, że 95-98% z nich po drodze do seniorów skończy swoją przygodę z piłką.
Mam nadzieję, że się nie mylę, ale doczekaliśmy się takiego pokolenia jak Szwajcarzy czy Belgowie. Ci chłopcy grają na arenie międzynarodowej i wreszcie nie czują się od nikogo gorsi. Poziom szkolenia w Polsce zaliczył ogromny skok. Ci chłopcy są świadomi własnych umiejętności. Są szkoleni pod każdym względem – młodzież wie, jak ważne są takie rzeczy jak rozciąganie, trening stabilizacyjny, dieta czy odpowiednia ilość snu. Mnie o takich detalach wtedy nikt nie informował.
Duży transfer zagraniczny, który był blisko, ale nie doszedł do skutku?
Nie było nic takiego. Nie docierały do mnie informacje, że ktoś się mną interesuje. Dopiero gdy pojawił się konkret od Werderu, postanowiłem, że to już czas. To było ryzyko. Jadę do Bundesligi, więc mogę siąść na ławie. Co więcej – mogę wypaść z reprezentacji, a wtedy całkiem realna była wizja mojego wyjazdu na mistrzostwa świata do Korei i Japonii. Miałem tego świadomość, ale zaryzykowałem. Nie udało się – trudno. Nie żałuję. Przynajmniej wiem, jak wygląda wyśniona Bundesliga. Wyjeżdżając byłem pewny, że mi się uda, ale na miejscu dostałem strzała w głowę. Miałem wtedy 25 lat, byłem w ścisłej czołówce polskich bramkarzy, regularnie byłem powoływany do reprezentacji… Okazało się, że jednak nie jestem taki idealny, że dużo mi brakuje do tych najlepszych. Poznałem swoje miejsce w szeregu.
Najlepszy piłkarz, z którym pan grał w jednej drużynie?
Miałem przyjemność grania na kadrze z Jurkiem Dudkiem i zawsze to jego podpatrywałem. Najbardziej imponowało mi jego przygotowanie techniczne. Już wtedy kapitalnie grał nogami a jak wspominałem, ten aspekt kulał wśród bramkarzy.
Najlepszy piłkarz przeciwko któremu pan grał?
Buffon. To było w kadrze młodzieżowej, bodaj eliminacje do mistrzostw Europy. Miałem wtedy 20 lat, grałem w drugoligowym Górniku Łęczna. Mecz się zakończył 1:1, więc nie dostałem żadnego łomotu od przyszłego mistrza świata, a kończyliśmy w dziewięciu albo ośmiu. Buffon nie miał zbyt dużo interwencji, a strzelcem bramki dla nas był Mirek Szymkowiak.
Najlepszy trener, który pana trenował?
Nie wiem. Nie umiem na to odpowiedzieć. Każdemu trenerowi… nie, wróć. Większości trenerom zawdzięczam bardzo dużo. Jednego czy dwóch nie mogę wymienić. Najbardziej lubiłem, kiedy trener był też po części kolegą. Czasami dostanie się pięć bramek i trzeba w odpowiedni sposób zareagować, podnieść na duchu, szybko postawić piłkarza do pionu. Stanie z batem i groźby, co się stanie jak czegoś nie zrobisz – to nie zawsze przynosiło skutek. Bardzo mi się podobał, jak kiedyś trener Lorens na kadrze młodzieżowej powiedział: – Szanujcie każdy mecz, każdy trening. Kariera mija bardzo szybko, momentalnie. I rzeczywiście tak jest. Teraz dzieciom powtarzam słowa trenera Lorensa. Każdy mecz, każde zajęcia – to musi być święto.
Najgorszy trener, z którym miał pan przyjemność?
Jest paru takich trenerów, ale było, minęło. Czasami trener na siłę chciał pokazywać swój autorytet i to, jaki jest ważny, a nie do końca to wychodziło. Niektórzy nie dorośli do roli, jaką mieli pełnić.
Gej w szatni? Spotkał pan takiego chociaż raz?
Nie, przynajmniej nic o tym nie wiem. To były inne czasy, może teraz mają łatwiej.
Najlepszy żart, jaki zrobili panu koledzy?
O Holender. W szatni piłkarskiej panuje naprawdę specyficzny klimat, ale teraz… jednego żartu nie pamiętam. Rzecz jasna się zdarzały, lubiłem się z siebie pośmiać. Przyklejenie butów czy ucinanie nogawek – wszyscy piłkarze mówią o takich żartach, ale nie chcę ich powielać.
Najlepszy żart, który wykręcił pan?
W jednym zespole był zawodnik – bez nazwisk – o niezbyt pokaźnym wzroście. Przyniosłem na trening siedzonko dziecięce mojej córki i postawiłem na jego miejscu. A on przyszedł, popatrzył i wyniósł je do auta. Fajny dowcip, szkoda, że moje dziecko straciło siedzenie (śmiech). Potem się przyznałem, że to ja i dzięki temu je odzyskałem.
Kim chciał pan być po zakończeniu kariery i jak bardzo marzenia różnią się od rzeczywistości?
Rok-dwa przed tym jak skończyłem grać zacząłem się zastanawiać nad tym, co zamierzam dalej robić. Pomysłów było mnóstwo, ale bez konkretów. Ciągnęło mnie do trenerki, do tego żona popychała mnie w tym kierunku. Dobrze wybrałem – otworzyłem z Adamem Piekutowskim i Marcinem Mańką szkółkę bramkarską, która prosperuje całkiem całkiem. Mamy bardzo dużo bramkarzy i wręcz nie możemy wszystkiego obrobić.
Funkcjonujemy na zasadzie współpracy z innymi klubami. Podpisujemy z nimi umowy i często jest tak, że jakiś bramkarz trenuje dwa razy w tygodniu w klubie, dwa razy z nami. W weekendy jeździmy na ich mecze, obserwujemy ich. Po dwóch i pół roku funkcjonowania naszej szkółki pięciu bramkarzy trafiło do klubów z Ekstraklasy, a jeden jest na ostatniej prostej do tego, żeby trafić do Leicester. Mowa o Kubie Stolarczyku, niespełna 16 lat, już wcześniej dwa razy został zaproszony do Anglii, teraz poleciał trzeci raz. Czekamy, jak sprawa się zakończy.
Bardzo duży nacisk powinno się kłaść na grę nogami. Bardzo, naprawdę bardzo duży. Po skończeniu gry nie byłem pewien, czy nie robimy tego za dużo. Ale po moich podróżach, stażach i konferencjach widzę, że idziemy w dobrym kierunku. Więcej powinno być nacisku na to, żeby taki 8-10 letni chłopak ryzykował. Żeby nawet wychodził pod połowę boiska czy przed pole karne i odważnie brał udział w akcji. Wszyscy się teraz zachwycają Neuerem – szkolenie bramkarzy musi iść w tym kierunku. Za moich czasów zwracano uwagę na grę na linii, na to, żeby bramkarz nie wychodził poza piątkę. Słyszałem „rób swoje, nie popełniaj błędów”. Zmieniła się mentalność. Teraz mówię „rób swoje, popełniaj błędy w wieku 9-10 lat, żeby się nauczyć”. Bardzo ważna tu jest rola pierwszego trenera. My możemy swoje robić, ale jeśli taki trampkarz popełni błąd, nie można go ochrzaniać. To całkowicie zabija naszą pracę.
Co kupił pan za pierwszą grubszą premię?
Wow. Grubsza premia to chyba w wieku 18 lat w Lubliniance. Ile mogłem wtedy dostać? 300-400zł. Kupiłem sobie koszulkę, spodenki i miałem na to, żeby pojechać z kolegami nad jezioro. Przez pewien czas byłem niezależny od rodziców.
Najbardziej wartościowy przedmiot, który pan kupił?
O, o to mnie jeszcze nikt nie pytał. Nie wiem, co mam powiedzieć. Samochód? Gadżeciarzem w ogóle nie byłem. Nawet kiedy grałem w pierwszej reprezentacji ciężko mnie było namówić na komórkę. Ja generalnie idę wolniej za nowinkami, wtedy komórki dopiero wchodziły. Początkowo miałem telefon jako jeden z pierwszych, wszyscy koledzy ode mnie dzwonili. Ale potem z tego zrezygnowałem, nie wiem czemu. Stałem się od nowa namierzalny dopiero w momencie, kiedy sponsor reprezentacji dał nam telefony.
Największa suma pieniędzy przepuszczona w jedną noc?
Nigdy niczego nie wygrałem, nigdy też nie przegrałem. Ani razu nie byłem w kasynie. Nie ciągnęło mnie.
Najbardziej pamiętna impreza po sukcesie?
Fajne imprezy były w Ruchu po tym jak zdobyliśmy trzecie miejsce albo mistrza jesieni. Większe spotkanie, byli zaproszeni działacze, dawni piłkarze, obecni piłkarze, rodziny.
Z którym piłkarzem z obecnych ekstraklasowiczów najchętniej by pan zagrał w jednej drużynie?
Mówię to całkiem serio – nie za bardzo śledzę teraz mecze Ekstraklasy. Po prostu nie mam kiedy. Praktycznie wszystkie mecze, które oglądam, to futbol młodzieżowy. Czasem dochodzą do tego też ligi zachodnie – a to dlatego, że czasem pokazuję na wideo moim piłkarzom zachowanie topowych bramkarzy. Jeśli kogoś muszę wskazać – niech będzie, że chętnie zagrałbym jeszcze z Łukaszem Surmą. Ale to raczej dlatego, że kiedyś już z nim grałem w jednej drużynie w Ruchu Chorzów.
Z którym z obecnych trenerów Ekstraklasy chciałby pan pracować?
Maciej Skorża. Widziałem jak pracuje, kiedy byłem na szkoleniu w Lechu Poznań. To idealny przykład na to, że nie trzeba być tyranem, żeby trenować. On potrafi zaimponować warsztatem. Za to go bardzo cenię – on wciąż się rozwija. Ma sukcesy, ale nie poprzestaje na nich.
Poziom Ekstraklasy w porównaniu do pana czasów – tendencja wzrostowa, czy spadkowa?
Myślę, że poziom gry w Polsce jako całość – mówię tu o reprezentacji, lidze i futbolu młodzieżowym – poszedł w górę.
Najcenniejsza pamiątka z czasów kariery piłkarskiej?
Wspomnienia. Po prostu. Mam koszulki z byłych klubów, koszulkę Jurka Dudka, ale wszystkie przekazałem synowi, mam także medale za mistrzostwo czy Puchar Polski. Ale wspomnienia zawsze zostaną.
Pierwszy samochód?
Skoda Octavia. Kupiłem ją będąc w Wiśle Kraków, miałem ją w Chorzowie, a potem mi ją skubnęli.
Najlepszy samochód?
Nie jeździłem nigdy Mercedesami czy BMW, posiadałem raczej normalne auta. Mam teraz Toyotkę Verso, z której jestem bardzo zadowolony.
Najlepszy młody polski piłkarz, który ma szansę zrobić wielką karierę?
Podoba mi się gra syna mojego kolegi, Pawła Jaroszyńskiego. Fajnie gra, kibicuję mu. Jestem przekonany, że jest w stanie zrobić karierę, czyli trafić do reprezentacji czy na zachód.
Artykuł prasowy o panu, który najbardziej zapadł w pamięć?
Bardziej zapamiętywało się te artykuły w wieku 20 lat. Kiedy ktoś napisał, że jestem melodią przyszłości czy że zagrałem zły mecz – brałem to do siebie. Ale generalnie nie polecam młodym piłkarzom czytania prasy, nie zawsze to pomaga. Artykuły są ważne, bo to i reklama, i pamiątka, ale czasem warto się od nich odciąć.
Ulubione zajęcie podczas zgrupowań?
Książki. Dużo czytałem.
Najpopularniejsza z piosenek puszczanych w szatni?
Ojej, nie pamiętam! Grałem przez dwadzieścia lat, więc te piosenki się co chwilę zmieniały.
Ulubiony komentator?
Od razu nasuwa mi się Mateusz Borek.
Ulubiony ekspert?
Lubię posłuchać, co mają do powiedzenia Marcin Baszczyński i Kaziu Węgrzyn.
Najważniejsza ze zdobytych bramek? Była taka w ogóle?
Była w juniorach z karnego. Chyba to było w Łukowie. Pamiętam, że wygraliśmy ten mecz bardzo wysoko.
Największy jajcarz, z którym dzielił pan szatnię?
Fajnie było z Sergiuszem Prusakiem, Piotrkiem Włodarczykiem, Grześkiem Kaliciakiem. Opowiedziałbym co nie co, ale po latach mogłoby to komuś zaszkodzić (śmiech).
Największy pantoflarz?
O nie, mam sobie wrogów robić?! Nie ma szans (śmiech).
Największy niespełniony talent?
Odpowiem inaczej – wydawało mi się, że niespełnionym talentem będzie Irek Jeleń. On jest bardzo skromny, bardzo spokojny. Myślałem, że nie przebije się na zachodzie. To, co osiągnął, jest dla mnie zaskoczeniem. Pokazał charakter.
Najlepszy podrywacz?
Lovelasek? Nie wiem, ja szybko się ożeniłem i nie za często chodziłem po imprezach, pewnie dlatego nie bardzo wiem, co odpowiedzieć.
Największy modniś?
W Niemczech było kilku. Chłopcy starali się ubierać modnie i mieli na to pieniądze. Niech będzie Ivan Klasnić.
Najlepszy prezes?
Myślę, że gdybym nawet zastanawiał się dwa dni to bym na to nie odpowiedział. Różnych prezesów spotykałem. Fajnie funkcjonowała Wisła, kiedy pan Cupiał do niej przyszedł, fajnie było też w Łęcznej, kiedy prezesem kopalni był pan Stachowicz. Ale jednego nie wskażę.
Najgorszy prezes?
Znowu mam sobie wrogów robić? Mam parę nazwisk, ale zostawię je dla siebie. Prezes musi spełniać obietnice. Jeśli jest z piłkarzem dogadany na jakąś premię, no to on tę premię musi dostać.
Największe opóźnienie w wypłaceniu pensji?
Piętnaście lat. Wciąż razem z kilkoma byłymi zawodnikami walczę w sądzie z Ruchem Chorzów. Już nie wierzę, że uda się odzyskać. te pieniądze, ale walczę dla zasady. Taki mam charakter – skoro uczciwie zarobiłem te pieniądze, to chcę je dostać. To taki paradoks. Wyniki, kibice, atmosfera w Chorzowie – wszystko super, a na sam koniec taki zgrzyt. Nie wiem, jak jest teraz, ale wtedy zaległości zdarzały się nagminnie.
Najładniejsze miasto w jakim przyszło panu grać?
Piękny był Kraków, Brema także, w Płocku też się super mieszkało. Ale postawię na mój rodzinny Lublin.
Całowanie herbu – zdarzyło się?
Nie. Nie robiłem tego na meczu pod publiczkę i prywatnie też nigdy mi się nie zdarzyło.
Alkohol w sezonie?
Tak, przyznaję się do tego. To nie było na zasadzie nałogu, ale i tak to był błąd. Wódki nie piłem, nigdy mnie nie ciągnęło, ale inny alkohol… Myślę, że w czasie sezonu powinno się zachować całkowitą abstynencję, próbuję to przekazać teraz moim zawodnikom. Życie piłkarza jest za krótkie, żeby się źle prowadzić.
Najlepszy kumpel z boiska po zakończeniu kariery?
Trzeba postawić na Adama Piekutowskiego i Marcina Mańkę, z którymi założyliśmy szkółkę.
Obozy sportowe – bieganie po górach czy bieganie po górach z kolegą na plecach?
Bieganie. Bardzo dużo biegania, które chyba nie było potrzebne. Generalnie wydolność jest ważna nawet dla bramkarza – dzisiaj Neuer przebiega sześć kilometrów podczas meczu, kiedyś było to nie do pomyślenia. Ale my biegaliśmy aż do przesady.
Najgroźniejsza kontuzja?
Te bardzo ciężkie mnie omijały. Było naderwanie mięśni brzucha, musiałem odbyć operację, po której pół roku odpoczywałem od piłki. Poza tym naderwanie więzadeł w kolanie. Zawsze byłem nieźle przygotowany sprawnościowo.
Czego zazdrości pan dzisiejszym piłkarzom?
Nie znam ich osobiście, ale kiedy obserwuję Krychowiaka czy Lewandowskiego zazdroszczę im tej świadomości. W naszych czasach może nie było aż tak, że przed meczem wcinaliśmy schabowego z frytkami, ale ja osobiście nie miałem świadomości pewnych detali. Gdybym o nich wiedział – kto wie, może zaszedłbym dalej.
Przygotował JAKUB BIAŁEK