23 marca dla nas zawsze był trzecim dniem święta wagarowicza, po którym powoli trzeba się było zbierać z powrotem do szkoły. Od kilku lat data ta ma jednak bardziej szlachetne drugie dno – jest oficjalnie uznana dniem Przyjaźni Polsko-Węgierskiej. Każda szumnie fetowana przyjaźń między narodami trochę pachnie paździerzem z ubiegłej epoki, gdy radzieccy bracia na każdym kroku podkreślali ciepłe stosunki między Andrzejami z Warszawy i Siergiejami z Moskwy. Z tą jest jednak inaczej. Polska i Węgry, nie tylko na poziomie stosunków politycznych, ale przede wszystkim przez bardzo podobną historię, zwyczajnie mają się ku sobie.
Zacytujemy tutaj fragment naszego artykułu z listopada 2015 roku, gdy ściskaliśmy z całych sił kciuki za bratanków walczących o awans na Mistrzostwa Europy we Francji.
Ha, nie wiemy nawet do którego momentu powinniśmy się cofnąć. Wspólna walka niepodległościowa w połowie dziewiętnastego wieku? Do czasów Ludwika I? A może Stefana Batorego, urodzonego w Szilágysomlyó, łączącego funkcję Księcia Siedmiogrodu, Króla Polski i Wielkiego Księcia Litewskiego?
Dobra, to już za daleki odlot, chodzi nam jednak o ukazanie pewnej ciągłości w historii. Z pewnością swoje zrobiła tu geopolityka – Węgry, podobnie jak my, przeszły przez historię jako kraj otoczony wrogami, z których wielu to europejskie potęgi. Położenie na granicy wpływów „Zachodu” i imperialnej Rosji, której macki przez wieki sięgały aż na tereny Polski czy Węgier musiały odcisnąć piętno na ludziach. Komunizm. Najświeższe z bolesnych „wspólnych” wspomnień.
To nie kto inny, a Polak, generał Józef Bem rozkręcał na Węgrzech powstanie w 1848 roku. Za Wikipedią: w Budapeszcie znajduje się czternaście placów oraz ulic nazwanych jego imieniem. Człowiek, który stał się legendą walki o wolność w dwóch państwach.
Dalej był oczywiście Pal Teleki, legendarny premier Węgier, który przekonywał, że prędzej wysadzi własne linie kolejowe, niż wyśle jakiekolwiek siły do walki przeciw Polsce. Potem mniej lub bardziej efektowne wspieranie się przy wszystkich możliwych zrywach, choćby w 1920 roku czy podczas Powstania Warszawskiego, gdy Węgrzy otrzymali oficjalny rozkaz zakazujący im podejmowania jakichkolwiek działań przeciw walczącej Warszawie.
Nie ma sensu, żebyśmy to wszystko przepisywali, sprawdźcie cały tekst W TYM MIEJSCU. Dziś skupmy się na tym jak silnie wyglądają polsko-węgierskie związki w futbolu obu państw w 2016 roku.
Najważniejsze info: Ekstraklasa stała się dla naszych bratanków fantastyczną trampoliną do silniejszych klubów z zachodnich lig, albo nawet chińskiego finansowego eldorado dla najlepszych z nich. Oczywiście na razie nie ma zbyt wielu przykładów węgierskich wirtuozów, którzy wybili się z Polski wyżej, ale nie trzeba być jakimś niesamowicie przenikliwym obserwatorem, by wiedzieć, że Nemanja Nikolić raczej z Legii nie wróci do Węgier, ale pofrunie wyżej. Naturalizowany Serb to bez wątpienia piłkarz, od którego zaczynać trzeba wszystkie opisy futbolowych związków naszych państw. Filar Legii, nałogowy zdobywca bramek, bezsprzecznie najlepszy piłkarz Ekstraklasy w tym sezonie i klejnot, za który warszawiacy prędzej czy później zgarną małą fortunę.
Ale przecież za plecami Nikolicia czy też Nikolicsa, jeśli sugerować się jego reprezentacyjną koszulką, czai się węgierski duet z Poznania. Co prawda ani Tamas Kadar, ani Gergo Lovrencsics nie wejdą w pojedynkę na półkę warszawskiego snajpera, ale stanowią mocne i przede wszystkim stabilne punkty w jedenastce bardzo silnego i – jak na tę część Europy – całkiem bogatego klubu. Kadar w ostatnich trzech meczach należał do najsilniejszych punktów zespołu, w defensywie oferując o wiele więcej niż Barry Douglas jesienią. Gergo ma z kolei wraz z Linettym najwięcej asyst (cztery), a pod nieobecność Szymona Pawłowskiego wziął na siebie ciężar prowadzenia gry “Kolejorza”. Po fatalnym początku sezonu mniej więcej od trzynastej kolejki zaczął się ogarniać, a gdyby nie urazy – pewnie pokazałby kawałek solidnego futbolu także w prestiżowym starciu z Legią.
To jednak nie koniec. W Wiśle wciąż sporo zależy od Guzmicsa, w Pogoni zaś coraz lepiej radzi sobie Adam Gyurcso (średnia 6,0 w ostatnich trzech meczach, na Weszło to naprawdę spore wyróżnienie). Swoich Węgrów mają także we Wrocławiu, gdzie całkiem przyzwoity debiut zaliczył Bence Mervo, król strzelców młodzieżowych mistrzostw świata, a Andras Gosztonyi… No też jest w drużynie. I wygląda na sympatycznego:
Mniejsze lub większe gesty z okazji 23 marca odnotowaliśmy też na stronach Zagłębia Lubin i ŁKS-u Łódź oraz naturalnie na trybunach – choćby ŁKS-u właśnie, podczas ostatniego meczu z Sokołem Aleksandrów Łódzki.
Jeśli więc spojrzeć na środowisko piłkarskie, liczby goli, asyst i kluczowych podań węgierskich piłkarzy w Ekstraklasie oraz sympatię, z jaką odnosimy się do bratanków – Dzień Przyjaźni Polsko-Węgierskiej uczciliśmy w naprawdę godny sposób. No i trzymamy kciuki, by węgierscy zawodnicy z Ekstraklasy zaznaczyli też swoją obecność na Euro 2016, a może i w europejskich pucharach w przyszłym sezonie.
Fot.FotoPyK