Do dziś teoretycznie można było się łudzić, że walka o mistrzostwo w Hiszpanii jeszcze trwa. Można było podejrzewać, że Atletico podtrzyma przewagę ze słabszymi rywalami, a Barcelona jakimś cudem – na przykład jutro z Villarrealem – się potknie i rywalizacja rozgorzeje na nowo. Ale chyba już nic z tego. W teoretycznie najbanalniejszym meczu do typowania tej kolejki Primera División doszło do sensacji. Najgorsza drużyna u siebie podejmowała najlepszą drużynę na wyjazdach. Efekt? Sporting Gijón – Atletico Madryt 2:1. Liga będzie ciekawsza, ale co najwyżej na dole tabeli…
Wielu zastanawiało się, jak ekipa Simeone będzie się czuła po 120 minutach i karnych z PSV. Wszyscy zadawali pytanie, czy to nie wybije ich z rytmu. Ostatecznie „Cholo” dał odpocząć Torresowi, Juanfranowi, Augusto oraz Gabiemu i wydawało się, że wyjdzie na tym tak, jak planował. Prowadzenie genialnym golem z wolnego dał Antoine Griezmann, podtrzymując przy okazji serię pięciu kolejek z golem. Wcześniej w XXI wieku udało się to tylko dwóm piłkarzom „Los Colchoneros” – Diego Forlanowi i Diego Coście, a teraz Griezmann dokonał tego po raz drugi. Niesamowita forma Francuza, który już wepchał się na półkę pod Suarezem, Messim, Neymarem i Lewandowskim. To już prawie ścisły top.
Atletico przekonało się jednak, że chytry dwa razy traci. Ekipa, której często zarzucano, że gra zbyt oszczędnie z przodu, uznała, że jedna bramka wystarczy na kiepściutki w tym sezonie Sporting. Długo kontrolowali grę, ale nie stwarzali prawie żadnych sytuacji. Mizernie wyglądali zwłaszcza Vietto i Correa, Koke i Saul nie byli sobą, a boczni obrońcy – Gamez i Filipe Luis – praktycznie nic nie dawali w ofensywie. To była gra w trybie ultra-energooszczędnym. Prędzej czy później musiało się zemścić i… się zemściło.
Abelardo, trener Sportingu, przeszedł na grę dwoma napastnikami, po czym Asturyjczycy się rozkręcili. Zawału mógł dostać sam Carlos Castro. Najpierw wcielił się w Daniela Sikorskiego i zmarnował patelnię z kilku metrów na pustą bramkę, by chwilę później strzelić zwycięskiego gola. Wcześniej bowiem Tonny Sanabria dał remis po strzale z rzutu wolnego (piłka odbiła się jeszcze od nogi Kranevittera). El Molinón eksplodował, Castro popłakał się z radości, Abelardo skakał przy ławce, a piłkarze Atletico wyglądali tak, jakby wyszli na parking przed pracą i okazało się, że ktoś im ukradł samochody. Zdruzgotani, oszołomieni.
A dobici mogą czuć się tym bardziej, że dziś mięsień strzelił Gimenezowi. Istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że w meczu Ligi Mistrzów z Barceloną Simeone nie będzie mógł liczyć na żadnego ze swoich podstawowych trzech stoperów, bo Gimenez i Savić właśnie się rehabilitują. Szykuje się sezon bez trofeów?