Wróćmy się w czasie do 1993 roku. Zaczynamy właśnie kolejne eliminacje do mistrzostw świata. Nastroje? Średnie, bo mundial w 1990 przeszedł nam koło nosa, mimo że w ostatnich latach na tych imprezach nie tylko byliśmy, ale odgrywaliśmy znaczącą rolę. Grupa nie napawała optymizmem – mieliśmy w perspektywie starcia z wielkimi Holendrami i Angliami, Norwegowie czy Turcy też nie byli chłopcami do bicia. Było też małe, dopiero debiutujące na międzynarodowej arenie państewko, przed meczem z którym wszyscy dopisywali sobie w ciemno trzy punkty. San Marino.
Jedna, druga, trzecia, piąta, pach, pach i w miasto – tak ten mecz powinien wyglądać. Tymczasem… Polacy kompletnie nie wiedzieli, jak ugryźć swojego rywala. Strata dwóch punktów z outsiderem grupy byłaby podpisaniem na siebie wyroku. Polacy męczyli się niemiłosiernie, aż przyszła 70. minuta, kiedy na chwilę zamieniliśmy futbol na ulubioną dyscyplinę Fabiniaka siatkówkę. Jan Furtok naoglądał się chyba Maradony, postanowił powtórzyć jego zachowanie – wepchnął piłkę do siatki ręką.
Furtok po latach: – Przysięgam. Nie dążyłem do tego. Nie chciałem strzelić ręką. To był zwykły odruch. Nabiegłem i tak wyszło. Po meczu wszyscy się cieszyli, bo celem było wygrać. Trener Strejlau też nie narzekał. Dziwnie na mnie patrzyli, ale nic nie mówili. (tvn24.pl)
To właśnie z tej bramki najbardziej zapamiętaliśmy naszego super strzelca, Jana Furtoka. Gościa, który przez długie lata pozostawał najskuteczniejszym Polakiem w Bundeslidze – jego dwadzieścia bramek przebił dopiero sam Robert Lewandowski. Co ciekawe, Furtok ładował jak na zawołanie, ale nigdy nie został królem strzelców. W jego najlepszym sezonie w Niemczech o jedną bramkę wyprzedził go Ronald Wohlfarth, w Polsce wicekrólem strzelców zostawał aż trzy razy.
Dziś Jan Futrok świętuje 54 urodziny. Wszystkiego dobrego!