„Ojrzyński raus, Ojrzyński won…” zaintonowali wczoraj zgodnie kibice, dziś w ich śpiew – choć w nieco bardziej parlamentarnych słowach – włączyli się działacze Górnika. Leszek Ojrzyński nie poprowadzi już zespołu z Górnego Śląska, który wiosną posypał się w jego rękach jak amerykańska młodzież po rewolucji lat sześćdziesiątych.
W Zabrzu już po derbach z Ruchem mówiło się, że wszystko jest gotowe do egzekucji. Kroplą, która przelała czarę goryczy był wczorajszy mecz z Lechem, po którym ośrodki leczenia depresji w Zabrzu i okolicach przeżywały prawdziwe oblężenie. Wieszały się nawet najmocniejsze komputery wyliczające statystyki. Każdy z nich pierwszy raz miał do czynienia z sytuacją, w której liczba składnych akcji pod bramką przeciwnika osiągnęła wartość ujemną. Do tego doszedł jeszcze rzekomy konflikt na linii Ojrzyński-Sobolewski, którego z żywą ligową legendą trener nie miał szans wygrać. Skoro więc zaczął wiosną błyskawicznie tracić nie tylko zaufanie kibiców, ale i szatni, jego panowanie musiało dobiec końca.
Zaufanie to zresztą słowo-klucz, gdy mowa o Ojrzyńskim i jego pracy przy Roosevelta. Pełne poparcie przy każdej decyzji personalnej, duża dowolność w doborze zawodników, kontrakt podpisany od razu na dwa lata – wszystko to były szkoleniowiec Podbeskidzia dostał na start w pakiecie. Nawet Adam Nawałka swego czasu zaczynał w Zabrzu od półrocznej umowy. Tu jednak klub w ciemno wszedł all-in.
Zabrzanie na wierze w możliwości nowego szkoleniowca przejechali się niezwykle boleśnie. Pozostając przy terminologii pokerowej – byli święcie przekonani że mają na ręce parę króli, tymczasem gdy zajrzeli w karty okazało się, że trzymają dwie blotki. W tym momencie zostają z ważnym jeszcze przez prawie półtora roku kontraktem Ojrzyńskiego, co już samo w sobie będzie kosztować klub mały majątek. A przecież sporo klub wyłoży też za wszystkie transferowe pomyłki byłego już trenera. Tych było co niemiara, bo póki co każdy dokonany przez niego ruch okazuje się być w mniejszym lub większym stopniu niewypałem. Sprawdziliśmy bowiem oceny meczowe, jakie zdobywała u nas dwunastka sprowadzona już za czasu panowania Ojrzyńskiego:
Maciej “Hitman 47” Korzym – 3, 3, 3, 4, 5, 3, 3, 5, 1, 3, 5, 1
Michał “Pitbull” Janota – 5, 3, 4, 4, 5
Ten, którego imienia jeszcze nie zapamiętaliśmy Oss – 4
Sebastian “Bolt” Steblecki – 5, 2, 5, 4
Szymon “Ratujmy Ekstraklasę Dolcanem” Matuszek – 2, 3, 5
Kim Kallaste – 5, 2
Jose Kante – 4, 4, 4, 4
Paweł “Spadłem z Zagłębiem, zaufaj mi” Widanow – 4, 4, 5, 5, 3, 4, 5, 2, 4, 3
Radosław Janukiewicz – 5, 6, 5, 6, 4, 5, 6, 4, 4, 5, 5
Paweł “Błyskawica” Golański – 3, 4, 3
Adam Dźwigała – 4, 4, 4, 4, 4
Aleksander “Peleryna-niewidka” Kwiek – 5, 2, 3, 6, 5, 4, 3, 2, 4, 4, 4, 4, 5, 3, 5, 2, 2, 3
Ta dwunastka miała dać co najmniej pewne utrzymanie. Utrzymanie? A co tam! Czemu nie awans do grupy mistrzowskiej?! Albo wyjście z grupy na Euro!
– Celem nadrzędnym jest utrzymanie, choć mając tylko cztery punkty straty do grupy mistrzowskiej, trudno byłoby powiedzieć: “Grupa mistrzowska nas nie interesuje” – to wypowiedź Ojrzyńskiego dla śląsk.sport.pl z grudnia ubiegłego roku. Dziś brzmi jak mutacja ego Ondreja Dudy i optymizmu Tadeusza Pawłowskiego.
Ze wspomnianej dwunastki, tylko dwóch zawodników na przestrzeni całego sezonu wybiło się jakkolwiek ponad przeciętność i zasłużyło sobie na pomeczową ocenę lepszą od będącą u nas wyjściową „piątki”. Pierwszym jest Radosław Janukiewicz, który praktycznie co mecz przy tak rozchwianej defensywie miał okazję błyszczeć. Drugim – Aleksander Kwiek, który zagrał na wyższym niż przeciętny poziomie dokładnie raz. W dziewiątej kolejce przeciwko Śląskowi Wrocław, a więc ponad pół roku temu. Wymowne jednak, że obaj ani razu nie wskoczyli jednak nawet na pułap „siódemki”.
Pozostali? Korzym z Janotą wsławili się głównie tym, że podczas meczu Piasta z Koroną z ominięciem bramek wtargnęli na sektor gości razem z kibicami z Kielc i mieli za to zostać ukarani zakazami stadionowymi. Z perspektywy czasu zresztą ewentualne zakazy dla tego duetu mogłyby się okazać wzmocnieniami dla Górnika. Oss? Idiotycznym faulem w środku pola na sekundy przed końcowym gwizdkiem swojego debiutu we Wrocławiu. Kante? Popisami techniki, z których kompletnie nic nie wynika. Choćbyśmy myśleli trzy dni, ciężko byłoby nam sklecić jeden racjonalny argument na obronę nowych twarzy, sygnowanych nazwiskiem byłego już trenera. Śmiemy twierdzić, że prędzej Janota wykona sprint dłuższy niż z salonu do łazienki, niż ktokolwiek znajdzie jakikolwiek plus w postawie tych dzieciaków Ojrzyńskiego.
Górnik dał trenerowi ogromną swobodę, a ten naznosił swoich ulubionych zabawek i bezładnie porozrzucał je po pokoju. Teraz się go z tego pokoju wywala, mając nadzieję że przyjdzie ktoś, kto cały ten bałagan w krótkim czasie ogarnie. Patrząc na to, jaki burdel panował ostatnio w boiskowych poczynaniach Górników, nie ma pewności czy nawet „Perfekcyjna pani domu” dałaby sobie z nim radę. Może w asyście “Superniani”, która na wstępie połowę musiałaby wymeldować na karnego jeżyka.
Może być nawet tego w Trnawie, byle dalej od zabrzańskiej murawy.
Fot.FotoPyK