To pytanie aż samo ciśnie się na usta: jak to możliwe, że w zalewie szamba wyłowiono aż taką perełkę? Finlandia to na przestrzeni dziejów banda ogórków, nigdy nie wygrali niczego poważnego, nie pojechali na żaden turniej, na arenie światowej są graczem mniej więcej tak poważnym jak Uzbekistan. I właśnie tam uchował się Jari Litmanen. To tak jakby na środku asfaltowego boiska wyrosła piękna, dorodna róża. Mowa przecież o gościu, który swoją boiskową inteligencją bił kolegów po fachu na całym świecie. Właśnie to było jego największą zaletą. Ta wizja. Instynkt, który mówił mu, w którym momencie wykonać ruch. Antycypacja. Dziś kończy 45 lat.
W Finlandii Litmanena noszą na rękach. Został najwybitniejszym piłkarzem reprezentacji – zaliczył w niej 137 meczów i strzelił 32 bramki, ale to chyba nikogo nie dziwi. Jeszcze długo nikt nie przebije tego bilansu. W kraju nie miał sobie równych, wszelkie plebiscyty zwyczajnie zaorał – dziewięć razy uznano go najlepszym piłkarzem Finlandii, tylko raz mniej został wybrany najlepszym sportowcem jako takim. Nie wiemy, jak brzmiałoby to po fińsku, ale na pewno panowała tam litmanenomania.
U siebie w kraju jest legendą, postacią kultową. Do tego stopnia, że na czterdzieste urodziny doczekał się nawet swojego pomnika. Dwa lata później Finowie tłumnie poszli do kin, żeby obejrzeć film autobiograficzny o swoim bohaterze narodowym. To ciekawe, bo z reprezentacją nie osiągnął żadnego sukcesu, nie awansował na żadną wielką imprezę. Trzy razy był względnie blisko mundialu – w 1998, 2002 i 2010 roku zajmował trzecie miejsce w grupie eliminacyjnej. Mistrzostwa Europy? W 2008 roku sami wydatnie przyczyniliśmy się do tego, że oglądał je w telewizji, choć z bezpośrednich meczów (remis, w którym nie grał i zwycięstwo Finlandii, do którego dołożył dwie bramki) raczej mógł być zadowolony.
Jeden z najlepszych piłkarzy lat dziewięćdziesiątych, w wielkim Ajaksie nadano mu ksywkę „Profesor”. W klubowym muzeum stoją tylko trzy figury: jego, Marco van Bastena i Johana Cruyffa – a takie towarzystwo to duży zaszczyt. Choć zaliczał epizody w Barcelonie czy Liverpoolu, to właśnie z klubem z Amsterdamu kojarzymy go najbardziej. W końcu to w biało-czerwonej koszulce został królem strzelców Ligi Mistrzów, wisienkę na torcie dołożył w samym finale. Holendrzy także oszaleli na jego punkcie, zresztą najlepiej widać to tu:
Co ciekawe, Litmanen to mistrz przypałowych urazów. W 2008 roku był przykładem tego, że piwo może uderzyć do głowy, i to dosłownie. Prezes Malmoe FF otwierał przy nim butelkę browca, lecz zrobił to tak niefortunnie, że kapsel uderzył Litmanena prosto w oko. Skutek był dość poważny – przez kilka miesięcy Fin niedowidział. Kolejna niecodzienna kontuzja przytrafiła się, kiedy chciał zejść w nocy po mleko dla swojego dziecka. Zanim doszedł do kuchni wyglebał się na schodach. Skutek – uraz kręgosłupa. Przyznacie, nie są to tradycyjne, piłkarskie urazy.
Legenda Ajaksu wywodząca się z kraju, w którym dla przeciętnego Jussiego czy Riku jedynymi akceptowalnymi dyscyplinami są skoki narciarskie i hokej – duża sztuka. To tak, jakby jakiś młody Polak ubzdurał sobie, że wygra zawody w narciarstwie alpejskim. Niby czemu nie, ale jednak niewiele wskazuje, że mógłby dojść do tego właśnie tutaj. A Jariemu się udało. Uwielbiamy takie historie. Wszystkiego dobrego!