Mózg zespołu, dziesiątka, świetny drybler o znakomitej szybkości. Jego kariera to kilka wspaniałych momentów, na czele z jednym, pamiętnym meczem z Barceloną. Roman Kosecki. Dziś stuknęła mu pięćdziesiątka. Gdyby nadal używał Twittera, napisałby tam pewnie: „Unifikacja!! Świętujemy!! OOOO!!!!”.
3:0 do przerwy z Barceloną. Z tą legendarną Barceloną, ze Stoiczkowem, Guardiolą czy Romario, który ustrzelił wówczas klasycznego hat-tricka. W meczu, w którym twoja aktywność ogranicza się do biegania za rywalem i nieustannej modlitwie, żeby bramkarz wciąż otrzymywał kolejne boskie moce. Spotkanie, po którym albo będziesz lizać rany przez najbliższe tygodnie, albo – na co jest promil szans – zostaniesz bohaterem i zapewnisz sobie chwałę do końca życia. Koseckiemu udał się drugi wariant. Nie tylko wstał po przerwie z kolan, ale wręcz wjechał w ten mecz z buta.
Ale zanim do tego doszło, do szatni wpadł ekscentryczny prezydent klubu, Jesus Gil. W ciemno można było stawiać, że rzuci kilkoma butelkami, poszarpie się z zawodnikami i będzie się wydzierał tak, że aż usłyszą go pod Santiago Bernabeu. Tymczasem… – Przyszedł, myśleliśmy, że będzie nas wieszał. A tu zaskoczenie. Nie krzyczał, życzył dobrej gry. To nas podbudowało – wspomina Kosecki. Czemu każdy spodziewał się zjebki? Mowa o człowieku, który w 16 lat zatrudnił 26 szkoleniowców. Był ostatnim, o którym można powiedzieć, że umie trzymać nerwy na wodzy.
No i zaczęło się. Najpierw Kosecki wykorzystał świetne prostopadłe podanie piłkarza Barcelony i nie zmarnował sytuacji sam na sam, później otrzymał… kolejny podarunek i znów zamienił go na gola. Okej, to dwa prezenty, ale to nie były wepchnięcia piłki do pustej siatki, “Kosa” musiał się mocno napocić, żeby zamienić je na gole. W samej końcówce szarżował z piłką aż pod pole karne „Barcy”, wyłożył ją do Caminero, a ten dopełnił formalności. Cały stadion odleciał, a dla „Kosy” oznaczało to tylko jedno. Dwa gole i asysta. Został bohaterem.
To chyba najlepsze wspomnienie z tej pięknej, choć mimo wszystko niespełnionej kariery. Mimo że grał w wielu wspaniałych miejscach, mistrzem kraju został dopiero tuż przed zawieszeniem butów na kołku, w MLS. Turcja? Tylko puchar kraju i Superpuchar. Tylko, bo mógł liczyć na więcej, był tam absolutną gwiazdą, strzelał jak najęty. Półfinał Ligi Mistrzów czy 10 bramek w sezonie La Liga? Owszem, piękne wspomnienia. Ale półek w gablocie nimi się nie zapełni.
Jego bilans dla kadry pozornie wygląda całkiem nieźle – 69 meczów i 19 bramek. Rysy znajdziemy dopiero, gdy zaczniemy wchodzić w szczegóły. Bo niby 19 bramek, ale tylko cztery w meczach o punkty. Awans na dużą imprezę? Żaden. Jego wynik najlepiej obrazuje riposta Kazimierza Górskiego, kiedy Kosecki domagał się o premię przed meczem z Anglią: – Panie Kosecki, a kiedy Pan ostatnio strzelił gola dla kadry?
***
Dziś Kosecki to działacz, polityk i swego czasu król Twittera. Grzechem byłoby nie przypomnieć jego spektakularnego wejścia w świat social media.
A więc dziś świętujemy!! OOOO!!