Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

27 stycznia 2016, 10:12 • 6 min czytania 0 komentarzy

Obecne okienko transferowe wydaje się wyjątkowo spokojne. Brakuje wielomilionowych transferów między gigantami, brakuje potężnych zbrojeń w najsilniejszych ligach, ba, nie ma nawet zbyt wielu wonderkidów krążących gdzieś po rynku, zazwyczaj za kwoty zbliżone do transakcji dotyczących dorosłych zawodników. Skoro nawet Anglia przyhamowała – musi być kiepsko. Kto newsy z rynku śledzi tylko jednym okiem, mógłby przypuszczać, że poza Gersonem i Shelveyem oraz dość kontrowersyjnymi transferami Norwich (25 baniek za Naismitha i Timma Klose?!) – nie dzieje się nic.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

No bo kto tu jest najdroższy? Systematycznie zawodzący Ciro Immobile, czy szalenie istotny transfer Benika Afobe do Bournemouth? To są te hity? To są te spektakularne zakupy?

Otóż nie. Biznes wciąż się kręci, zmienił tylko teren działań. Przypomina o tym prowadzona od początku tygodnia dyskusja na temat Miroslava Radovicia.

Przypomnijmy sobie zimę 2015, moment, w którym Legia przygotowywała się właśnie do meczów z Ajaksem, a w którym to momencie Chińczycy z walizkami pełnymi pieniędzy wjechali w naszą ligę jak Wilder w Szpilkę. Ponoć nie było nawet większych dyskusji. Oferta była tak bajeczna, tak wysoka, że ani klub, ani Radović nie mieli nawet zbyt wielkiego pola manewru. Odrzucenie takich pieniędzy byłoby zwyczajnie nierozsądne. Najlepszy piłkarz Ekstraklasy poleciał do Chin jak młokos z wiejskiej podstawówki leci do akademii młodzieżowej wielkomiejskiego, bogatego klubu.

Dwanaście miesięcy później ten sam Radović, ściągnięty za pieniądze, które “nie dawały Legii wyboru” oraz “miały ustawić Radovicia do końca życia” jest puszczany bez jakiegokolwiek żalu. Maszynka do wydawania pieniędzy z Chin przeżuła go i wypluła, nawet nie zauważając specjalnie jego krótkiego lotu przez ligę chińską. Zresztą, czy można się dziwić, że Serb wraca do Europy, jeśli na jego miejsce Hebei China Fortune ściąga… Gervinho?

Reklama

Jeśli wierzyć Transfermarktowi – pracodawcy Serba właśnie wyłożyli piętnaście milionów euro na 28-letniego zawodnika silnego włoskiego zespołu i równie silnej reprezentacji Wybrzeża Kości Słoniowej. To nie jest znana sprzed kilku lat “emerytura w Katarze” dla gościa z uznanym nazwiskiem. Facet ma przed sobą kawał gry na niezłym poziomie, a idzie do klubu, który dopiero w zakończonym w październiku sezonie wydostał się z drugiej ligi chińskiej. I nie jest to wcale transfer najwyższy. Przebija go Elkeson, czyli gość, którego Europa nawet nie miała okazji zweryfikować.

Jedna z legend Guangzhou Evergrande za osiemnaście milionów euro przeszła do największego rywala, zespołu Szanghaj SIPG. Co ciekawe, sprzedający opowiedzieli przy tym bardzo realnie brzmiącą bajkę o tym, jak zgadzają się na transfer po to, by rywal lepiej poradził sobie w Azjatyckiej Lidze Mistrzów. Szanghaj powalczy w fazie barażowej o awans do elity, Guangzhou ma już zapewnione wejście do fazy grupowej.

To nadal jednak zaledwie wierzchołek. Spośród dwudziestu najwyższych transferów – wg Transfermarkt – aż dziesięć to te do zespołów ligi chińskiej. Rozmach najlepiej widać przy zestawieniu wartości wykreślonej przez speców z tej strony a ich rzeczywistą ceną. Wiemy, że to wszystko raczej zabawa, niż poważne wyliczenia, ale Jinhao Bi, obrońca Henanu Jianye, jest według tego klucza wart 250 tysięcy euro. Szanghaj Greenland Shenua zapłacili za niego ponad jedenaście milionów. Zresztą, każdy chiński piłkarz, który potrafi nawiązać walkę z importowanymi gwiazdami z miejsca wkracza w sferę piłkarzy wycenianych powyżej 5 milionów euro. Nawet za ogórów – ale ogórów z chińskim obywatelstwem – płaci się olbrzymie pieniądze. Tylko w tym okienku – Lu Zhang i Ke Sun kosztowali klub Tianjin Quanjian dziewiętnaście milionów euro.

Żadną sensacją nie są w tym świetle transfery z Santosu i Corinthians – do Brazylii popłynęło kolejne 21 milionów euro za dwóch zawodników. Nie trzeba mieć wcale wyobraźni świadka koronnego, by zobaczyć przyszłość, w której kolejnego Neymara Barcelona i Real licytują nie z Bayernem, ale z Guangzhou. Chińczycy są w stanie przepłacić, dwu-, czasem trzykrotnie. Pragmatycznie podchodzą do swoich ułomności, tak jak wówczas, gdy zakazywali w lidze zatrudniania zagranicznych bramkarzy. Wiedzą, gdzie tkwią ich słabości, zdają sobie sprawę z niewielkiej renomy swojego futbolu, ale też doskonale czują, że za renomę nie da się kupić jachtu. A za małe fortuny oferowane piłkarzom, Gervinho i pozostali mogą nawet zbudować własną flotę.

Faszerowanie ligi klasowymi graczami to jednak tylko jedna gałąź rozwoju chińskiego futbolu, ta najbardziej oczywista, ale możliwe, że wcale nie najważniejsza. Równolegle Chiny prowadzą bowiem prawdziwą wojnę kolonialną, w której ich głównym orężem pozostają walizki z forsą. O skupowaniu akcji wielkich klubów i zwykłym sponsoringu słyszy się od dawna – by wspomnieć Wanda Group, którzy zainwestowali w Atletico Madryt czy Huawei, coraz szerzej inwestujące w przedstawicieli środowiska futbolowego. Teraz jednak kolonizowanie europejskiej piłki weszło na wyższy poziom.

Jeśli sprawdzą się informacje podawane przez firmę Ledman, chińskiego producenta oświetlenia LED, dziesięć najlepszych klubów drugiej ligi portugalskiej (od teraz Ledman Proligi) ma w składzie utrzymywać… jednego chińskiego zawodnika i trzech chińskich trenerów. Co więcej, ten pierwszy ma grać, przynajmniej końcówki, szkoleniowcy zaś mają pełnić rolę asystentów pierwszego trenera. Gdy dodamy do tego wizytę Jorge Mendesa w Chinach…

Reklama

Mało? Szybciutkie zdjęcie akademii szkoleniowej przy Guangzhou Evergrande:

image

Można się zastanawiać – ile potrwa ten boom, jak wysoko zajdą Chiny, jak bardzo zdeterminowane będą, by zbudować potężny futbol. Ktoś powie – znudzą się. Pójdą drogą Kataru czy MLS, nie przebiją szklanego sufitu. Futbol był, jest i będzie przede wszystkim zabawką Europejczyków. Ale czy na pewno da się zestawić Chiny z szejkami wszelkiej maści, albo amerykańską próbą zbudowania silnej ligi? Chiny nie opierają się na paliwach, ich gospodarka wydaje się bardziej stabilna, odporna na czynniki zewnętrzne i inne kryzysy. Milionerów przybywa, a spośród dziesięciu najbogatszych biznesmenów, trzech bawi się w futbol.

Jeśli Chiny na polu gospodarczym są w stanie rzucać rękawice Amerykanom, jeśli Chiny są w stanie prężyć muskuły na Morzu Południowochińskim, jeśli Chiny są w stanie wkraczać nawet na tereny, którymi bezustannie interesuje się Moskwa… Kraj bez kompleksów, z wielkim zapleczem, silną gospodarką, dynamicznym rozwojem i rosnącym fiołem na punkcie piłki.

Kiedyś w wywiadzie dla “Wyborczej” Janusz Filipiak mówił tak:

Byłem ostatnio w Dubaju robić biznes. Poszedłem z ludźmi do hotelu Armani, pod który podjeżdżają wyłącznie rolls-royce’y. Moimi partnerami w rozmowie byli właściciele samych rolls-royce’ów. Więc też posiadam go sobie i jestem spokojniejszy.

Spokojniejszy?

– Robię biznes z jakimś szejkiem i czuję się równy. Bo wiem, że też mam. Ten samochód stoi w garażu i służy temu, żeby mieć wewnętrzną świadomość. Nie wiem, czy pan to rozumie.

Nie rozumiem.

– No i dlatego pan pieniędzy nie zrobił.

Chińczycy chcą mieć silny futbol, może i tylko dla wewnętrznej świadomości, ale chcą. Nieznany jest dokładnie autor ten sentencji, wielu mówi, że na taką analizę geopolityczną zdobył się Napoleon Bonaparte. Ktokolwiek jednak ją sformułował – zdaje się, że miał rację. Brzmi ona: “niech Chiny śpią, bo gdy się obudzą, zatrzęsą światem“.

No i się obudziły…

JAKUB OLKIEWICZ

Najnowsze

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
3
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
2
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...