To nie tak, że odrzuciłem ofertę bezwarunkowo. Chciałem poczekać, zobaczyć co los przyniesie. Nie było tak, że chciałem zwiać z Lecha za wszelką cenę. Nie, od tego byłem daleki. Pojechałem z zespołem na obóz, spokojnie czekałem na rozwój wydarzeń. I myślę, że Konyaspor to odpowiedni klub w odpowiednim czasie dla mnie – mówi dziś w Super Expressie Barry Douglas.
FAKT
W skrócie:
– Magiczne dotknięcie Lewego, czyli dwa gole Polaka
– Rakels pojawił się na treningu Cracovii. Mówi, że był na testach w Reading
– Kapustka pójdzie do Turcji? Galata daje ponoć 4,5 miliona euro
– Cibicki jest blisko Wisły
Lech stara się o skandalistę.
Był aresztowany za bójkę w barze, naruszył nietykalność sędziego, ugryzł policjantkę. Nicki Bille Nielsen (28 l.), trzykrotny reprezentant Danii, może być nowym napastnikiem Lecha Poznań. (…) – Przede wszystkim jest szalony. W Danii mówi się o nim, że to drugi Lord Bendtner. Ma na koncie kilka wybryków. A piłkarsko? W młodym wieku wyjechał za granice, ale nigdzie nie udało mu się jak na razie zrealizować potencjału. Cały czas się odgraża, że to już teraz, że to ten moment – opowiada Faktowi Johny Kokborg (28 l.) z duńskiej gazety „BT”.
GAZETA WYBORCZA
Jeśli chcecie poczytać o piłce, to nie w wydaniu ogólnopolskim. Zaglądamy więc do Stołecznej – tam wiadomości o niepewnej przyszłości Furmana, odejściu Trickovskiego i rozmowa z Hamalainenem. Byłem niemal martwy – mówi Fin.
W trakcie obozu pojawiło się twoje zdjęcie z treningu, gdy z trudem łapiesz oddech. Czy pracowałeś już tak ciężko jak na Malcie?
– To zdjęcie było bodaj z pierwszego mojego treningu po przylocie. Tak, wtedy czułem się niemal martwy. Oczywiście po dłuższej przerwie takie treningi są zdecydowanie trudniejsze, ten był nawet ekstratrudny. To był jeden z najcięższych momentów mojej kariery.
(…)
Twojemu transferowi towarzyszyło sporo emocji. Czy dochodziło to do ciebie?
– Szczerze mówiąc, to nawet nie wiem, co się działo. Koncentrowałem się wyłącznie na swojej pracy na boisku. Może faktycznie z czasem będzie spokojniej, ale rozumiem takie negatywne emocje. Taki jest futbol.
Twoi koledzy z Lecha Poznań odzywali się do ciebie po tym, jak podpisałeś kontrakt z Legią?
– Nie, zero kontaktu.
Po pierwszym obozie już możesz coś powiedzieć o nowych kolegach. Czy już wiesz, że łatwo będzie ci się wpasować i grać z nimi?
– Mamy wielu dobrych piłkarzy, to spora grupa. Zwłaszcza u Ondreja Dudy widzę ogromny potencjał. Na boisku widać u niego inteligencję piłkarską. Ale to było tylko kilka treningów, więc wciąż nie mogę powiedzieć wszystkiego.
RZECZPOSPOLITA
Z nikim nie wojuję – mówi Zbigniew Boniek. Na początek zajawkowy fragment: – Od Platiniego niczego nie potrzebowałem, ale wiedziałem, że on Polski nie skrzywdzi. Jeśli Michel odejdzie, sytuacja się zmieni i wtedy być może prezes PZPN powinien pomyśleć o tym, czy nie starać się o miejsce we władzach UEFA.
I początek rozmowy.
Zmieniły się władze w Polsce, idą zmiany w FIFA I UEFA. Czy dla związku ma to jakieś znaczenie?
– Żadnego. Nas nie odwoła prezydent, premier ani parlament, bo nie mają takich uprawnień. Mnie jako prezesa też nie można odwołać tylko dlatego, że komuś przestałem się podobać. Władze PZPN powołuje i odwołuje walne zgromadzenie delegatów. Związek jest z natury instytucją apolityczną. Gdybyśmy opowiedzieli się po stronie jakiejś partii, byłaby to tragedia, kibice by nam tego nie darowali. A na stadionach nie powinno być polityki.
I nie ma dla pana jako prezesa PZPN znaczenia, kto akurat jest u władzy?
– Najmniejszego. Mam swoje poglądy, jest moją prywatną sprawą, na kogo głosuję. Ale będę współpracował z każdym, kto ma wpływ na polską piłkę, żeby toczyła się we właściwym kierunku, bo tak rozumiem rolę prezesa PZPN. Mam szacunek dla urzędu prezydenta bez względu na to, kto akurat go sprawuje. Szanowałem Lecha Wałęsę, Aleksandra Kwaśniewskiego, a teraz Andrzeja Dudę. Śpiewał z nami w szatni Stadionu Narodowego po zwycięstwie nad Irlandią i awansie na finały Euro. Ale w moim gabinecie, jak pan widzi, wisi portret Jana Pawła II.
SUPER EXPRESS
Barry Douglas mówi: Lech na zawsze w moim sercu. Krótka rozmowa ze Szkotem, szerszą wersję znaleźć można w sieci.
Lech złożył ci ofertę nowego kontraktu. Rozpatrywałeś go, czy od razu wiedziałeś, że nic z tego nie będzie?
– To nie tak, że odrzuciłem ofertę bezwarunkowo. Chciałem poczekać, zobaczyć co los przyniesie. Nie było tak, że chciałem zwiać z Lecha za wszelką cenę. Nie, od tego byłem daleki. Pojechałem z zespołem na obóz, spokojnie czekałem na rozwój wydarzeń. I myślę, że Konyaspor to odpowiedni klub w odpowiednim czasie dla mnie.
A teraz z ręką na sercu: miałeś ofertę z Legii?
– (śmiech). Wiem jak gorący to temat w Poznaniu. Wolałbym go nawet nie komentować. Ja osobiście z Legią nie rozmawiałem, nie wiem, czy były jakieś kontakty poza mną. Powtarzam: o ofercie z Legii nic mi nie wiadomo.
Kiedy jednak pojawiła się informacja, że możesz być kolejnym lechitą, który pójdzie do Legii, dostałeś podobno pogróżki. Wystraszyłeś się?
– Jestem Szkotem, a Szkota niełatwo przestraszyć (śmiech). Nie, nie wystraszyłem się. Ta sytuacja bardziej mnie rozczarowała niż przestraszyła. Rozczarowała w tym sensie, że to, iż ktoś wszedł w posiadanie mojego numeru, oznacza, że ktoś inny, komu zaufałem podając numer, komuś go udostępnił. Kto dzwonił? Nie wiem, nie znam tej osoby. Ale na pewno był to zagorzały fan Lecha.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Przed Polakami bitwa z Wikingami w piłce ręcznej.
Na dzień dobry sobotni felietoniści. Zaczynamy od Krzysztofa Stanowskiego: Gmeranie przy przepisach.
Rzut karny i czerwona kartka dla bramkarza. Równocześnie. Jedno zdarzenie i dwie kary. A gdyby się mocniej zastanowić, to nawet trzy, bo przecież jeszcze trzeba dokonać wymuszoną zmianę i ściągnąć z boiska jednego z ofensywnych zawodników. Czy to ma sens? Mecz się co najmniej komplikuje, a często po prostu kończy – przeradza w bezlitosną egzekucję. Dopiero co byłem na spotkaniu Barcelona – Athletic Bilbao, w którym bramkarz gości dostał czerwoną kartkę już w piątej minucie, później Lionel Messi wykorzystał jedenastkę i poznaliśmy zwycięzcę na 85 minut przed końcem. Ostateczny wynik – 6:0. Zarówno trener Barcelony Luis Enrique, jak i piłkarz Sergio Busquets powiedzieli, że przepis o czerwonej kartce dla bramkarza jest niedoskonały i nadaje się do zmiany – co zresztą wpisuje się w ogólną dyskusję na ten temat. Środowisko piłkarskie podskórnie wyczuwa, że mówimy o paragrafie, po zastosowaniu którego zazwyczaj nie da się wykaraskać z problemów. I chociaż to prawda – ponieważ faktycznie jedna niefortunna interwencja może zdecydować o losach rywalizacji – to absolutnie nie zgadzam się, iż trzeba tutaj majstrować. Nie, przepis – chociaż wiele meczów nam „zepsuł” – jest jak najbardziej logiczny i moim zdaniem zwyczajnie sprawiedliwy. (…) W ogóle gmeranie przy tym przepisie wprowadziłoby wiele zamieszania i futbol przestałby być grą racjonalną. Oto zestawmy dwie sytuacje. W pierwszej napastnik biegnie sam na sam z bramkarzem, a goniący snajpera obrońca w akcie rozpaczy wywraca go na dwudziestym metrze. Tu wszyscy są zgodni – czerwona kartka i rzut wolny. I sytuacja numer dwa: jest napastnik i jest bramkarz. Obrońcy brak, więc jeszcze łatwiej o gola. Napastnik już golkipera mija i zostaje sfaulowany, pięć metrów przed bramką. Szansa na to, że w sytuacji numer dwa padnie gol była jeszcze większa niż że stałoby się to w sytuacji numer jeden. Masa osób twierdzi jednak: bez czerwonej kartki, litości, to już za dużo! Czyż to nie bez sensu?
Mourinho nam dziękował – mówi Hubert Adamczyk, nowy piłkarz Cracovii.
Co pana przekonało?
– Chciałem przyjść do zespołu, który gra techniczną piłkę. Jesienią oglądałem ekstraklasę, żeby mieć rozeznanie. Nie wiedziałem jeszcze, co przyniesie życie, ale Cracovia wywarła na mnie największe wrażenie. Pokazywała najbardziej techniczny futbol, chciała grać w piłkę. Nie było walenia na napastnika, żeby coś zgrał. Ten styl jest zbliżony do mojego, mogę też czegoś nauczyć się od Mateusza Cetnarskiego czy Marcina Budzińskiego. Moim celem jest dostać tutaj szansę i ją wykorzystać.
W Legii nie dostałby pan takiej szansy?
– Byłem w Warszawie na rozmowach, zobaczyłem stadion. Legia była mną zainteresowana jeszcze zanim trafiłem do Chelsea. Wtedy wybrałem Londyn. Teraz rozmawialiśmy pod kątem pierwszej drużyny, ale wiadomo, że w Legii jest duża presja na wynik.
(…)
Do Polski wraca pan z podkulonym ogonem?
– Słyszałem różne opinie na swój temat, ale dla mnie to awans sportowy. W Londynie grałem w zespołach młodzieżowych, w Krakowie jestem przy seniorach. Nie brzmi to jak krok w tył. W Chelsea powoli naciskałem, że chciałbym spróbować w seniorach. Ustaliliśmy z szefem akademii, że najlepszym rozwiązaniem będzie transfer definitywny.
Obok: 4,5 miliona za Kapustkę proponuje Galatasaray, ale najpewniej nic z tego nie będzie.
Kobra, czyli Zdenek Ondrasek, ma ratować Wisłę.
Wisła jest dopiero trzecim klubem w karierze Zdenka Ondraška (nie licząc krótkiego pobytu w FK Časlav), ale za każdym razem gdy zmieniał barwy klubowe czuł, że musi. Jak w piosence Jerzego Stuhra: „Czasami człowiek musi, inaczej się udusi”. Z Českich Budějovic uciekał, bo poczuł, że zaczyna tracić grunt pod nogami. Dziś nie chce o tym rozmawiać. – Czasu nie da się cofnąć, ale te wszystkie problemy są już za mną. Mówiłem o tym już tyle razy, że jestem tym po prostu zmęczony. Wszystko można znaleźć w internecie – mówi. Można znaleźć, bo w pewnym momencie zdecydował się otwarcie powiedzieć o swoich problemach z hazardem. Długi rosły, piłkarz coraz częściej bał się wyjść z domu, bo nie wiedział, kto tym razem poprosi go o zwrot pieniędzy. Pewnego dnia zjawili się smutni panowie, którzy w ramach rozliczeń chcieli wynieść z jego domu co cenniejsze rzeczy. Wtedy Ondrášek zrozumiał, że musi coś zmienić w swoim życiu i tak wylądował w Norwegii. W Tromsoe spędził cztery udane lata, ale wkrótce znów poczuł, że musi, bo… się udusi. – Życie w Norwegii jest fajne, ale nie w Tromsoe. Czułem się tam bardzo dobrze, ale do czasu. Pod koniec roku wiedziałem już, że muszę stamtąd wyjechać, bo umrę. Potrzebowałem światła! – mówi. – Latem jest w porządku – słońce świeci 24 godziny na dobę. Ale zimy były bardzo ciężkie. Trzeba mieć mocną psychikę, by to wytrzymać. Dobrze, że mieliśmy w tym okresie długą przerwę i na 5-6 tygodni można było wyjechać. Nie spędzałem tego czasu w Norwegii – dodaje.
Poza tym:
– Legia wróciła z Malty i wcale nie było tak ciężko
– Falstart Pawłowskiego, czyli Wisła przegrała 0:3
– Wrócił szczeciński Baresi, czyli Sebastian Murawski
– Ojrzyński zabiera na zgrupowanie dwóch 17-latków
– Cibicki blisko ekstraklasy
– Piwo, awantury i wyrok sądowy. To przyszły piłkarz Lecha?
– Barisić nie boi się rywalizacji z Jankowskim
– Nowy plan na Burligę, czyli obrońca mógłby przyjść do Jagiellonii latem za darmo
Wiem o ofercie Lecha – przyznaje Martin Nespor.
Jesienią był taki moment, w którym uwierzyliście, że nie jesteście przypadkowym liderem ekstraklasy
– Nie, tego jednego nie było. Poczucie własnej wartości rosło systematycznie, po każdym kolejnym wygranym meczu. Nie będę czarował, że nie patrzyliśmy w tabelę. Oczywiście cieszyliśmy się z pierwszego miejsca. A było to możliwe, bo interesowało nas najbliższe spotkanie. Zresztą dbał o to trener. Liczyło się przygotowanie taktyczne do kolejnego rywala, a nie to, co będzie za miesiąc czy dwa.
Może pan zadeklarować, że wiosnę spędzi w Piaście?
– Myślę, że tak. Choć dzwonił do mnie mój agent i mówił o ofercie Lecha. Dziś trenuję tutaj, jutro mogę gdzie indziej. Taka jest piłka. Ale żeby było jasne: w Gliwicach jestem zadowolony.
Pan i Vacek zrobiliście w Polsce dobrą reklamę czeskim piłkarzom. Od kilku tygodni z naszymi klubami łączeni byli m.in. Libor Kozak, Tomaš Pekhart – zawodnicy, o których nie można powiedzieć, że są przeciętni.
– Przyjście Kozaka byłoby sprawą z gatunku tych kosmicznych. Czytałem też o Tomašu Wagnerze z FK Jablonec. Wysoki, silny napastnik, sprawdziłby się w ekstraklasie. Bo w Polsce gra się bardziej siłowo niż w Czechach. Nie powiem jednak, że łączenie tych piłkarzy z polską ligą to zasługa moja i Kamila. Jesienny sukces Piasta to zasługa nas wszystkich z Gliwic, od pani sprzątaczki po prezesa. Nigdy nie byłem w klubie, w którym atmosfera byłaby tak znakomita i w którym wszystko funkcjonuje tak perfekcyjnie.