Że to nie będzie łatwa współpraca wiadomo było nie od dziś. Słynący z twardej ręki Czerczesow i mający wśród kibiców miano niespecjalnie lubiącego się przemęczać, a także podatnego na kontuzje Vrdoljak. Połączenie dynamitu i ognia. W sobotę mieszanka ta uległa wybuchowi. Zawodnik znów nie jest w stanie trenować na pełnych obrotach i musiał opuścić zgrupowanie na Malcie.
Vrdoljak niedysponowany był od maja ubiegłego roku, a w tym czasie ominęło go ponad 30 spotkań Legii. Niedawno wrócił do treningów, ale podczas zagranicznych ćwiczeń… wytrzymał tylko tydzień. Oficjalna wersja brzmi – potrzeba dalszej rehabilitacji kolana, które przez wiele miesięcy było kontuzjowane. Nieoficjalna – brak żadnego urazu, Chorwat po prostu symuluje, co nie spodobało się trenerowi warszawskiego klubu. My plotek rozgłaszać nie będziemy, więc pozostaniemy przy wersji pierwszej. Nie wierzymy bowiem (albo raczej nie chcemy wierzyć), że można pobierać grube, naprawdę grube tysiące i jednocześnie nie mieć chęci na parę przebieżek i skłonów na treningach.
Bardzo prawdopodobna natomiast wydaje się ta część informacji, mówiąca o tym, że Czerczesow nie był zadowolony z ponownych problemów zdrowotnych Chorwata. Nie jest tajemnicą, że dla Rosjanina kontuzja oznacza urwanie nogi lub otwarte złamanie obojczyka w trzech miejscach z przemieszczeniem, a jakieś tam drobne bóle w kolanie to tylko pryszcz na dupie. W każdym razie Vrdoljak trenować nie może, a skoro tak, to na Malcie potrzebny nie jest. Wraca do Polski, aby dokładniej się przebadać.
Co kolejna przerwa lub stracona część okresu przygotowawczego oznacza dla Ivicy? A no to, że jego sytuacja z nieciekawej staje się fatalna. Chorwat ma już 32 lata, więc w Warszawie – do zawodnika, który rozsypuje się coraz częściej – powoli tracą cierpliwość, o czym świadczyć może pozyskanie Ariela Borysiuka. Ostatnia wielomiesięczna kontuzja Vrdoljaka to nie jest bowiem jedyna przerwa, która defensywnemu pomocnikowi się przydarzyła. Legionista nie miewał wcześniej niedyspozycji, po których wypadał z gry na długie miesiące, ale tych mniejszych (kilkunastodniowych) było mnóstwo. Popatrzcie zresztą sami.
A to wszystko nie w ciągu całej kariery, a przez zaledwie 5 lat gry w Polsce. Po co zatem stołecznemu klubowi piłkarz, na którym nie można szczególnie polegać, bo w najważniejszym momencie może się rozłożyć? Piłkarz, który zarabia niemałe pieniądze, a który zespołowi nie pomaga już od maja i jeszcze przez jakiś czas pomagać być może nie będzie?
No właśnie. Taki ktoś jest niepotrzebny, więc Vrdoljakowi radzimy kontakt z Diego Costą, który swego czasu – aby zagrać na Mundialu w Brazylii – stosował kontrowersyjną metodą leczenia w postaci maści z końskiego łożyska. Czy to pomoże – nie wiemy, ale Chorwat powinien chwytać się każdej deski ratunki, aby z kręgu piłkarzy przydatnych chociaż w najmniejszym stopniu nie wypaść na dobre. Z drugiej strony, znajdą się pewnie tacy, którzy stwierdzą, że o to mu właśnie chodzi. O spokojne wypełnienie kontraktu obowiązującego do czerwca 2017 roku przy jak najmniejszym wkładzie sił. Tylko czy Vrdoljak byłby na tyle głupi, aby uważać, że da się to ciągnąć aż tak długo?
RŻ