Ostatnie derby Sewilli? Wielka mobilizacja kibiców, fani śpiący pod Estadio Sanchez-Pizjuan i czekający na otwarcie kas. Trenerzy udzielający wspólnych wywiadów, by nieco złagodzić wrogie nastroje. I na koniec mecz, który miał się okazać wisienką na torcie, a który koniec końców faktycznie przypominał derby, ale najwyżej Dundee, a nie tego pięknego andaluzyjskiego miasta. Traf jednak chciał, że okazja do rehabilitacji przydarzyła się natychmiast. Betis trafił na Sevillę już w 1/8 finału krajowego pucharu. No i dziś wreszcie – już w Copa del Rey – zobaczyliśmy futbol, a nie szamotaninę bez składnych akcji.
To znaczy, żeby było jasne – w piłkę grała dziś jedna drużyna. Unai Emery odrobił zadanie domowe ze starcia ligowego i dzisiejsze zaprojektował perfekcyjnie taktycznie. W Betisie nie funkcjonowało dziś kompletnie nic, a Sevilla klepała sobie jak z trzecioligowcem, nad którym jednak nie chciała się szczególnie pastwić. Pierwszy gol – niezwykle efektowny rajd Krohn-Dehliego, który wjechał w obronę jak slalomista. Z defensywy Betisu – od kiedy rozsypali się Bruno i Westermann – zrobiło się straszne Podbeskidzie, więc nawet tak krytykowany piłkarz jak Duńczyk potrafił wykorzystać ten dżem. Od tej pory Sevilla przejęła całkowitą dominację nad meczem, Pepe Mel ratował się zmianami jeszcze w pierwszej połowie, ale Banega i spółka potrafili na luzie wymienić po 15-20 podań. Różnica klas. I to mimo że na ławce rozpoczęli Konoplanka z Reyesem.
Wszystko wyglądało pięknie, ale przez dobre pół godziny brakowało postawienia stempla. Wysłania czytelnego sygnału – podbiliśmy Estadio Benito Villamarin i bierzemy w derbach wszystko. No i tak się zdarzyło na starcie drugiej połowy. Beticos jeszcze dobrze nie wyszli z szatni, a Krychowiak wykorzystał bilard w polu karnym, stanął we właściwym miejscu i wpakował z dwóch metrów do pustaka. 0:2. Polak może nie grał dziś jakichś spektakularnych zawodów, raczej skupiał się na defensywie, ale znowu wiedział kiedy się wstrzelić. Akurat w derbach, akurat na wyjeździe, akurat, gdy musiał coś udowodnić po ostatnim słabym meczu z Granadą. I kto wie, czy przy okazji nie strącił głowy szkoleniowca Betisu. Tak się ugruntowuje pozycję idola w Sevilli.