Opustoszały stadion, dwa najgorsze zespoły ostatnich kilku kolejek, jakiś patafian, który co chwilę wykrzykiwał przez megafon „wooojna!”, i ogólny obraz nędzy i rozpaczy. Jeśli dodamy do tego fakt, że jest piątek wieczór, to znaleźlibyśmy milion ciekawszych rzeczy do roboty, niż oglądanie rywalizacji Śląska z Łęczną. Wyjście z psem na spacer, ze znajomymi na piwo czy nawet szydełkowanie… Cokolwiek. Ale nie, my – jako zdeklarowani piłkarscy masochiści – zdecydowaliśmy się zajrzeć do Wrocławia.
Pierwszy kwadrans – sympatyczne zaskoczenie. Pomyśleliśmy: „Ej, wcale nie jest tak źle. Może dobrze, że odpuściliśmy to piwo…?”. Piękna główka Dudu, znakomita akcja tercetu Ostrowski – Paixao – Biliński, no i oczywiście Wrąbel, który postanowił jeszcze zwiększyć poziom emocji, wypracowując gola wyrównującego dla gości. Nie wiemy do końca, co autor miał na myśli, ale niewykluczone, że – chcąc udowodnić nowemu trenerowi swoje umiejętności gimnastyczne – próbował zrobić jakiegoś dziwacznego fiflaka. W każdym razie – działo się. Jak na mecz wrocławian – szokująco dużo.
Później jednak nie było już tak kolorowo. Śląsk wyglądał na zespół, którego dalsze atakowanie bramki rywala raczej nie interesuje, choć – musimy to odnotować – przed dwoma znakomitymi okazjami stanął Biliński. Obie klasowo spartolił. A szkoda, bo do przerwy był naszym faworytem na plusa meczu. Górnik natomiast próbował. Jak zwykle aktywny był Bonin, szarpał Śpiączka, wspomagali ich Piesio i Pruchnik. Ale wymiernych efektów – brak.
Pomóc Górnikowi w tych próbach postanowił wcześniej wspomniany Wrąbel, który wyglądał na człowieka mocno przejętego swoim błędem z pierwszych minut. Bramkarz Śląska nie potrafił złapać nawet najprostszej piłki, ale – o dziwo – łęcznianie nie skorzystali z jego niefrasobliwości.
Nie wiemy, czy badania socjometryczne rzeczywiście miały na to jakiś wpływ, ale fakty są takie, że Śląsk wygrał pierwszy mecz od niepamiętnych czasów (no dobra, wygrał trzy miesiące temu). Dalecy jesteśmy od stwierdzenia, że sędziwy pan, który w ostatnim czasie bardziej kojarzył się z Czarnymi Żagań niż Ekstraklasą, odmienił ten zespół. Nic z tych rzeczy. Ale w tej chwili dla wrocławian najbardziej liczą się punkty. Nieważne, jak zdobyte, byleby były. Na poukładanie zespołu przyjdzie czas w przerwie zimowej.
***
Pomeczowy komentarz von Heesena: Fiflaki są dobre przed meczem, a nie w jego trakcie. Jak już z Wrąbla taki akrobata, to niech jeszcze pierdzielnie łbem o ścianę. Byle mocno.