– To ja sprowadziłem go do Górnika Zabrze, gdy byłem tam dyrektorem sportowym. Kiedy już pracowałem dla Borussii, obserwowałem mecz Górnika z Polonią. Arkiem opiekował się Marcin Baszczyński. I nie dał mu pograć, przewidywał jego ruchy. Wiedział, że szuka tylko lewej nogi. Uznałem, że Borussia to dla Milika za wysokie progi. Zresztą po transferze do Bayeru Leverkusen też przewidywałem, że trudno będzie mu tam zaistnieć. I tak się stało – mówi w dzisiejszym “Przeglądzie Sportowym” Artur Płatek, skaut Borussii Dortmund.
FAKT
Arkadiusz Piech powoli wraca do żywych, w talii Czerczesowa jest ostatnio dżokerem. „Fakt” uważa, że na ten moment jego akcje w Legii stoją wyżej niż Prijovicia.
Dzięki Piechowi Legia zdobyła cztery punkty i były napastnik Ruchu jest zmiennikiem numer jeden w ataku warszawskiego klubu. W trzech ostatnich kolejkach Piech spędził na boisku w koszulce Legii prawie 50 minut. Mało, ale to i tak dwa razy więcej czasu niż w całym roku 2015. (…) Asystą tak się zasłużył, że z Górnikiem Łęczna oraz Wisłą wchodził na boisko wcześniej od Prijovicia. Sprowadzony do Legii za pół miliona euro Szwajcar był w ostatnich spotkaniach napastnikiem dopiero trzeciego wyboru – po pięknym golu w Lidze Europy z Midtylland zawiódł z Podbeskidziem. Teraz dżokerem Czerczesowa jest Piech.
Szanse na wyjście z grupy Ligi Europy Lecha Poznań są już iluzoryczne, ale dla poznaniaków mecz w europejskich pucharach to zawsze szansa, żeby się wypromować. Przede wszystkim – dla Karola Linettego.
Ostatnie przeciętne występny Linettego w Europie obniżyły nieco jego wartość. Zdaniem fachowców, Linetty w obecnej formie jest wart co najwyżej 2 mln euro. Tymczasem szefowie Lecha chcą za zawodnika co najmniej 4 mln euro. Dlatego, żeby zarobić taką kasę, zawodnik musi grać bardziej widowiskowo i przede wszystkim strzelać gole. – Liczymy się z odejściem Karola, dlatego już wcześniej przygotowywaliśmy się na jego transfer. Dlatego do klubu trafili Abdul Aziz Tetteh i Maciej Gajos – mówi wiceprezes Piotr Rutkowski (31 l.).
Kazimierz Moskal zrzeka się pieniędzy, które Wisła powinna mu wypłacić. Trener nie chce być niewolnikiem etatu, woli od razu poszukać sobie nowego zatrudnienia.
– Mogłem przez pół roku nic nie robić i siedzieć na tej pensji. Ale ja jestem człowiekiem ambitnym, który skupia się na pracy. Gdy się rozstawaliśmy z Wisłą, rozmowa była krótka. Zgodziłem się na porozumienie stron – mówi Moskal. Nie bez znaczenia jest fakt, że chodziło o Wisłę – klub bliski jego sercu.
Lewy od trzech spotkań nic nie wsadził do siatki, a dziś gra z Dinamem Zagrzeb. Jak nie teraz, to kiedy?
Lewandowski w ostatnich trzech meczach nie zdobył żadnej bramki. Kapitan reprezentacji Polski nadal gra bardzo dobrze, ale brakuje mu skuteczności. Teraz ma szansę, by wrócić do skuteczności z ostatnich miesięcy. W pierwszym spotkaniu z Dinamem nasz najlepszy snajper zdobył trzy bramki. (…) Spośród gwiazd Bayernu jedynie Lewandowski nie może liczyć na odpoczynek, bo nie ma go kim zastąpić. Dla Polaka to idealna okazja, by dogonić Cristiano Ronaldo (30 l.) w klasyfikacji najlepszych strzelców Ligi Mistrzów. Obecnie Robert traci do Portugalczyka dwa gole.
Mniejsze teksty:
– Mila znowu w wielkiej formie,
– Tarasovs na dłużej w Jadze,
– Dziennikarka TVN będzie pracować w Ekstraklasie,
– Krychowiak ma szansę powtórzyć sukces sprzed roku w Lidze Europy.
GAZETA WYBORCZA
Rafał Stec podsumowuje to, co się dzieje ostatnio w Manchesterze United. Tytuł jest dość jednoznaczny: Manchester w ruinie.
Bo obecnego Manchesteru kibice, którzy mieli przywilej podziwiać go w erze Alexa Fergusona, nie wyśniliby w najbardziej upiornych koszmarach. Nie dlatego, że piłkarze nie wygramolili się z fazy grupowej LM – to zdarzało się także za kadencji klubowego trenera wszech czasów, ostatnio jesienią 2011 roku. Nie dlatego, że dali się przeskoczyć przeciętniakom z PSV Eindhoven – w tamtym feralnym sezonie nie wygrali żadnego z czterech meczów z Benficą Lizbona i Basel. Nie dlatego wreszcie, że partaczą w lidze angielskiej – tracą ledwie trzy punkty do sensacyjnego lidera z Leicester. Piłkarze MU przede wszystkim torturowali widza stylem gry. Zwłaszcza widzów przyzwyczajonego do dopingowania rozsadzanych energią ludzi Fergusona. Dla trenera Louisa van Gaala świętym Graalem jest utrzymywanie się przy piłce, tyle że od tygodni, może już miesięcy nie służy to właściwie niczemu. Przynajmniej w ataku. Jego podwładni podają w prawo albo w lewo, czasem zagrają do tyłu, ociągają się natomiast z kopaniem do przodu. Tych, którzy przed laty stękali, że tiki-taka nudzi ich swoją jednostajnością, powinno na widok tej drużyny mdlić. Tamta Barcelona ozdabiała mecze kanonadą goli, a Manchester nawet u siebie strzela od święta. Z ostatnich sześciu meczów na Old Trafford aż cztery zremisował 0:0 – w tym przedłużony o dogrywkę z drugoligowym Middlesborough. W Lidze Mistrzów trzyma piłkę najdłużej po Barcelonie i Bayernie, ale w rankingu oddanych strzałów zajmował przed ostatnią kolejką fazy grupowej 19. miejsce. A mniej bramek uzbierały do wczoraj jedynie Malmö, CSKA, Astana, Dinamo, Maccabi i Lyon.
W głównym wydaniu „Gazety” znaleźliśmy tylko jeden sportowy tekst. Zaglądamy więc do stołecznego wydania, a tam małe podsumowanie pracy Stanisława Czerczesowa.
Dwa miesiące Rosjanina przy Łazienkowskiej pokazały, że nie jest on taki straszny. Oczywiście treningi są cięższe i przyznają to sami piłkarze. Sposób gry drużyny także uległ zmianie – warszawianie grają ofensywniej, agresywniej i z dużą intensywności. Czerczesow wścieka się, gdy legioniści nie myślą na boisku. – Lubię graczy mądrych i inteligentnych, którzy pracują przede wszystkim głową, a dopiero później nogami – powtarza. Ale w tym wszystkim ma jedną dominującą cechę, która sprawia, że zawodnicy muszą go zwyczajnie lubić. I nie jest to ani jego otwartość, ani nawet poczucie humoru, którym częstuje także dziennikarzy na konferencjach. To sprawiedliwość w ocenie formy i umiejętność reagowania na mniejsze i większe przewinienia jego podopiecznych. – Szef, niezależnie od tego, czy to klub piłkarski czy fabryka, przede wszystkim musi wymagać i – co najważniejsze – być sprawiedliwy. Jeśli wymaga, ale nie jest sprawiedliwy, to nie ma szans, by jego przedsięwzięcie odniosło sukces – mówił Czerczesow jeszcze przed swoim pierwszym meczem na ławce Legii. Szybko okazało się, że Rosjanin nie opowiada bajek, których tylko dobrze się słucha, ale słowa zmienia w czyn.
SUPER EXPRESS
Sebastian Boenisch – przypomnijmy, profesjonalny piłkarz poważnego klubu Bundesligi – nie wchodzi na wagę, żeby sprawdzić sylwetkę. Szok.
Miałem problemy z rozpoznaniem twojej sylwetki, zrzuciłeś chyba parę kilogramów…
Może i tak, ale nie wchodzę na wagę i nie sprawdzam. Choć wiem, że kiedyś niektórzy dziennikarze zarzucili mi, że mam nadwagę (śmiech).
Nie grałeś w reprezentacji Polski od dwóch lat. Myślisz jeszcze o powrocie ?
Gdy nie grałem regularnie w klubie, to nie byłem powoływany do kadry. Koncentruję się na robocie w klubie, żeby mieć stałe miejsce w pierwszej jedenastce, a wtedy szansa powrotu do kadry będzie większa. Oglądałem decydujące mecze Polski o awans do Euro, koledzy spisali się znakomicie.
„Superak” odwiedził na treningu Bartosza Kapustkę. Na fotce, którą zamieścił, widzimy, że z reprezentantem Polski wszystko w porządku.
Kapustka na szczęście się wykurował. Dziś uczestniczył w zajęciach drużyny Jacka Zielińskiego. Nie wiadomo, czy trener skorzysta z jego usług w meczu z Koroną. Po 19. kolejkach Cracovia jest na świetnym trzecim miejscu. Do drugiej Legii traci dwa punkty, do Piasta siedem.
A może by tak rzucić wszystko i jechać w Bieszczady? Adam Nawałka lubi to!
Adam Nawałka (58 l.) zadecydował, że do finałów Euro 2016 reprezentacja Polski przygotowywać się będzie w Bieszczadach. W maju przyszłego roku Robert Lewandowski (27 l.) i spółka zawitają do luksusowego hotelu w Arłamowie. To w tym miejscu w trakcie stanu wojennego internowany był Lech Wałęsa (72 l.). (…) Podopieczni Nawałki nie tylko będą mieli gdzie trenować (pełnowymiarowe boisko ze sztuczną murawą), nie grozi im też nuda. Jest tam między innymi 9-dołkowe pole golfowe, a to ważna informacja, bo coraz więcej naszych reprezentantów uprawia ten sport. Kadrowicze wędkarze też nie będą narzekać – hotel ma w okolicy cztery własne stawy.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka dziś niepiłkarska:
„Przegląd” opisuje nieciekawą sytuację Jose Mourinho. Tytuł mówi jasno, że to są najgorsze chwile „Mou” w karierze. Na domiar złego dziś może się zdarzyć, że Chelsea odpadnie z Ligi Mistrzów.
Portugalczyk przez ponad dekadę był trenerem nie dobrym, ani nie bardzo dobrym, tylko nadzwyczajnym i genialnym. Do czasu. Dziś ta nadzwyczajność z niego uleciała, ale nie stało się to dopiero w tym sezonie. To tylko konsekwencja procesu, który rozpoczął się już w ostatnim roku „The Special One” w Madrycie. Real to pierwszy klub, z którym się nie pożegnał, tylko został z niego niemal wykopany. Nikt po nim nie płakał, jak Marco Materazzi w Interze Mediolan. To także pierwszy klub, w którym Portugalczyk zaliczył sezon bez choćby jednego trofeum, nie licząc mało poważnego Superpucharu Hiszpanii, zdobytego na samym początku rozgrywek. Na do widzenia zostawił zespół z najwyższą stratą Królewskich do Barcelony w historii (15 punktów). Tego, że rok później w Chelsea również nie mógł wznieść żadnego pucharu, też nie uznano za jakąś anomalię. Powetował sobie to w kolejnych rozgrywkach, ozdobionych Pucharem Ligi i mistrzostwem Anglii. Ale już wtedy, mimo tych znakomitych wyników, można było znaleźć kilka malutkich rys na nieskazitelnym dotąd pomniku Mourinho. Jego unikalność wcześniej polegała bowiem między innymi na tym, że rzadko zdarzały mu się głupie wpadki, a jego zawodnicy potrafili śrubować niesamowite serie, grając jak zaprogramowane maszyny. Tymczasem The Blues w styczniu „dokonali” być może najbardziej niewytłumaczalnej rzeczy – ulegli w Pucharze Anglii trzecioligowcom z Bradford 2:4, choć grali na swoim stadionie i prowadzili 2:0. A rok wcześniej przerwali niesamowitą serię Portugalczyka – 77 spotkań bez przegranej na Stamford Bridge.
Chelsea zmierzy się z FC Porto, w której zagra Iker Casillas. A to oznaczać będzie, że hiszpański bramkarz zostanie rekordzistą pod względem ilości występów w Lidze Mistrzów. Mała dawka historii:
Kiedy 16-letniego Ikera Casillasa wyciągano z lekcji rysunku, by pojechał z Realem na mecz Ligi Mistrzów do Trondheim, nawet przez myśl mu nie przeszło, że kiedyś zostanie rekordzistą pod względem występów w tych rozgrywkach. Tamtego listopadowego wieczoru w Norwegii siedział tylko na ławce rezerwowych, zadebiutował dopiero niecałe dwa lata później przeciwko Olympiakosowi w Pireusie. – Nie jestem przerażony. Nie robią na mnie wrażenia race ani słynne piekło greckich stadionów – opowiadał przed meczem, który Real zremisował 3:3. Nie mógł sobie wymarzyć lepszego debiutanckiego sezonu. Wystąpił wtedy w dwunastu spotkaniach i został najmłodszym bramkarzem, który zagrał w finale Ligi Mistrzów (cztery dni przed 19. urodzinami). Real pokonał wtedy Valencię 3:0, a Casillas zdobył swój pierwszy Puchar Mistrzów. Na drugi nie musiał czekać długo, bo zaledwie dwa lata. Ale finał z Bayerem Leverkusen zaczął naławce rezerwowych. Ówczesny trener Vicente del Bosque postawił na Cesara Sancheza, lecz ten w drugiej połowie doznał kontuzji. Casillas wszedł na murawę już przy stanie 2:1 dla Realu i w ostatnich minutach meczu, kiedy rywale naciskali najmocniej, popisał się trzema genialnymi paradami, dokonując między słupkami prawdziwych cudów i uchronił drużynę przed stratą drugiego gola.
Grzegorz Krychowiak ma szansę, żeby powtórzyć sukces sprzed roku – wygranie Ligi Europy. Fragment tekstu po wczorajszym meczu:
Piłkarze Sevilli niewiele ponad sześć miesięcy temu na Stadionie Narodowym w Warszawie wznosili Puchar Ligi Europy. W nagrodę dostali udział w fazie grupowej Champions League i w stolicy Andaluzji wiązano z tym wielkie nadzieje. Tym bardziej że w dwóch ostatnich sezonach na kontynencie Sevilla nie miała sobie równych. Jednak szybko się okazało, że Champions League to znacznie wyższa półka. – Przekonaliśmy się, że nie jesteśmy jeszcze na odpowiednim poziomie, aby wyjść z grupy i rywalizować o miejsce w ścisłej czołówce – mówił przed meczem Grzegorz Krychowiak. Możliwość dalszej gry w Lidze Mistrzów Sevilla straciła już przed dwoma tygodniami, przegrywając 2:4 z Borussią Möchengladbach. Teraz walczyła już tylko o to, by załapać się do Ligi Europy.
Ciekawa rozmowa z Arturem Płatkiem, który pracuje jako skaut w Borussii Dortmund. Opowiada między innymi o tym, dlaczego do niemieckiego klubu nie polecił Arkadiusza Milika.
Jak zostać skautem Borussii Dortmund?
Na przykład można znać pierwszego trenera (śmiech).
Gdzie poznał pan Juergena Kloppa?
Prowadził Mainz, a ja pracowałem w Ahlem. Przy okazji naszych meczów lubiliśmy dyskutować o piłce. Lepiej poznaliśmy się dzięki pomocy Kuby Błaszczykowskiego, który przekazał Juergenowi, że chciałbym do niego przyjechać. Zaprosił mnie, byłem u niego trzy razy.
Od stażu do pracy skauta daleka droga.
Prowadziła przez Kaiserslautern, gdzie byłem jednym z asystentów trenera. I tłumaczem Ariela Borysiuka. Przedostatni mecz sezonu w 2012 roku graliśmy z Borussią. Klopp się zdziwił, kiedy mnie zobaczył. Wziął mnie pod ramię, przeszliśmy się po boisku. Chciał wiedzieć, do kiedy mam kontrakt. – Do końca sezonu. – E, to po Bundeslidze bez problemu dostaniesz pracę w Polsce – powiedział z przekonaniem. Wymieniliśmy się numerami telefonów. Zaznaczył, że gdybym miał kłopot, mam dzwonić.
(…)
Oglądał pan Arkadiusza Milika, ale nie zdecydowaliście się na jego transfer.
To ja sprowadziłem go do Górnika Zabrze, gdy byłem tam dyrektorem sportowym. Kiedy już pracowałem dla Borussii, obserwowałem mecz Górnika z Polonią. Arkiem opiekował się Marcin Baszczyński. I nie dał mu pograć, przewidywał jego ruchy. Wiedział, że szuka tylko lewej nogi. Uznałem, że Borussia to dla Milika za wysokie progi. Zresztą po transferze do Bayeru Leverkusen też przewidywałem, że trudno będzie mu tam zaistnieć. I tak się stało.
Moskal zrzekł się kasy, czyli rozszerzona wersja tego, co czytaliśmy w „Fakcie”.
– Jestem człowiekiem, który wszystko dusi w sobie. Trudne momenty muszę przetrawić sam, w ciszy i spokoju. Mój nastrój udzielał się niestety reszcie rodziny – mówi. – Zanim w kwietniu wróciłem do Wisły, miałem dłuższą przerwę w pracy. Udało się dobrze wykorzystać ten czas. Wraz z małżonką porządnie zwiedziliśmy Kraków i okolice. Przeczytałem kilka książek – opisuje. Będzie też miał okazję, by zobaczyć w akcji 23-letniego syna Kamila, który wywalczył mocne miejsce w Garbarni Kraków. To lider III ligi. – Fajnie, że Kamil potrafi łączyć grę w piłkę ze studiowaniem. To charakterny chłopak. Kiedyś w Termalice zagrał, mimo że miał wybity bark – mówi.
Sylwetka Romualda Szukiełowicza. Nowy trener Śląska Wrocław w przeszłości stosował dość mordercze metody.
– Pamiętam zimę na przełomie lat 1995/96 i zgrupowanie w Kirach koło Zakopanego. Patrząc na niektórych kolegów, chyba jedyny raz w życiu cieszyłem się, że jestem rekonwalescentem po operacji łąkotki, a nie w pełni zdrowym zawodnikiem. Tomasz Jaworek i Romuald Kujawa rzygali z wysiłku podczas treningów – relacjonuje Janusz Kudyba, wówczas zbliżający się do schyłku kariery napastnik Śląska. – Każdy trener robi to, co uważa za skuteczne. „Szukieł” ganiał nas wtedy między innymi po schodach. Morderczy trening, ale widać potrzebny. Przypomnę, że Śląsk wtedy nie spadł z ligi, a ja z trenerem Szukiełowiczem bazującym na podobnych metodach niedługo później awansowałem do ekstraklasy jako piłkarz Pogoni Szczecin – opowiada Romuald Kujawa.
Szukiełowicz został też biegłym sądowym. Badał… czy dany mecz jest ustawiony, czy nie.
Rola szkoleniowca polegała na obserwacji około 20 kaset wideo. Szukiełowicz nie wskazywał (bo i jak?), który piłkarz sprzedał badany mecz. Analizował systemy gry, zadania poszczególnych zawodników i oceniał, który z nich w danym momencie zachowuje się niezgodnie z kanonami taktycznymi. – Wnioski wyciągała prokuratura. Czemu się na taką rolę zgodziłem? Bo niejednokrotnie klepano mnie po plecach „dobrze gracie, tylko macie pecha”. A potem, po tygodniu czy dwóch dowiadywałem się, ile ten pech kosztował i kto komu płacił. Dziś, po latach, mam jednak wrażenie, że zaangażowanie się w tę sprawę z punktu widzenia zawodu trenera mi zaszkodziło. To kraj, gdzie pomagający w tropieniu korupcji bywa traktowany gorzej od oskarżonego – dodaje z goryczą szkoleniowiec.
A w Chorzowie niecodzienna sytuacja. Miasto chce zmodernizować klubowi stadion, klub woli mecze rozgrywać na Stadionie Śląskim, który za jakiś czas będzie otwarty.
Szef śląskiego klubu od dłuższego czasu jest zwolennikiem przeprowadzki na zmodernizowany Stadion Śląski. – Ruch jest klubem całego regionu, a Stadion Śląski to serce Górnego Śląska, które niedługo znów będzie biło. Zrobimy wszystko, aby tak było. Jesteśmy zainteresowani konkretnymi rozmowami na temat naszej gry na tym stadionie. Jakiś czas temu podpisaliśmy nawet list intencyjny w tej sprawie. (…) Nieoficjalnie wiadomo, że władze Ruchu wolą, by miasto –zamiast inwestować w budowę nowego obiektu – bezpośrednio wsparło finansowo klub. Radni raczej nie zgodzą się na to, by wydawać spore kwoty na spółkę bez realnej kontroli i wpływu na najważniejsze decyzje.
Oprócz tego:
– Piech – nowy dżoker Czerczesowa,
– Bereszyński zweryfikowany (klub przedłużył z nim kontrakt),
– Stano wraca do składu,
– Piłkarze Pasów dostaną po kieszeni,
– Marcin Kamiński ma rachunki do wyrównania z FC Basel.