3:1 to żadna niespodzianka, GKS jest w gazie, a Piast się męczy, zmienił trenera i będzie z nim lepiej, bo trudno żeby było gorzej, ale na razie wciąż jest ciężko i spokojna wygrana GKS-u nie jest żadną niespodzianką. Niech się Piast cieszy z honorowej bramki! A… Że to Piast wygrał 3:1? No to faktycznie – zaskoczenie!

W taki scenariusz przed meczem mogli uwierzyć przecież tylko fani Piasta, ale też nie wszyscy, jedynie ci obdarzeni darem bezkresnego optymizmu. GKS ostatnio punktował bardzo solidnie, rozbił Motor, pokonał Koronę, przejechał się po Bruk-Becie, więc dlaczego miał nie zrobić tego samego z gliwiczanami? W końcu to zespół z dna tabeli, który będzie potrzebował czasu, by pozbierać się po trzyletniej trzymiesięcznej wizycie szwedzkiego magika.
Jednak cóż – może już się zbiera i faktycznie nie trzeba szukać trenera po dziwnych lokalizacjach, skoro na miejscu jest sporo fachowców?
Piast wyglądał dziś znakomicie, był pełen rozmachu w ofensywie, a w tyłach bardzo sensownie się bronił. Owszem, GKS coś sobie stworzył, ale jak na siebie skrajnie mało i do przerwy miał wręcz żenujące statystyki. Nowak próbował rozdzielać piłki, natomiast jego dośrodkowania były marnowane, a po prostopadłych podaniach koledzy mieli taki pomysł, żeby walczyć o rzut karny, nie zaś strzelać na bramkę, co okazało się bez sensu (żadnej jedenastki Raczkowski nie podyktował, choć raz odwiódł go od tego VAR).
I tak, na końcu GKS-owi wpadło, tym razem do właściwej bramki trafił Klemenz, ale to nie była siódma woda po kisielu, tylko siedemnasta.
GKS Katowice – Piast Gliwice 1:3. To nie tak miało być!
Piast wcześniej strzelił wspomniane trzy sztuki:
- przyłożenie Drapińskiego po rzucie z autu
- samobój Klemenza
- pewny strzał Jirki z pola karnego
A mogło być wyżej, Piastowi było mało, momentami bawił się tym meczem, stwarzał sobie kolejne okazje, ale albo bronił Strączek, albo brakowało centymetrów do szczęścia. Niemniej widzowie mogli przecierać oczy ze zdumienia – ta drużyna grała do przodu, odważnie, a nie w poprzek i bez sensu.
Miała w swoim składzie bardzo pewnego Juande, błyskotliwego Jirkę, mocnych w środku Tomasiewicza i Dziczka, jak zwykle stojącego na wysokości zadania Placha, ale on – jako się rzekło – aż tak wiele pracy nie miał i nie musiał dokonywać cudów. Czyli nagle się okazało, że po wyjeździe szamana ktoś tam potrafi grać w piłkę i to całkiem sprawnie.
To swoją drogą ciekawe – Lech i Legia gdyby zagrały z Piastem wcześniej, w ciemno mogłyby sobie dopisać po trzy punkty. A teraz? A teraz nie wiadomo, te przełożone spotkania to nie musi być spacerek.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE NA WESZŁO: