Jest luty 2015. Nawet nie rok temu, ledwo dziewięć miesięcy, właściwie krótka chwila. A jednak, gdy dziś wracamy do tamtych chwil, wydaje nam się, że minęła cała epoka. Dlaczego? Ano dlatego, że najpoważniejszym problemem ligi w lutym 2015 roku był wyjazd do Chin Miroslava Radovicia. Skok na fortunę Hebei China Fortune przyniósł dużo dobrego familii Radoviciów zasilonej grubą gotówką od chińskiego mocodawcy, ale jednocześnie wiele złego rodzimej lidze, która zdecydowanie straciła trochę jakości.
Byliśmy dalecy od histerii, ale jednak – “Rado” to “Rado”. Bezdyskusyjnie jeden z najlepszych piłkarzy ligi, a w formie – po prostu najlepszy. Dlatego też, gdy wyjaśniło się, że Serb opuści stolicę i Ekstraklasę, postanowiliśmy wytypować zespół ewentualnych następców, którzy przejmą schedę po zawodniku Legii Warszawa. Dokładnie 25 lutego na Weszło ukazała się sonda, w której zaprosiliśmy was do zabawy w typowanie przyszłego “króla Ekstraklasy”, który godnie zastąpi Radovicia na pozycji gościa ciągnącego tę całą ligę.
Przedwczoraj, gdy rozsmarowaliśmy dorobek Ondreja Dudy z 2015 roku (KLIK!) ktoś przypomniał właśnie ten tekst. Ośmiu kandydatów, ponad pięć tysięcy głosów naszych czytelników, zazwyczaj ludzi świadomych tego, co dzieje się w polskiej lidze. Sprawdziliśmy też komentarze – nikt raczej nie wypominał nam, że nominowaliśmy kogoś od czapy, nikt też nie dodawał jakichś przełomowych propozycji. Zasadniczo wszyscy się zgadzali – to z tej ósemki wyłonimy kogoś, kto w 2015 roku będzie tym, kim w 2013 i 2014 był Radović.
Przypomnijmy ich nazwiska. Poza Dudą: Drągowski, Hamalainen, Jevtić, Lovrencsics, Marco Paixao, Sa, Stilić. Elita, wówczas elita. No i gdzie teraz są?
Bartłomiej Drągowski – średnia not na Weszło 4,87, pewne miejsce w bramce Jagiellonii, ale… To tyle dobrego. Dwadzieścia cztery stracone gole w szesnastu meczach, kilka kiepskich występów, w tym ten ze Śląskiem, gdy młody bramkarz dwukrotnie podawał piłkę pod nogi wrocławianom. Do tego od biedy porządna postawa w Lidze Europy, ale w ubiegłym sezonie Drągowski dawał coś ekstra. W tym jest tylko bramkarzem czternastej drużyny w tabeli momentami dostosowującym się do poziomu prezentowanego przez resztę zespołu. Gwiazda ligi? Dziś chyba ciężko tak o nim mówić, choć naturalnie nadal to jeden z najbardziej perspektywicznych zawodników Ekstraklasy i łakomy kąsek dla wielu klasowych klubów. Rozwój jest jednak wolniejszy niż wszyscy przypuszczaliśmy. Wahania formy należało jednak wkalkulować.
Kasper Hamalainen – pomijając, że za moment Fina już nie będzie w lidze, do Radovicia w formie brakuje mu mniej więcej tyle co Thomalli do Ljuboi. Miał przyzwoitą pierwszą połowę roku, choć przyćmiewali go i Pawłowski, i Linetty z Trałką. Mimo to w Poznaniu wszyscy dość mocno pocili się na samą myśl, że wiosnę sezonu 2015/16 będą musieli grać bez Hamalainena. Dziś? Jesienią mecze dobre przeplatał koszmarnymi, świetną grę w ataku i charakterystyczne nieszablonowe odegrania przy konstruowaniu akcji zamieniał w kilka dni w ospałe i apatyczne snucie się w środku pola. Dostosowywał się poziomem do samego Lecha? Niekoniecznie, bo na przykład w wygranym spotkaniu z Górnikiem Łęczna był raczej hamulcowym Gajosa i Linettego. Średnia not? 4,85. Sześć goli i JEDNA asysta. Żadnego kluczowego podania. Postępujący regres widoczny również w meczach europejskich pucharów. Czy myślami bywał już w innym klubie? Ciężko stwierdzić, ale masakratorem tej ligi z pewnością nie został.
Darko Jevtić – aż ciężko w tym momencie uwierzyć, co wszyscy myśleliśmy o szwajcarskim pomocniku dziewięć miesięcy temu. W głosowaniu z lutego był najlepszym z lechitów, zgarnął 9% głosów. My sami jeszcze wcześniej apelowaliśmy – schować go gdzieś głęboko, żeby Basel czasem nie wpadło na pomysł ściągnięcia go z wypożyczenia do macierzystego klubu. Nasze życzenia się spełniły, Bazylea bez żalu pożegnała Darko, a on kompletnie zaginął. Kontuzje, chimeryczność, brak wizji, dynamiki i kreatywności, którymi imponował jesienią 2014 roku. Dorobek jesieni 2015? Jeden gol i dwie asysty. Średnia not, którą w ubiegłym sezonie wykręcił bardzo wysoką – 5,33 – w tym spadła do 4,63, wyciągniętego z zaledwie ośmiu ocenionych przez nas meczów. Dziś chyba niewielu upatruje w Jeviticiu nie tyle gwiazdy ligi, co choćby gwiazdy Lecha. O czym świadczy także to, że Urban stawia “Kolejorza” na nogi z pomocą innych zawodników.
Gergo Lovrencsics – dajcież spokój. Między szóstą a dziewiątą kolejką zaliczył imponującą serię: w czterech spotkaniach z rzędu otrzymał notę niższą niż 3. Trzy “dwóje” i jedna kompromitująca jedynka. Symbol kryzysu Lecha, symbol największej padliny za czasów Skorży. O ile Pawłowski po prostu przestał fartownie przepychać piłkę między obrońcami, Gergo praktycznie zapomniał, jak się gra w piłkę. Odbijał się od rywali, wdawał w zbędne dryblingi, gdy trzeba było ścinać do środka – gonił się w aut. Gdy trzeba było dośrodkować – uderzał. Gdy uderzać – podawał w aut. Obecnie “trochę” się ogarnął, zaliczył kilka występów na starym, dobrym poziomie, ale tej dyspozycji z kluczowych dla Lecha meczów nie pozbędziemy się z głowy na długo.
Marco Paixao – odpalmy Transfermarkt.
I pozostawmy to bez szerszego komentarza.
Orlando Sa – ileż było wylanych łez nad jego pogruchotanym ego. Ileż dyskusji nad jego przydatnością dla Legii. Ileż manewrów Heninnga Berga, który a to odsuwał Portugalczyka od gry, a to uderzał do niego w newralgicznych momentach, jakby ze smutkiem odkładając fochy na bok i piszcząc: ratuj. Wiadomo było jednak, że ten związek jest skazany na niepowodzenie. Nie w Warszawie, nie z Norwegiem, nie w ten sposób. Orlando Sa wyfrunął z ligi i… Tak na dobrą sprawę jest chyba jednym z nielicznych gwiazdorów z przełomu 2014 i 2015 roku, który nadal w miarę broni się swoją grą. Reading. Klub raczej nieanonimowy. Portugalczyk nie jest tam oczywiście liderem drużyny, który w pojedynkę wygrywa mecze, ale gra regularnie, w szesnastu meczach strzelił pięć goli i dołożył do tego dwie asysty. Na tle Marco Paixao – wymarzona sytuacja. Jako potencjalna gwiazda ligi… Cóż, na pewno jest w nieco lepszej dyspozycji niż Jevtić i Duda, którzy mają problem z punktowaniem w Ekstraklasie.
Semir Stilić – Semir, złamałeś nam serce. Nie raz i nie dwa. APOEL Nikozja. W Lidze Europy z sześciu meczów tylko dwa w pierwszym składzie, w punktacji kanadyjskiej jeden punkt za asystę w meczu z Tripolis. W eliminacjach do Ligi Mistrzów w sześciu meczach tylko dwie i pół godziny gry, jeden gol z Astaną. Liga? Dwa gole, jeśli już Bośniak gra w pierwszym składzie – zazwyczaj zjeżdża do boksu przed upływem godziny. W pierwszej kolejce zdobył bramkę i wydatnie przyczynił się do zwycięstwa 5:1. Ale potem? Kolejno: 0 minut, 0 minut, 90 minut, 67 minut, 0 minut, 0 minut, 60 minut… I tak dalej. Nie zawojował ligi cypryjskiej, nie zawojował europejskich pucharów. Poziom zbliżony do Orlando Sa, ale gość miał być przecież gwiazdą, miał przerastać polską ligę a potem kosić w zagranicznych. Zresztą, co tu porównywać – w APOEL-u gra równie często co Mateusz Piątkowski, a rzadziej niż Inaki Astiz.
*
Morał? W tej lidze (a może “w tym sporcie”?) nie ma sensu się do czegokolwiek i kogokolwiek specjalnie przyzwyczajać. Ot, dziś kozakiem jest Mraz, wczoraj był Douglas, jutro formą eksploduje Tosik, jeszcze kiedy indziej okaże się, że znakomitym golkiperem od wieków był Szmatuła. Banał? Jasne, ale jeśli z ósemki elitarnych zawodników dziewięć miesięcy później ani jeden nie spełnia choćby połowy pokładanych w nim nadziei… Daje do myślenia. Powinno dawać do myślenia. Szczególnie tym, których dziś moglibyśmy wyselekcjonować do takiej ósemki najlepszych…
Fot.FotoPyK