Reklama

Złudne CV. Jak analizować dorobek zagranicznych trenerów?

Michał Trela

21 października 2025, 14:53 • 11 min czytania 23 komentarzy

Polska ma absurdalnie wyrównaną ekstraklasę, która zaliczyła w ostatnich latach rankingowy skok. Dlatego CV trenerów, którzy przychodzą do niej ze słabszych lig, powinny być analizowane w odpowiednim kontekście. Inaczej nadal będzie nam zbyt łatwo zaimponować rzeczami, które już nie powinny rzucać polskich klubów na kolana.

Złudne CV. Jak analizować dorobek zagranicznych trenerów?

Przyzwyczajeni, że polscy szkoleniowcy nie wyjeżdżają, z góry zakładamy często, że rezultaty wywalczone gdzie indziej ważą więcej. Ochoczo rozdawane są więc hasła wytrychy w stylu „dobre CV”, które całkowicie spłycają sprawę. Bo nie oddają złożoności funkcji trenera i trudności z rozstrzygnięciem, który będzie odpowiedni dla danego klubu w konkretnym momencie.

Reklama

Słabe CV Alonso i Kompany’ego

Nawet światowe przykłady pokazują, że CV może być przeceniane – mądrze działające kluby potrafią całkowicie przestrzelić. Weźmy spektakularny przykład Simona Rolfesa, dyrektora sportowego Bayeru Leverkusen. Gdy Xabi Alonso ogłosił, że odejdzie do Realu Madryt, Niemiec miał mnóstwo czasu i znakomite możliwości, by między sezonami wybrać idealnego następcę. Sięgnął po Erika ten Haga, byłego trenera Manchesteru United i Ajaksu Amsterdam. Wygonił go po dwóch kolejkach, a wieloletni pracownicy Bayeru mówili w mediach, że jeszcze nigdy nie spotkali w tym klubie tak nieprzyjemnego dla ludzi trenera. Zarówno jego, jak i Hiszpana zatrudnił ten sam człowiek. Z tym że Alonso miał de facto za słabe CV na Bayer (przed pracą w nim zaliczył spadek z rezerwami Realu Sociedad z Segunda Division), a ten Hag za dobre. Wyszło, jak wyszło.

Imponującego CV nie posiadał też Vincent Kompany, gdy zatrudniał go jeden z największych klubów świata. Miał za sobą spadek z Premier League. Gdyby Bayern Monachium patrzył tylko na to, nigdy by go nie zatrudnił, nawet jako kolejnego kandydata z długiej listy. W Bawarii wzięli jednak pod uwagę styl gry, jaki Belg wprowadzał w Burnley. Być może zbyt trudny dla graczy jednego z najsłabszych klubów w lidze, ale jak najbardziej odpowiedni dla kogoś, kto ma dominować. Spadek miał też zresztą w CV Juergen Klopp, gdy obejmował Borussię Dortmund. Oczywiście, że mowa jedynie o kilku spektakularnych przypadkach i nie każdy trener, który spada z ligi, nadawałby się do Dortmundu, Bayernu, czy Leverkusen. Chodzi jedynie o zwrócenie uwagi, że trener, którego podejście nie sprawdziło się w jednym miejscu, może pasować gdzie indziej.

Vincent Kompany zostaje w Monachium. Bayern przedłużył kontrakt

Vincent Kompany

Absurdalnie wyrównana liga

Gdy zerknie się jednak na to, kto przychodzi do polskiej ligi, trudno dostrzec podobne patrzenie, czyli „mimo CV”. Nie mogąc wybrzydzać, kluby raczej opierają się na życiorysie. Jeśli ktoś ma w dorobku pracę w silnej zachodniej lidze, ewentualnie w niezłym klubie z naszej części Europy, w rubryce „Trofea” na Transfermarkcie świecą się jakieś puchary, a do tego zebrał epizody w europejskich pucharach, z automatu staje się interesujący. Bez większego wnikania, jak pracował, jaki styl preferuje, jaką ma osobowość. Może zawsze grał o mistrzostwo, a przychodzi się bronić przed spadkiem? Albo odwrotnie? Nieistotne. Ważne, że życiorys wygląda „imponująco”.

Jednym, czego przez lata nie dostrzegaliśmy, a wraz z nami dyrektorzy i sami trenerzy, była specyfika ligi. Nawet jeśli nasze rozgrywki były w rankingach w okolicach 30. miejsca, ich słabość polegała na słabości czołówki. Już wtedy cechowało je absurdalne wręcz wyrównanie. Tzw. logika Ekstraklasy, która sprawiała, że nawet Legia czy Lech, grając tylko trochę poniżej maksymalnych możliwości, były w stanie przegrać z dosłownie każdym. To lokalny ewenement, którego nie znają trenerzy prowadzący Slovan Bratysława, Dinamo Zagrzeb, Slavię Praga czy Szachtar Donieck. O tym, że w tej lidze wszystkie mecze są potencjalnie trudne, każdy musiał się przekonać na własnej skórze. Często boleśnie. Próby wdrażania ambitnego stylu w przeciętnych drużynach nierzadko kończyły się tragicznie nawet dla trenerów, którzy gdzie indziej udowodnili, że potrafią. Pavol Stano czy Adrian Gula radzili sobie na Słowacji naprawdę dobrze. W Polsce jednak skończyli spadając z Ekstraklasy.

Rankingowy skok

Ta cecha polskiej ligi nie zniknęła, ale ostatnie lata przyniosły nowy czynnik: Ekstraklasa stała się wyrównana na wyższym poziomie. Niby wszyscy ekscytujemy się rosnącą pozycją w rankingu, ale przez to, że nasze kluby wciąż nie przebijają się na poziom Ligi Mistrzów czy Ligi Europy, nadal trudno nam zaakceptować, że pewne rzeczy nie powinny nam już imponować. Gdy Śląsk Wrocław sprowadzał Antego Simundżę, mówiono, że ma najlepsze CV w Ekstraklasie, bo zdobył trzy mistrzostwa Słowenii i jedno Bułgarii. Dla Nielsa Frederiksena legitymacją do prowadzenia Lecha Poznań było mistrzostwo Danii, tak jak teraz dla Thomasa Thomasberga do objęcia Pogoni. Przy Igorze Jovićeviciu z Widzewa Łódź podkreśla się mistrzostwa Bułgarii i Ukrainy, Edwarda Iordanescu witało się z kolei w Legii jako mistrza Rumunii oraz selekcjonera, który wyszedł z grupy na wielkim turnieju.

Może trudno się do tego przyzwyczaić, ale wszystkie te osiągnięcia pochodzą z lig słabszych od polskiej. Wyprzedzenie ligi duńskiej przez Ekstraklasę to świeża sprawa, gdy triumfowali tam Frederiksen i Thomasberg hierarchia była inna. Ale już Ukraina, Bułgaria, Rumunia, czy Słowenia są za Polską już od przynajmniej kilku lat. Zasadniczo hasło „zdobył mistrzostwo Bułgarii czy Rumunii” nie powinno obecnie brzmieć ani trochę lepiej niż „zdobył mistrzostwo Polski”. Mamy też w Polsce trenerów, którzy wyszli z grupy na wielkich turniejach, a nawet osiągnęli z reprezentacją więcej niż Iordanescu w ojczyźnie: Adam Nawałka doszedł do ćwierćfinału Euro, Czesław Michniewicz do najlepszej szesnastki świata, nie Europy, co jest oczywiście trudniejsze. Różnica polega na tym, że w przypadku Nawałki i Michniewicza znamy od razu wszystkie „ale”, które towarzyszą ich nazwiskom. W przypadku Iordanescu widzimy suche osiągnięcie, bez kontekstu.

Edward Iordanescu

Nieznane wody Iordanescu

Niedawny występ Michała Żewłakowa w Lidze+Extra był powszechnie chwalony, bo dyrektor sportowy Legii mówił nad wyraz transparentnie. To wszystko prawda. Ale dość niezauważony przeszedł znamienny, a rozbrajający fragment, w którym wspominano o wyjściowych założeniach, jakie powinien spełniać trener Legii. Jednym z podstawowych było doświadczenie w grze co trzy dni. Zapytany o ten punkt w kontekście Iordanescu dyrektor sportowy Legii z gracją odparł, że reprezentacje grają zwykle w takim rytmie. To była gracja doświadczonego eksperta telewizyjnego, sprytny unik, żeby nie rozwodzić się nad sednem problemu: Rumun nie ma żadnego doświadczenia w grze na trzech frontach.

Na CV Iordanescu, które stało się dla niego przepustką do objęcia najbogatszego polskiego klubu, składa się praca wyłącznie w ojczyźnie. Odsiewając mniejsze kluby, na które w tym kontekście i tak nikt nie patrzył, atrakcyjne dla jego potencjalnych pracodawców jest w jego CV kilka punktów. Przede wszystkim trzy trofea, jakie zdobył z CFR Cluj. Dwa z nich to jednak Superpuchary, czyli — jako trofea zdobywane po rozegraniu ledwie jednego meczu — traktowane wszędzie na świecie z przymrużeniem oka. Po pierwszym Superpucharze Iordanescu błyskawicznie odszedł z klubu. Drugi wywalczył po serii rzutów karnych.

Piłkarze Legii nie trenują. Chaos przy Łazienkowskiej

Dwa epizody

Niepodważalnym sukcesem pozostaje mistrzostwo Rumunii. Wówczas obecny trener Legii objął zespół po jedenastu kolejkach na trzecim miejscu i skończył na pierwszym. Kluż mistrzem było jednak także w trzech sezonach poprzedzających objęcie go przez Iordanescu i zdobyło kolejne także bez niego. Trener Legii dopisał swój półroczny epizod w trwającej pięć lat serii. Oczywiście, samo się nie zdobyło. Ale znajmy kontekst, nikt z tego powodu nie maluje tam trenerom murali.

Kolejną pracę w Steaule Bukareszt kończył na drugim miejscu, sześć punktów za Kluż. Objął wówczas reprezentację, z którą najpierw spadł z dywizji B Ligi Narodów, a następnie odbudował na tyle, że pewnie awansował na mistrzostwa Europy, mając za poważnego rywala jedynie Szwajcarię. Na Euro ograł Ukrainę i zremisował ze Słowacją, co pozwoliło wyjść z grupy. „Dobre CV” Iordanescu można zasadniczo sprowadzić do pół roku w Kluż, które przyniosło mu dwa z trzech trofeów oraz do meczu z Ukrainą na Euro.

Kontekst trenera Widzewa

Tyle że to rzeczy, które w żaden sposób nie uwiarygadniają kandydata do prowadzenia Legii. W europejskich pucharach do tego lata poprowadził zespoły w ledwie sześciu meczach, z których wygrał jeden. Dla Legii faza ligowa Ligi Konferencji to po poprzednich sezonach plan minimum, dla jej trenera życiowe osiągnięcie w piłce klubowej. Dla kibica Legii stosowanie dziesięciu zmian mecz do meczu to gra na zwolnienie, a w rzeczywistości jej trener może nie wiedzieć, że to tak nie działa. Bo w przeciwieństwie do trenera Arki Gdynia, nigdy w takiej sytuacji nie był.

Teraz oklaski za zgarnięcie z rynku Jovićevicia zbiera Widzew. Być może okaże się to odpowiedni trener. Nie da się tego wykluczyć. Ale znów, najmocniejsze wpisy w jego CV to mistrzostwo Bułgarii z Łudogorcem, który zdobył ich czternaście z rzędu i mistrzostwo Ukrainy z Szachtarem, który sięgnął po sześć z ostatnich ośmiu rozdanych. Nie sprawia to automatycznie, że Widzew też będzie mistrzem. To zupełnie inna skala wyzwania, w znacznie bardziej konkurencyjnej lidze, w której nie dostaje do prowadzenia hegemona, tylko jednego z pretendentów.

Luka Elsner

Imponujący Elsner

Zwraca się wprawdzie uwagę, że pracował w tych klubach w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. Do żadnej z nich nie musiał się jednak kwalifikować, dostał miejsca tam po poprzednikach. Raz zajął trzecie miejsce w grupie (niezły wynik, to fakt, ale nic, czego nie miałby w dorobku przykładowy Jacek Magiera), raz 33. w fazie ligowej (nie wygrywając żadnego meczu, a taki Dawid Szwarga wygrał). W Dnipro, gdzie pracował przed Szachtarem, miał niższą średnią punktową zarówno od poprzednika, jak i następcy. A że w Szachtarze i Łudogorcu miał średnią ponad dwa punkty na mecz? W Polsce byłby to świetny wynik. Ale trenerzy Szachtara i Łudogorca praktycznie zawsze mają taką średnią. Być może dla Widzewa to świetny kandydat, ale z CV to wcale nie wynika.

Z nominacji trenerskich ostatnich miesięcy taką, która naprawdę mogła robić wrażenie, było zatrudnienie Luki Elsnera przez Cracovię. Faktycznie przyszedł bowiem trener pracujący niedawno w lidze znacznie silniejszej niż polska. A dodatkowo trafił do klubu nie z pierwszego szeregu, lecz dopiero aspirującego do najwyższych miejsc, co jeszcze bardziej zaskoczyło. We wszystkich innych nominacjach nie było niczego do tego stopnia szokującego czy imponującego. Mogą wypalić albo i nie. Żadna nie dawała ponadprzeciętnej gwarancji.

Przyrost w rankingu ELO

Co faktycznie może powiedzieć trochę więcej o jakości pracy przychodzących do Polski trenerów, to ranking Elo poszczególnych fachowców. Liczba punktów, jaką się w nim cieszą, pokazuje poziom klubów, w jakich zwykle pracowali. Średnia dodanych lub odjętych punktów Elo jest tym ciekawsza, że pokazuje, czy dany trener poprawiał, czy osłabiał zespół, w którym pracował. Przykładowo Pep Guardiola, pracując wyłącznie w klubach z najwyższej półki, ma ranking Elo na poziomie 2000, czyli bardzo wysoki, ale poprawia je średnio o 73 punkty. To dalej bardzo dużo, lecz o połowę mniej niż Klopp, pracujący przeciętnie w trochę słabszych klubach, za to ekstremalnie poprawiając ich poziom. Porównanie pod tym kątem trenerów znanych na polskim rynku daje ciekawy obraz.

W polskiej lidze zatrudniani są zasadniczo trenerzy mający między 1600 (Marek Papszun) a 1400 punktów. Większość uznawanych za dobrych mieści się w okolicach 1500 punktów. Luka Elsner ma dla przykładu 1522, Adrian Siemieniec 1510. Ważniejsze jest jednak, kto podnosi zespoły, a kto je osłabia. Ciekawy jest przypadek Kosty Runjaicia i Besnika Hasiego, byłych trenerów Legii, którzy mają dokładnie tyle samo punktów Elo, czyli na przestrzeni całej kariery pracują statystycznie w klubach z podobnego poziomu. Tyle że średni przyrost klubów Runjaicia to 31 punktów (czyni je wyraźnie lepszymi), a Hasiego to -3 (nieznacznie obniża poziom). Samo zdobywanie mistrzostw z Łudogorcem powie mniej, niż to, czy zostawiło się ten Łudogorec silniejszy, czy słabszy niż się objęło.

Obiecujący Thomasberg

I tak, niekwestionowanym rekordzistą polskiego rynku, wyróżniającym się także w skali światowej, jest Papszun, który musiał osiągnąć spektakularne wyniki, skoro prowadzi klub od trzeciego poziomu rozgrywkowego do fazy zasadniczej europejskich pucharów. W przypadku Siemieńca za mała jest baza porównawcza (musiałby mieć w dorobku przynajmniej sto ligowych spotkań), ale pod względem przyrostu wyraźnie na plusie są także Elsner (+22 punkty), Michal Gasparik (+24), czy… Iordanescu (+26). W przypadku trenera Legii to może być mocniejszy argument za jego fachowością niż bazowanie na samych wpisach w CV. Bo da się statystycznie udowodnić, że drużyny, które obejmował, raczej z nim zyskiwały, niż traciły.

Na minusie, w skali całych karier, są natomiast Frederiksen (-13), John Carver (-10), czy… Jovićević (-7; Żeljko Sopić miał +27). Wedle tych statystyk Chorwat z Widzewa faktycznie pracował w mocnych klubach, ale czynił je nieznacznie słabszymi, niż zastawał. A to już aż tak nie imponuje. Zupełnie inaczej ma się sprawa z Thomasem Thomasbergiem. Samo to, że zdobył z Midtjylland mistrzostwo Danii, nie powinno sprawiać, że klękną przed nim narody, choć niewątpliwie liga duńska jest poziomem znacznie bliższa polskiej niż bułgarska czy rumuńska. A przy tym ma kilka klubów liczących się w walce o tytuł, co także przypomina ekstraklasowe warunki.

Natomiast trener Pogoni Szczecin nie tylko ma ranking Elo na bardzo wysokim poziomie (wyższym niż Elsner, Siemieniec, czy Iordanescu), ale przede wszystkim statystycznie podnosi swoje kluby aż o 44 punkty. To bardzo wysoki wynik, pokazujący, że różnica przed i po jest ewidentna, niepodlegająca dyskusji. Spośród trenerów, którzy pojawili się w Polsce w tym roku, wyższy wynik pod tym względem miał jedynie… Simundża. W przypadku trenera Śląska bardziej niż to, że zdobywał mistrzostwa Słowenii i Bułgarii (czyli trofea w CV), powinno się eksponować, jak wyraźnie poprawiał każdy zespół, w którym pracował. Dla Wrocławia nie uratował Ekstraklasy, ale statystycznie w momencie spadku drużyna była silniejsza, niż gdy zaczynał pracę. Czyli, mimo zepsucia CV spadkiem z ligi, udowodnił fachowość. Przykłady Kompany’ego, Kloppa, Alonso czy… Jacka Zielińskiego (+14 w skali kariery, spadek z Bruk-Betem) pokazują, że to się nie wyklucza.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. 400mm.pl/Newspix

23 komentarzy

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama