Zachwycamy się reprezentacją do lat 21 Jerzego Brzęczka i słusznie, bo mało kto spodziewał się, że ten zespół będzie grał tak ofensywnie i wygrywał mecze eliminacji mistrzostw Europy w tak przekonującym stylu. Cztery spotkania, same zwycięstwa i 15:0 w bramkach. Ale jest też inna drużyna narodowa, której przypadek wydaje się podobny: też było wiadomo, że ma spory potencjał, ale niewielu spodziewało się, że będzie notowała aż takie wyniki. Chodzi rzecz jasna o szalejącą w eliminacjach mistrzostw świata reprezentację Norwegii. – Przy lekkim szczęściu możemy myśleć nawet o półfinale mundialu – mówi nam dziennikarz z tego kraju, śledzący z bliska obecną reprezentację.

Spójrzmy na wyniki Norwegii w bieżącej kampanii:
5:0 z Mołdawią (wyjazd)
4:2 z Izraelem (wyjazd)
3:0 z Włochami (u siebie)
1:0 z Estonią (wyjazd. „Czemu tak nisko?” – chciałoby się spytać)
11:1 z Mołdawią (u siebie)
5:0 z Izraelem (u siebie)
Sześć meczów, komplet punktów, w bramkach 29:3. Norwegia strzela przeciwnikom średnio prawie pięć bramek na spotkanie! Pewnie poradziła sobie z Włochami, którzy może i są w lekkim kryzysie, ale taki wynik musi robić wrażenie.
Erling Haaland, w zgodnej opinii najlepszy obecnie napastnik świata, w każdym z tych spotkań przynajmniej raz trafiał do siatki. Od 5 czerwca ubiegłego roku rozegrał 15 spotkań dla kadry i tylko w dwóch meczach nie strzelił żadnego gola. Dwa ostatnie występy Haalanda w reprezentacji swojego kraju? To osiem goli (!) i dwie asysty. „Kosmita” z Manchesteru City ma już ogółem 51 trafień w 46 meczach w narodowych barwach, ale sprowadzanie reprezentacji Norwegii do zespołu jednej czy dwóch gwiazd (jest jeszcze Martin Odegaard) byłoby jednak sporym uproszczeniem. Sam genialny napastnik City, wspierany pomocnikiem Arsenalu, nie wciągnąłby drużyny narodowej na wyraźnie wyższy poziom.
Norwegia to nie tylko Erling Haaland
– Haaland to gość z innej planety. Dla mnie to nie tylko najlepszy napastnik świata, ale w ogóle człowiek, który może zostać najlepszym napastnikiem w historii. W każdej reprezentacji byłby z przodu największą gwiazdą. Odegaard natomiast jest kapitanem Arsenalu, ale bez niego w składzie nasza reprezentacja też radzi sobie świetnie w środku pola – mówi w rozmowie z Weszło norweski dziennikarz Kasper Vikestad.
I dodaje: – W drugiej linii z boku mamy Antonio Nusę, piłkarza RB Lipsk, który znakomicie gra w kadrze. A w środku gra Sander Berge z Fulham. Ten ostatni to według mnie najbardziej niedoceniany zawodnik obecnej reprezentacji. Berge jest jak Rolls-Royce w drugiej linii. Ma olbrzymią jakość i jest przy tym urodzonym liderem.

Sander Berge w meczu Norwegia – Izrael (5:0)
Według Matsa Jacobsena Arntzena, dziennikarza VG Sporten, to właśnie Nusa jest zawodnikiem, który wyjątkowo dużo wnosi. – W Norwegii wiedzieliśmy od kilku lat, jak wiele potrafi. Teraz zaczyna to dostrzegać cała Europa. Jeżeli wszystko będzie toczyło się u niego właściwie, odejdzie wkrótce z Lipska do jeszcze lepszego klubu – słyszymy od Arntzena.
Vikestad zwraca też uwagę na potencjał w linii ataku. – OK, jest Haaland, ale obok niego może grać zarówno Alexander Sorloth, strzelający gole dla Atletico, a wcześniej dla Villarreal, jak i Jorgen Strand Larsen, który w ubiegłym sezonie zdobył 14 bramek dla Wolverhampton w Premier League – zaznacza Vikestad.
Tu, gdzie problem ma reprezentacja Jana Urbana i raczej dalej będzie mieć (partner odpowiedniej jakości dla Roberta Lewandowskiego), Norwegia akurat wygląda dużo lepiej.
Pytam Vikestada, czy spodziewał się, że w obecnej kampanii reprezentacja prowadzona przez Stale Solbakkena będzie prezentowała się aż tak fantastycznie. – Można powiedzieć, że tak, ale tylko połowicznie. Spodziewałem się progresu. Byłem przekonany, że nasz zespół narodowy awansuje na mistrzostwa Europy w 2024 roku. To był wielki zawód w całym kraju, że nas tam zabrakło. Kadra jednak cały czas idzie do przodu, a w piłce nożnej czasami trzeba wykazać się cierpliwością, żeby dostać efekty – odpowiada dziennikarz.
Stworzyli własny system szkolenia
W Polsce, w dyskusji dotyczącej poziomu piłki nożnej, często podkreśla się istotność systemu szkolenia. Norwegia w tej kwestii postanowiła iść swoją drogą i teraz zbiera tego efekty.
– Wcześniej byliśmy zapatrzeni w inne kraje, mocniejsze od nas piłkarsko, i próbowaliśmy kopiować ich wzorce. Dziś mamy swój własny, autonomiczny model, oparty na pewnych filarach. Zwracamy uwagę na szkolenie dzieci. Chcemy, by zaczynały grać w piłkę dość wcześnie i się tym bawiły. Dbamy o to, żeby do 10.-12. roku życia nie czuły presji. Żeby nie było sytuacji, że ktoś w tym wieku słyszy, że jest po prostu za słaby – opowiada nam Vikestad.
– Druga ważna rzecz to edukacja trenerów. Tutaj sprawnie działa nasza federacja. Jest program mentorski – ci mniej doświadczeni uczą się od ludzi, którzy już sporo osiągnęli. Wszystkie te działania przekładają się na siłę norweskich klubów. Teraz zauważamy, że mamy pewien problem ze szkoleniem bramkarzy i środkowych obrońców, ale odpowiedni ludzie już zaczynają coś robić w tych kwestiach – dodaje.
Patrzę na skład Norwegii z ostatniego spotkania eliminacyjnego z Izraelem (5:0). Wspominany problem trochę widać: w bramce stał Orjan Nyland. Niby 35-latek jest zawodnikiem Sevilli, ale obecnie grzeje tam ławkę, bo Odysseas Vlachodimos ma zwyczajnie wyższe umiejętności. Środek obrony to Torbjorn Heggem, który w sierpniu został piłkarzem Bologni, oraz Kristoffer Ajer, od czterech lat zawodnik Brentfordu, który ma na koncie 89 spotkań w Premier League. Niby solidniejszy, ale w obecnym sezonie niekoniecznie ma w klubie miejsce w pierwszym składzie.
A co do rozwoju klubów – nie ma przypadku w tym, że Bodo/Glimt w ubiegłym sezonie doszło aż do półfinału Ligi Europy.
Arntzen, mówiąc o rozwoju kadry, podkreśla też inne kwestie. – To grupa ludzi, którzy dorastali razem. Stawali się dojrzalsi, uczyli się siebie, zbierali doświadczenie. I to zaprocentowało. Berge stał się liderem środka pola, Nusa dał tej drużynie coś ekstra. Zmieniła się, i to mocno, jedna konkretna rzecz. Nasi obrońcy zachowują dużo większy spokój, rozgrywając piłkę. To wpływa na cały zespół i sprawia, że mamy więcej opcji w ataku. Jeżeli rywal zatrzyma jedno zagrożenie, zaraz pojawia się drugie – analizuje dziennikarz VG Sporten.

Erling Haaland cieszy się z gola
Zmierzają na swoje czwarte mistrzostwa świata
Drużyna, która dziś robi taką furorę, tylko trzy razy w historii występowała na mistrzostwach świata. Najpierw w 1938 roku we Francji, na tym samym turnieju, gdzie gole w meczu Polska – Brazylia strzelali Leonidas i Ernest Wilimowski. A następnie dopiero w 1994 i 1998 roku. Od tego czasu z dużych imprez Norwegia pojawiła się jedynie na EURO 2000! A później bolesna pustka, która raniła serce każdego związanego w tym kraju z piłką nożną.
Siłę norweskiej kadry zaczął budować Egil Olsen, który objął reprezentację w 1990 roku. Rozpoczął od ogrania aż 6:1 Kamerunu, który przecież był wtedy uczestnikiem mundialu. Eliminacje mistrzostw świata w 1994 roku były fantastyczne: zespół Olsena wygrał swoją grupę, zostawiając w tyle i Holendrów, i Anglików, a na samym turnieju w USA miał pecha. Norwegia pokonała Meksyk (1:0), przegrała z Włochami (0:1) i zremisowała bezbramkowo z Irlandią. Zajęła ostatnie miejsce w grupie, choć każda drużyna miała tyle samo punktów i taki sam stosunek goli. Cztery lata później, we Francji, Norwegii udało się awansować z grupy, ale w 1/8 finału lepsi okazali się Włosi.
W Norwegii chcą nawiązać do wielkiego zespołu z lat 90.
W 1993 i 1995 roku Norwegia zajmowała… drugie miejsce w rankingu FIFA, ustępując tylko Brazylii. Siłą tamtej i obecnej drużyny są na pewno wyraziste postaci trenerów. Z jednej strony Olsen, który w latach 90. poukładał zespół i miał świetny wpływ na zawodników. Ale, co ciekawe, później nie pracował w dużych klubach. Jego dalsza kariera: Valerenga, Wimbledon (dość krótko), kadra Norwegii do lat 19, Fredrikstad i kadra… Iraku. Kiedy później jeszcze raz objął dorosłą reprezentację Norwegii, poszło mu już dużo gorzej.
Z drugiej strony obecny trener, Solbakken. Człowiek, który w 2001 roku, jako 33-latek, miał na treningu atak serca. Ledwo udało się go odratować, przeżył śmierć kliniczną, na skutek tego wszystkiego zakończył karierę. Czuje, że dostał drugie życie i skoro nie mógł już dłużej grać, teraz chce zrobić coś wielkiego w roli szkoleniowca.

Kjetil Rekdal podczas meczu ze Szkocją na mundialu w 1998 roku we Francji
Czy jego Norwegia ma szansę nawiązać do wielkiego zespołu Olsena?
– Tamta drużyna była legendarna. Myślę, że Norwegię stać na podobne wyniki, może nawet na podobne miejsce w rankingu. Niedawno gdzieś przeczytałem, że już teraz jesteśmy drugą najlepszą drużyną na świecie, tylko po Hiszpanii. To miłe, pokazujące, że norweski futbol ma bardzo duży szacunek, ale trzeba to udowodnić na boisku. Jeżeli miałbym porównać te dwie drużyny powiedziałbym, że ta Olsena była mocniejsza w obronie, a obecna ma większe możliwości w ataku. Wtedy na środku defensywny świetny duet tworzyli Henning Berg i Ronny Johnsen. W pomocy imponował Kjetil Rekdal, w ataku mieliśmy Tore Andre Flo i Ole Gunnara Solskjaera – wymienia Vikestad.
– Ile jest teraz drużyn narodowych, zdecydowanie silniejszych niż nasza? Pewnie Hiszpania, ok. Ale kolejne: Francję, Portugalię czy Argentynę podawalibyśmy już z nieco mniejszą pewnością. W świecie dzisiejszej piłki nikt wyraźnie nie dominuje. Nikt nie jest nietykalny. I dlatego Norwegię stać na wiele. Ciekawe jest to, że Solbakken w pewnych aspektach preferuje futbol, który może się kojarzyć z latami 90. Chodzi np. o organizację obrony i krycie w strefie. Ale gdy spojrzymy na indywidualną jakość piłkarzy, to takiego potencjału Norwegia nie miała nigdy – dodaje Arntzen.
Podczas mistrzostw świata we Francji w 1998 roku Norwegia potrafiła wygrać w grupie 2:1 z Brazylią. Obecna kadra musi zagrać podobny mecz na wielkim turnieju, żeby porównania do legend stały się zasadne.
– Mamy dziś zespół, który, mając swój dzień, jest w stanie pokonać każdego. W mistrzostwach świata w przyszłym roku celem minimum powinno być wyjście z grupy. A później? Przy lekkim szczęściu ten zespół ma prawo myśleć o ćwierćfinale czy nawet półfinale – kończy Vikestad.
JAKUB RADOMSKI
Fot. Newspix.pl