Świat lig TOP5 od kilku lat coraz bardziej jest uznawany za rzeczywistość dwóch prędkości. Jest Premier League, a potem długo, długo nic. Tak przynajmniej wydaje się wielu angielskim kibicom, a w tym przekonaniu utwierdzają ich choćby sumy wydawane na transfery na Wyspach. Gala Złotej Piłki oraz wyniki zeszłorocznej Ligi Mistrzów pokazują jednak, że reszta świata nadal posiada swoje argumenty.

Mohamed Salah 4., Cole Palmer 8., Alexis Mac Allister 22., Erling Haaland 26., Declan Rice 27. i Virgil van Dijk 28 – tak rozkładają się miejsca przedstawicieli największej ligi świata we wczorajszym plebiscycie. Rok po tym, gdy zgarnął ją gracz Premier League, a więc Rodri, tym razem Salah musiał obejść się smakiem. A przecież poza nim nikt z ligi angielskiej nawet nie mógł śnić o najcenniejszym indywidualnym piłkarskim wyróżnieniu. Jak do tego doszło?
Premier League najbogatszą ligą, ale tym razem nawet bez podium Złotej Piłki. Co poszło nie tak?
Poprzedni sezon nie był najlepszy w wykonaniu przedstawicieli Premier League w Lidze Mistrzów i znalazło to swoje odzwierciedlenie w rankingu. Zresztą jednym z głównych kryteriów wyboru poza indywidualnymi występami jest przecież również postawa całego zespołu. To przeszkodziło choćby w zajęciu jeszcze wyższego miejsca Mohamedowi Salahowi. Do połowy sezonu wykręcał kosmiczne liczby. To, w jaki sposób odrestaurował go w swoim pierwszym sezonie pracy Arne Slot, zasługiwało na olbrzymie pochwały i pomogło Liverpoolowi wygrać fazę ligową Ligi Mistrzów oraz stworzyć sobie bardzo spokojną przewagę w Anglii. Po 20. kolejkach miał już na swoim koncie 18 goli, a w drugiej części rozgrywek dołożył jeszcze 11 trafień.
Wówczas zaczęły mu się jednak przytrafiać nieco słabsze spotkania, jak te w 1/8 finału Ligi Mistrzów z PSG czy finał Pucharu Ligi z Newcastle. Te trofea przeszły więc Liverpoolowi koło nosa, co w zestawieniu z poczwórną koroną drużyny Luisa Enrique wygląda blado. 47 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej (29 goli i 18 asyst) nie wystarczyło. Zajęcie przez niego 4. miejsca i wyprzedzenie Raphinhi trzeba jednak docenić, bo niektórzy ze względu na wyczyny strzeleckie Brazylijczyka upatrywali go nawet wyżej niż drugiego ostatecznie Lamine’a Yamala.
Egipcjanin może być rozczarowany tym, że mimo wielu lat wspaniałej kariery nigdy nie był choćby w czołowej trójce plebiscytu. Niemal pół miliarda euro wydane latem na transfery Isaka, Wirtza, Frimponga czy Kerkeza powinny jednak sprawić, że Liverpool będzie jeszcze mocniejszy, kto wie, może to pomoże Salahowi za rok załapać się na podium?
Skrzydłowy Liverpoolu ma już jednak na karku 33 lata i w jego przypadku, podobnie jak u jeszcze starszego Roberta Lewandowskiego, wrażenie robi również przełamywanie wiekowych ograniczeń. Znacznie więcej czasu na namieszanie w plebiscycie będzie miał Cole Palmer. Gwiazdor Chelsea zaliczył ogromny skok w zestawieniu w porównaniu z poprzednim rokiem. Wówczas, choćby po golu w finale EURO 2024, zajął 25. miejsce, teraz zameldował się już w czołowej dziesiątce. Poprowadził The Blues do zwycięstwa w Lidze Konferencji, ale przede wszystkim jurorzy dostrzegli jego spektakularny występ w finale Klubowych Mistrzostw Świata z PSG. Jego dwa gole wzbudziły zachwyt i pokazały drzemiące w nim możliwości.
W samej Premier League nie wyglądało to jednak nadzwyczajnie, bo Palmer zmagał się z kłopotami zdrowotnymi i wiosną długo czekał na gola strzelonego z gry. Chelsea również do ostatniej kolejki drżała o to, czy znajdzie się w ogóle w Lidze Mistrzów. Jego miejsce nad zdobywcami tego trofeum, a więc Donnarummą, Nuno Mendesem czy Desirem Doue może więc nawet budzić kontrowersje w tym kierunku, czy nie jest za wysokie. Po awansie Chelsea do najbardziej elitarnych rozgrywek Palmer będzie mógł jednak udowodnić, że jest inaczej. Niestety dla niego, pierwszy mecz z Bayernem (1:3) raczej nie jest dobrą wróżbą, mimo że Cole strzelił w nim gola.
Jednym z bardziej ekscytujących pytań nowego sezonu w Europie jest to, czy Pepa Guardiolę stać będzie jeszcze na jeden zryw swojego trenerskiego geniuszu. Misja byłego szkoleniowca Barcelony to wyjście z najpoważniejszego kryzysu w trakcie całej kariery. Poprzedni rok dla Manchesteru City był bowiem olbrzymim rozczarowaniem. Brak zeszłorocznego zwycięzcy Rodriego w gronie nominowanych spowodowany był oczywiście poważną kontuzją, ale jego długotrwała nieobecność wpłynęła chyba na formę kolegów. Odległe miejsce Haalanda to już właśnie efekt braku choćby jednego trofeum dla The Citizens. Ogromny to kontrast względem zdobycia potrójnej korony, której mężem opatrznościowym był także Phil Foden. Anglik wypadł z tegorocznego zestawienia, a rok temu zajął przecież 11. miejsce – to samo, które teraz przypadło Pedriemu.
Gdyby Manchesterowi udało się odbudować, to zyska na tym zapewne również ich nowy nabytek – Donnarumma. W jego przypadku już nawiązanie do tegorocznego 9. miejsca będzie pewnie sporym wyczynem. Defensywni piłkarze, a zwłaszcza bramkarze, często muszą postarać się trzy razy bardziej niż ofensywni gracze, aby móc w ogóle być rozważanymi w kontekście podium, a co dopiero głównej nagrody. Wyobraźni kibica, jurora, dziennikarza – nie oszukasz.
Spore ambicje przejawia również Arsenal, który pod wodzą Mikela Artety tego lata dokonał olbrzymich wzmocnień. Do upragnionego mistrzostwa kraju czy zwycięstwa w Lidze Mistrzów ma ich doprowadzić choćby przyjście Viktora Gyokeresa. Szwed zajął w tym roku 15. miejsce i odbierał obok Ewy Pajor nagrodę imienia Gerda Muellera dla najskuteczniejszego gracza w Europie. To oczywiście jeszcze efekt jego wyczynów w Sportingu, natomiast w ekipie Kanonierów za sprawą Odegaarda czy Saki także może liczyć na odpowiedni serwis. Zresztą Norweg i Anglik pojawili się wśród nominowanych rok temu, co pokazuje, że jeśli unikną kontuzji, nadal będą na radarze.
Ważną postacią powinien być również Declan Rice, który mimo dwóch świetnych goli z Realem Madryt w ćwierćfinale Ligi Mistrzów zajął dopiero 27. miejsce. Przegrał choćby z Alexisem Mac Allisterem, co znów pokazuje ile w tym plebiscycie znaczą trofea drużyny, ale również choćby rozpoznawalność w Ameryce Południowej.
Gdy w poprzednim roku Rodri sięgał po Złotą Piłkę, szok u niektórych kibiców mogła wywołać statystyka mówiąca o tym, że Premier League na zwycięzcę musiała czekać aż 16 lat. Ostatnim był Cristiano Ronaldo z czasów Manchesteru United. Wydaje się, że tym razem aż tak źle z ich perspektywy nie będzie, choć wyraźnego kandydata do świętowania w przyszłym roku nie widać.
Przecież nawet jeśli reprezentacja Anglii wygra mistrzostwa świata, to pierwsze skrzypce odgrywają tam Harry Kane z Bayernu Monachium oraz Jude Bellingham z Realu Madryt. Mimo uzasadnionego statusu najlepszej ligi świata, nie wszystko co się w Premier League świeci, od razu musi być Złotą Piłką. Na tym poletku na Wyspach mają jeszcze sporo do poprawy.
CZYTAJ WIĘCEJ O ZŁOTEJ PIŁCE NA WESZŁO:
- Neymar zniesmaczony wynikami Złotej Piłki. „Żart”
- Le cabaret nie ma końca. Robert Lewandowski nigdy nie został doceniony w Złotej Piłce
- Ojciec Lamine’a Yamala nie zgadza się z wynikami Złotej Piłki. „Największa krzywda”
fot. Newspix