W tym sezonie Liverpool przyzwyczaił swoich kibiców do tego, że trzyma ich w napięciu do samego końca. We wszystkich pięciu meczach zwycięskie gole dla The Reds padały w ostatnich dziesięciu minutach. Tym razem mistrzowie Anglii załatwili sprawę wcześniej, ale to nie oznacza, że końcówka była spokojna. W drugiej połowie Everton solidnie postraszył lokalnego rywala, ale to The Reds wygrali i umocnili się na prowadzeniu w tabeli Premier League.

Everton może czuć się rozczarowany. Oczywiście, przewaga w jakości, wydatkach i szerokości składu jest zdecydowanie po czerwonej stronie Liverpoolu, natomiast początek rozgrywek nie był zły w wykonaniu ekipy Davida Moyesa. 7 punktów zdobytych w dotychczasowych czterech meczach oraz zacięte mecze z The Reds w poprzednim sezonie dawały nadzieję na nawiązanie rywalizacji na Anfield. Tak też się wydarzyło, ale znów jednak The Toffees musieli obejść się smakiem. Ponieśli piątą z rzędu porażkę w derbach na Anfield.
Liverpool – Everton 2:1. Koncert Ryana Gravenbercha, skuteczny Hugo Ekitike
Arne Slot nieco zamieszał w składzie, biorąc pod uwagę, że w środku tygodnia Liverpool rozgrywał mecz w Lidze Mistrzów z Atletico. Na ławce pozostali choćby pozyskani latem w sumie za 246 milionów funtów Florian Wirtz oraz Alexander Isak. Od początku zagrali jednak choćby Hugo Ekitike czy przesunięty na swoją nominalną pozycję ofensywnego pomocnika Dominik Szoboszlai. Do składu wrócił również jego rodak Milos Kerkez, a na ławce pozostał strzelec jednego z goli przeciwko Atletico – Andrew Robertson.
Podobnie, jak z ekipą Diego Simeone, Liverpool również tym razem szybko zabrał się do pracy. Już w 10. minucie na tablicy wyników było bowiem 1:0, a strzelcem gola po świetnym prostopadłym zagraniu Mohameda Salaha okazał się Ryan Gravenberch. Holender znakomicie wbiegł w wolną przestrzeń i precyzyjnym strzałem pokonał Jordana Pickforda. Wychowanek Ajaxu był zdecydowanie najlepszym piłkarzem na boisku i dzięki niemu Liverpool osiągnął sporą przewagę w środku pola.
The Reds stwarzali kolejne szanse, a do strzału z okolic pola karnego w 15. minucie doszedł Salah. Wielokrotnie można było zaobserwować Egipcjanina, który w tego typu momentach posyła piłkę do siatki, ale Everton odetchnął z ulgą, bo piłka poszybowała nad poprzeczką.
Swoją przewagę mistrzowie Anglii ponownie udokumentowali jednak chwilę później, bo w 26. minucie, gdy gola na 2:0 strzelił Ekitike. Znów na ustach kibiców był Gravenberch, który zaliczył asystę. 23-latek kontynuował znakomity tydzień, bo przecież po spotkaniu z Atletico trafiał do wielu jedenastek 1. kolejki Ligi Mistrzów. Francuski napastnik pozyskany z Eintrachtu Frankfurt zapisał sobie natomiast już trzeciego gola w tym sezonie Premier League przy zaledwie czterech celnych strzałach. Atak wykończył z zimną krwią posyłając piłkę między nogami Pickforda.
The Reds wjechali więc na autostradę do kolejnych trzech punktów. Nie można było tego powiedzieć o Evertonie, choć goście zaczęli w końcówce pierwszej połowy dochodzić do głosu. Strzały oddawali Kiernan Dewsbury-Hall oraz Idrissa Gueye, natomiast nie znalazły one drogi do bramki. Czuć jednak było, że Liverpool wycofał się bliżej własnej bramki i będzie liczył na kontrataki.
Ta taktyka nie okazała się jednak skuteczna, bo gospodarze przestali operować piłką na połowie rywali. Everton złapał kontakt w 58. minucie, gdy po akcji Jacka Grealisha i Ilimana Ndiaye ładnym strzałem pod poprzeczkę Alissona pokonał Gueye. The Toffees poczuli krew, a Slot zareagował zmianami. W miejsce Cody’ego Gakpo i Alexisa Mac Allistera pojawili się Wirtz oraz Curtis Jones. Holenderski menedżer liczył na spokój w rozegraniu oraz ponowne przejęcie kontroli w tym sektorze boiska. Niedługo potem na placu gry pojawił się również Isak notując tym samym ligowy debiut w barwach Liverpoolu.
Napięcie dalej było spore, a prawy obrońca The Reds Conor Bradley miał dosyć trudne popołudnie. Dobrze radził sobie z nim wypożyczony latem z Manchesteru City Grealish, który w sumie był faulowany aż cztery razy w okolicach pola karnego. Dośrodkowania ze stałych fragmentów gry pobudzały sektor gości i sprawiały, że mecz trzymał w napięciu. Everton musiał być jednak czujny, gdyż po jednym z rzutów rożnych do kontry ruszył Liverpool. W 71. minucie tylko ofiarna interwencja wślizgiem Tarkowskiego powstrzymała Wirtza przed oddaniem strzału. Chwilę później strzał Konate po rzucie rożnym wybijał Grealish, który tym samym przydał się również we własnym polu karnym.
W 247. derbach Merseyside było dynamicznie i intensywnie. W ostatnich dwudziestu minutach gra toczyła się pomiędzy jednym a drugim polem karnym, gdzie jedni i drudzy szukali okazji do znalezienia luki w defensywie rywali. Sporo dośrodkowań Evertonu było jednak wybijanych, a szybkim wypadom Liverpoolu brakowało ostatniego podania. Kolejne gole więc nie padły. Liverpool dowiózł jednobramkowe prowadzenie i zainkasował cenne trzy punkty. 15 punktów po pięciu meczach? Takiego bilansu mogą im pozazdrościć wszyscy w Premier League.
Liverpool – Everton 2:1 (2:0)
- 1:0 – Gravenberch 10′
- 2:0 – Ekitike 29′
- 2:1 – Gueye 58′
CZYTAJ WIĘCEJ O PREMIER LEAGUE:
- Brak Sterlinga i Disasiego w kadrze Chelsea. Maresca barwnie wyjaśnia
- Media: Nowa dyscyplina sportu Mudryka? Ukrainiec marzy o igrzyskach
- Sir Jim Ratcliffe przyleciał na rozmowy z Rubenem Amorimem [FourFourTwo]
fot. Newspix