Mawia się, że jakiś mecz jest doskonałą reklamą rozgrywek, a jeśli wyjątkowo trzyma w napięciu, sięga się po najsilniejsze komplementy – patrzcie, oto reklama całej piłki nożnej. Cóż, biorąc ten kontekst pod uwagę, rewanż ćwierćfinału Pucharu Polski między Lechem a Zagłębiem był reklamą wszystkich innych dyscyplin. Mateusz Borek przeszedł przyspieszony test ze znajomości synonimów słowa “słaby”, trwał festiwal elementarnych błędów technicznych, oddano pięć celnych strzałów, a pierwszy piłkarz, który wiedział co chce zrobić na murawie, wszedł dopiero w dziewięćdziesiątej minucie.
Zaufajcie nam – cokolwiek robiliście tego wieczora, a co nie miało niczego wspólnego z tym meczem, było pożyteczniej spędzonym czasem. Obustronna impotencja ofensywna była główną boiskową treścią. Trio Holman – Thomalla – Formella, owszem, nadaje się do atakowania, ale maksymalnie talerza z jabłecznikiem. Węgier chyba za długo świętował awans kolegów na Euro, zdjęcie Thomalli znajdziecie w encyklopedii pod hasłem “nieporozumienie”, a Formella głównie irytował, co jest właściwie jego firmowym zagraniem.
Po drugiej stronie Zagłębie. Momentami brakowało tylko, aby grali na czas przy chorągiewce – podkreślamy, momentami, bo jednak atakowali do końca i widać było, że chcą tej bramki. Nie były to może szaleńcze ataki, nie było w nich wiele pasji, niektóre akcje pod koniec meczu były wyprowadzane ślamazarnie, ale jednak coś się pod tą bramką Lecha działo. Kotłowało się, ktoś coś wrzucił, ktoś anemicznie uderzył, ale jednak uderzył i kto wie czy Zagłębie nie zasługiwało na dogrywkę. Podobał nam się też młodziutki Paweł Żyra, siedemnastolatek, który zaangażowaniem mógłby obdzielić dzisiaj wielu starszych kolegów, ale który pokazał też kilka przebłysków nieprzeciętnych umiejętności.
Skoro mowa o przebłyskach, to trzeba powiedzieć o najważniejszym, jedynym z wysokiej półki, a na który trzeba było czekać półtora godziny. Wszedł Szymon Pawłowski na ostatnie sekundy, wziął piłkę, pobiegł z nią i strzelił. Postanowił nie brać udziału w ogólnej mizerii, a pokazać trochę piłki.
Mecz do błyskawicznego zapomnienia. My już o nim zapomnieliśmy. Lech najmniejszym nakładem sił, grając w człapanego, zapewnił sobie półfinał. Styl jednak był haniebny i Urbana musiała rozboleć głowa, a kibice, którzy nie przyszli, na pewno nie żałują.
Fot. FotoPyK