Reklama

Kevin Čustović: Po przenosinach do Wisły Płock byłem w szoku [WYWIAD]

Jakub Radomski

16 sierpnia 2025, 12:12 • 10 min czytania 5 komentarzy

Jako dziecko uprawiał egzotyczny dla Polaków sport. Mama namalowała mu na ścianie wizerunek Cristiano Ronaldo. Marzył o grze dla Realu Madryt. Kiedyś był napastnikiem i w jednym meczu strzelił 28 goli, a dziś Kevin Čustović to prawy wahadłowy Wisły Płock, która jest niespodziewanym liderem Ekstraklasy. W rozmowie z Weszło Szwed opowiada o dziadku – bramkarzu i tacie swojego kolegi, który grał w Manchesterze United. Čustović wspomina trudny czas w Danii, gdy trener zdjął go w pierwszej połowie, a później czuł się niechciany. Tłumaczy też, czym przede wszystkim wyróżnia się prowadzący Wisłę Mariusz Misiura.

Kevin Čustović: Po przenosinach do Wisły Płock byłem w szoku [WYWIAD]

Jakub Radomski: Jak to jest zostać zdjętym w pierwszej połowie, przez wściekłego trenera, w debiucie w nowym klubie?

Reklama

Kevin Čustović, wahadłowy Wisły Płock: Pytasz o sytuację z duńskiego Vejle. 2021 rok, to był beniaminek duńskiej ekstraklasy, a ja trafiłem do klubu niecały tydzień wcześniej. Szczerze? Nie spodziewałem się, że trener wystawi mnie w tym spotkaniu od pierwszej minuty. Ale wystawił. W dodatku mierzyliśmy się z Randers FC, bardzo silnym zespołem. Okoliczności były wyjątkowo niełatwe, a ja w dodatku nie zaliczyłem najlepszego debiutu.

Trener Carit Falch zdjął cię po 35 minutach, a później powiedział mediom: „ Čustović nie rozumiał pewnych rzeczy, gdy gra stawała się bardzo szybka. Musiałem go zdjąć, żeby chronić cały zespół”.

Uważam, że nie byłem wtedy jedynym zawodnikiem Vejle, który nie do końca wiedział, jak zachowywać się w danych sytuacjach. Tak szybkie opuszczenie boiska zostaje w głowie. To jedno z cenniejszych doświadczeń w mojej karierze. Ono było jak taki dzwonek alarmowy, który mi uświadomił: „Kevin, zmieniłeś ligę, kraj. Musisz teraz ciężej trenować, dawać z siebie więcej, żeby regularnie grać w tej lidze”. Stałem się silniejszy i później prezentowałem się lepiej.

W twoim życiu od zawsze była tylko piłka?

Nie, jako dziecko długo uprawiałem też floorball.

Co to jest?

To sport, który narodził się w Szwecji i jest u nas bardzo popularny. Powiedziałbym nawet, że to być może sport numer cztery w Szwecji, po piłce nożnej, ręcznej i hokeju. Jest podobny właśnie do hokeja na lodzie, tylko grasz w hali, na niewielkie bramki, a piłka jest mała i okrągła. Kiedy byłem dzieckiem, zimą nie mieliśmy zbyt wielu treningów piłkarskich. Czasami grałem w futsal, często właśnie we floorball, ale ostatecznie skupiłem się na piłce.

Jeśli chodzi o futbol, to zacząłem w wieku pięciu lat. Najpierw szkolił mnie tata, który robił to hobbystycznie, ale można powiedzieć, że był moim pierwszym trenerem. Zajmował się również w podobny sposób moim bratem. Sam grał w piłkę, ale amatorsko. Więcej osiągnął mój dziadek, który był bramkarzem, ale musiał nagle zakończyć karierę, bo poważnie zachorował.

Kevin Čustović ściga się z Mariuszem Fornalczykiem, mecz Widzew - Wisła Płock

Kevin Čustović ściga się z Mariuszem Fornalczykiem, mecz Widzew – Wisła Płock

Pochodzisz z Vasteras w środkowej Szwecji.

Tak. Tam nie ma żadnej znanej akademii, ale jest lokalny klub, Skiljebo SK, kojarzony ze szkolenia dzieci i młodych graczy. Zacząłem tam chodzić na zajęcia, które prowadził ojciec mojego kolegi, Jonny Rodlund. Wszyscy w mieście go podziwiali, bo kiedyś występował w Manchesterze United, rozegrał też kilka spotkań w dorosłej reprezentacji Szwecji, która na początku lat 90. była bardzo silnym zespołem. Był naprawdę dobrym trenerem.

Skiljebo nie było zespołem na poziomie np. Brommapojkarny, która zasłynęła w Szwecji ze szkolenia zdolnych graczy, ale mogłem się tam dużo nauczyć. W mojej drużynie występował m.in. Daniel Svensson, który od tego roku jest zawodnikiem Borussii Dortmund. Ze Skiljebo przeniosłem się do IFK Vasteras, gdzie zacząłem występować w seniorskiej piłce, mając tylko 15 lat. To była szósta liga. Nie było łatwo. Duży przeskok, jeśli chodzi o fizyczność, mimo że miałem niezłe warunki. Poziom tych rozgrywek nie był jednak zbyt wysoki. Po półtora roku występowałem już w Vasteras SK, największej drużynie z miasta.

Która liga?

Trzecia, ale udało nam się awansować do drugiej. Miałem 20 lat i zacząłem czuć, że staję się coraz bardziej profesjonalnym zawodnikiem.

To tam miała miejsce ta historia z sercem, prawda?

Tak, ale szwedzkie media trochę szukają sensacji i w tym przypadku podkręciły całą historię. Było tak: przebywaliśmy z Vasteras na zgrupowaniu w Hiszpanii. Trenowaliśmy w górach, na dość dużej wysokości. Pewnego dnia rano poczułem się źle. To było jeszcze przed treningiem. Tak jakby oddychanie stało się trudniejsze. Musiałem jechać do szpitala, przejść badania, ale one nie wykazały nic poważnego. Po jakimś czasie wróciłem do gry. Byłem zaskoczony, gdy media w Szwecji opisały tę sytuację jako jakiś tajemniczy problem z sercem, wkładając w to jeszcze dużo dramatyzmu. Nigdy nie miałem problemów z sercem i nigdy później nic podobnego się nie wydarzało.

Zawsze byłeś prawym obrońcą lub wahadłowym?

Zaczynałem w ataku. Pamiętam mecz, który wygraliśmy 32:0, a ja strzeliłem 28 goli. Miałem wtedy osiem lat. Uwielbiałem zdobywać bramkę za bramką, jak moi idole: Cristiano Ronaldo i Zlatam Ibrahimović. Kiedy byłem mały, mama namalowała twarz Ronaldo na ścianie mojego pokoju. Jej dzieło jest do dziś w mieszkaniu rodziców. Budziłem się albo wracałem do siebie i od razu patrzyłem na Portugalczyka. W głowie myśl: „Też chcę osiągnąć bardzo wiele. I strzelać gole. Pragnę występować kiedyś w Realu Madryt, dokładnie tak, jak on”.

Kiedy jednak trafiłem do Skiljebo, trener Rodlund przesunął mnie na środek pomocy. Przez około 10 lat byłem rozgrywającym, czasami defensywnym pomocnikiem. Później niektórzy trenerzy zaczęli mnie ustawiać na boku obrony. Gdy w 2023 roku trafiłem na wypożyczenie do irlandzkiego Cork City, mieliśmy w drużynie kilku kontuzjowanych zawodników i z konieczności występowałem jako środkowy obrońca. Myślałem na początku: „Spokojnie, poradzę sobie, grałem parę razy wcześniej na tej pozycji”. Ale to było specyficzne doświadczenie – liga w Irlandii jest bardzo fizyczna: ciągle latały piłki w pole karne, a ja musiałem walczyć z wysokimi napastnikami. Tamten czas był cenną szkołą życia. Dziś jestem prawym wahadłowym i myślę, że to moja optymalna pozycja. Tym bardziej, gdy weźmie się pod uwagę, w jaki sposób w piłkę gra Wisła Płock.

Patrzę na twoją karierę i jest w niej trochę zakrętów. O początku w Danii już rozmawialiśmy. Ale widzę, że np. często zmieniałeś kluby.

W szkole podstawowej byłem bardzo dobry z matematyki, biologii i chemii. Wszystko z tych przedmiotów przychodziło mi z łatwością, ale dość szybko zamarzyłem sobie, że zostanę piłkarzem i tego się trzymałem. Później, mimo tych wszystkich perturbacji, ani razu nie miałem poważnych wątpliwości, czy to wszystko ma sens. Nie było myśli, by rzucić piłkę. Nie jestem wychowankiem znanej, markowej akademii. Być może takim chłopakom jest łatwiej. Musiałem pokonać wiele trudności, zmieniać kluby, otoczenie, kraje, ale ciągle w siebie wierzyłem. Gdy dziś na to patrzę, dochodzę do wniosku, że te przeróżne trudności mnie wręcz umacniały.

Rozmawialiśmy już o Vejle. Po tamtym debiucie też nie było mi łatwo. Po transferze do Danii nałożyło się na siebie kilka rzeczy. Działacze mieli na mnie pomysł, ale po kilku porażkach w lidze wymieniono trenera, a później odszedł dyrektor sportowy, który mnie ściągał. Zaczęły się myśli w stylu: „Może teraz nikt mnie już tam nie potrzebuje?”. Tym bardziej, że byłem rezerwowym, a czasami trafiałem do rezerw. Pamiętam dwa mecze w nich, w których straciliśmy w sumie 10 goli.

Z Danii mnie wypożyczano: najpierw do Orebro, a później do Cork City. Miałem wrażenie, że spisywałem się tam dobrze i dawałem argumenty, by na mnie postawić, ale wracałem do Vejle i znów okazywało się, że raczej mnie nie chcą. To nie jest łatwe psychicznie.

Co się stało w Słowenii? 2024 rok, w końcu odchodzisz z Vejle i nie jest to wypożyczenie, a transfer, ale w FC Koper rozegrałeś w lidze tylko cztery mecze. I po sześciu miesiącach kolejna zmiana klubu.

Tamten krok to był…

Błąd?

Może tak, ciężko mi dzisiaj to jednoznacznie określić. Nie czułem się gorszy od zawodników, którzy tam regularnie występowali. Ale miałem poczucie, że nie pasuję do tej szatni, do tego otoczenia. Nie czułem się tam właściwie, a głowa w takich sytuacjach jest bardzo ważna. Czasami tak się zdarza w piłce. Nie chodziło raczej o formę sportową, bo kiedy później wróciłem do Szwecji, by grać w Varbergs, występowałem tam regularnie.

Kevin Čustović cieszy się z gola w Częstochowie z Ibanem Salvadorem

Kevin Čustović cieszy się z gola w Częstochowie z Ibanem Salvadorem

I przyszła oferta z Wisły Płock, wtedy jeszcze pierwszoligowej.

Dowiedziałem się, że działacze poszukują pracowitego zawodnika na prawe wahadło. Stwierdziłem, że swoim stylem gry powinienem pasować do tej drużyny. Wiedziałem, że polska liga, nawet jej drugi szczebel, jest ciężka, wymagająca, ale po przenosinach do Wisły byłem w szoku.

Dlaczego?

Bo okazało się, że jest jeszcze bardziej fizyczna i trzeba strasznie dużo biegać. Dziś nie mam z tym problemu, lubię pokonywać w meczu dużo kilometrów, ale uwierz mi, że przez ostatnich sześć miesięcy musiałem wykonać w tej kwestii gigantyczną pracę. Udało mi się zaadaptować do polskich warunków, a wywalczenie awansu do Ekstraklasy po dwóch meczach barażowych było czymś wyjątkowym. To moje, jak dotąd, najpiękniejsze piłkarskie wspomnienie. Myślę, że kluczowy był półfinał barażów przeciwko Polonii Warszawa.

Wygraną dał wam piękny gol Daniego Pacheco z rzutu wolnego w ostatniej minucie.

Ale paradoksalnie nie o ten moment mi chodzi. Graliśmy w Płocku, ale to Polonia po kilku minutach pierwsza strzeliła gola. Nie załamaliśmy się, graliśmy to, co zakładaliśmy przed meczem. I jeszcze w pierwszej połowie na 1:1 trafił Andrias Edmundsson. Podbiegliśmy do siebie, zaczęliśmy się cieszyć całym zespołem. Wtedy uświadomiłem sobie, że Wisła Płock jest jak rodzina. I że bardzo ciężko będzie rywalom nas złamać.

Który kolega z drużyny robi na tobie piłkarsko największe wrażenie?

Jeżeli miałbym wskazać jednego, to na pewno Iban Salvador. Wiem, że wiele osób ma na jego temat specyficzne zdanie.

Uchodzi trochę za prowokatora i za zawodnika, którego świadomie prowokują na boisku rywale.

Jest wyrazistym zawodnikiem, który czasami wchodzi w konflikt z przeciwnikiem. Ale to jest jakieś bardzo złe? Przecież prowokacje to też część tej gry. Iban ma wielkie doświadczenie, a ci, którzy robią z niego głównie prowokatora, niech spojrzą na to, jak ten gość zachowuje się z piłką przy nodze i jak wiele potrafi. To kluczowa postać naszej drużyny, która inspiruje i ciągnie za sobą innych.

Przed sezonem o Wiśle mówiło się, że będzie walczyć o utrzymanie w Ekstraklasie i nie będzie to łatwa sztuka. Tymczasem po czterech kolejkach jesteście liderem. Szczerze – dla ciebie to zaskoczenie?

Nie, bo widzę, jaki tworzymy zespół. W Ekstraklasie zdobyliśmy 10 punktów w czterech meczach, a w sumie, włączając I ligę i baraże, jesteśmy niepokonani od dziesięciu spotkań. Ostatni raz przegraliśmy w kwietniu, u siebie ze Zniczem Pruszków, a później mamy osiem wygranych i dwa remisy. Jesteśmy silną grupą. Znamy się dobrze, wiemy o sobie wiele i to też pomaga nam na boisku. Czasami przeciwnik jest silny, jak w ostatnim meczu Widzewem. To było niezwykle intensywne spotkanie w wykonaniu obu drużyn, w którym mieliśmy ciężkie momenty, ale potrafiliśmy je przetrwać. Pomogło nam zaufanie i wiara w siebie.

Miałeś w karierze różnych trenerów. Czym na ich tle wyróżnia się prowadzący Wisłę Mariusz Misiura?

Nie spotkałem nigdy trenera, który miałby taką wiedzę o naszych kolejnych rywalach i tak potrafił przełożyć ją na nasz pomysł na granie przeciwko nim. Ma niezwykłą umiejętność dostosowywania sposobu gry do okoliczności. Udało mu się zbudować świetny sztab, w którym każdy wie, co ma robić i jest dużo rozmów indywidualnych. Uważam, że w pełni zasłużyliśmy na pierwszą pozycję w lidze i postaramy się udowodnić to teraz w meczu z Legią.

ROZMAWIAŁ: JAKUB RADOMSKI

WIĘCEJ O WIŚLE PŁOCK NA WESZŁO:

Fot. Newspix.pl

5 komentarzy

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama