Reklama

Sztuka wykorzystywania szans. Musimy od polskich klubów wymagać

Wojciech Górski

04 sierpnia 2025, 16:17 • 6 min czytania 23 komentarzy

Mam takie marzenie, by w przyszłości cele naszych eksportowych drużyn nie były zależne od wyników losowania. Na razie tak dobrze nie jest, ale i tak po – co najwyżej – przeciętnie korzystnym losowaniu, czuję, że musimy od naszych pucharowiczów wymagać. Bo futbol to właśnie sztuka wykorzystywania szans.

Sztuka wykorzystywania szans. Musimy od polskich klubów wymagać

Sam nie wiem, jak to się stało, ale gdy śledziłem losowania eliminacji europejskich pucharów, poczułem ukłucie z tyłu głowy. Takie jak to, gdy próbujesz złapać uciekającą myśl. Gdy czujesz, że drgnęła właśnie w tobie jakaś zapomniana nuta i jakieś wspomnienie dopomina się o uwagę. Gdy jakaś emocja powraca i neurony zaskakują: i wiesz, że już kiedyś czułeś się podobnie.

Reklama

I sam trochę się zdziwiłem, gdy uświadomiłem sobie, o co chodzi. O mecz w Bolonii, z września 2018 roku. Włochy – Polska, nasze pierwsze spotkanie w Lidze Narodów. I pierwsze pod wodzą Jerzego Brzęczka.

Pamiętacie? Graliśmy nieźle, być może – biorąc pod uwagę klasę przeciwnika – nawet najlepiej podczas całej kadencji ówczesnego selekcjonera. Po pierwszej połowie nawet prowadziliśmy po golu Piotra Zielińskiego, ostatecznie skończyliśmy z remisem 1:1.

– I brawo, i pięknie, i bardzo ładny remis – słyszałem wokół siebie. I krzywiłem się, bo czułem, że właśnie nie wykorzystaliśmy szansy, jaka się przed nami otwierała.

Futbol jako sztuka wykorzystywania szans

Bo w końcu jak często masz w zasięgu drużynę pokroju Włochów, którzy trzy lata później zostali mistrzami Europy? Jeśli jesteś reprezentacją Polski – dość rzadko. By nie powiedzieć: ekstremalnie rzadko. Więc gdy już ją masz, choć zadanie jest trudne, to naprawdę szkoda takiej szansy nie wykorzystać. Bo nie wiadomo, kiedy nadarzy się kolejnym razem.

Naprawdę wierzyłem wówczas, że tamten zespół jest w stanie wznieść się jeszcze wyżej, niż miało to miejsce na Euro 2016. Raz – wciąż był naszpikowany piłkarzami, którzy pokazali, że są w stanie rywalizować z silnymi europejskimi markami. Jak Piszczek, Glik, Krychowiak, Błaszczykowski czy Lewandowski. Dwa – miał właśnie otrzymać wzmocnienia w postaci Piotra Zielińskiego (wreszcie w ważnej roli), odrodzonego u Bielsy Mateusza Klicha czy szalejącego we Włoszech Krzysztofa Piątka. Nie było sensu się oszukiwać: choć dla innych taki stan rzeczy, to może normalka, w naszych warunkach oznaczał urodzaj. I to taki, który polskiej piłce może znów nie przydarzyć się za szybko.

Dlatego właśnie czułem, że gdy już jest, trzeba wykorzystać go na maksa.

Z perspektywy czasu brzmi to oczywiście dość kuriozalnie, bowiem – uważam, że głównie za sprawą złego wyboru selekcjonera – zmierzaliśmy raczej w dół niż w górę: z rywalami pokroju Włoch, Holandii i Portugalii nie wygraliśmy za kadencji Brzęczka ani razu, notując trzy remisy i pięć porażek. Ale tamtego dnia, 7 września 2018 roku, czułem, że nawet remis z Włochami nie jest czymś, co spełniałoby moje – kibicowskie – oczekiwania.

Że z rąk właśnie wymknęła nam się szansa, której długo ponownie możemy nie zobaczyć.

Bo w piłce nożnej chodzi przede wszystkim o wykorzystywanie okazji. I jeśli już okazję mamy, powinniśmy zrobić wszystko, by ją wykorzystać. Bo tylko tak pisze się piękne historie i tworzy wspomnienia na lata.

Nikt nie mówił, że będzie łatwo

A wracając do losowania – czy Lech Poznań ma realne szanse na awans do Ligi Mistrzów? Owszem, ma. Czy Legia Warszawa ma realne szanse na awans do Ligi Europy? Owszem, ma. Czy przed nimi łatwe zadanie? Nie. Absolutnie nie.

Losowanie z ich perspektywy można oceniać jako co najwyżej przeciętne. Lech, jeśli pokona Crveną zvezdę, zmierzy się z Dynamem Kijów lub Pafos. Legia, jeśli da radę Larnace, zagra z wygranym meczu Hacken – Brann, a więc wśród możliwych par trafiła, wydaje się, najgorzej.

Paradoksalnie jeszcze trudniejsi przeciwnicy będą czekać na nich, jeśli swoje dwumecze przegrają i „spadną” odpowiednio do eliminacji LE i LK. Lech zagra wtedy z KRC Genk, Legia zmierzy się z wygranym meczu Partizan Belgrad – Hibernian.

Ale zanim zaczniemy mówić o pechu, spytam: czy tacy rywale to jakiekolwiek zaskoczenie? Jeśli Lech Poznań chce grać w Lidze Mistrzów, musi pokonać drużyny, których obecność na tym etapie eliminacji jest po prostu spodziewana. No bo czy wylosowanie Crvenej zvezdy lub Dynama Kijów może być traktowane jako niespodzianka? No nie. I czy mówimy tu o rywalach nie do przejścia? Też nie. To już, na szczęście, nie te czasy, gdy w kwalifikacjach LM można było trafić na Real Madryt lub Barcelonę.

I jasne, odpadnięcie ani z Crveną, ani z Dynamem, ani z Genkiem, ani z Partizanem – wstydu naszym klubom nie przyniesie. Jest, z braku lepszego określenia, do zaakceptowania. Przecież niedawno tacy rywale byliby dla nas niemal jak podpisany wyrok.

Wszystko, dokładnie tak jak w meczu w Bolonii, znów sprowadza się jednak do wykorzystywania szans. Skoro nasze kluby dały nam powody, by wierzyć, że rosną – muszą rosnąć też oczekiwania. Każde odpadnięcie będzie więc dla mnie, choć raz jeszcze zaznaczam: dalekie od kompromitacji, to jednak rozczarowujące.

Bo o to w końcu w sporcie chodzi: o wykorzystywanie okazji. I naprawdę dobry jest ten, kto te okazje ostatecznie wykorzystuje.

Przestańmy liczyć na korzystne losowania

Nie wiemy jeszcze, czy awans Ekstraklasy na przyzwoite miejsca w rankingu UEFA jest jednorazowym wyskokiem, zbiorem korzystnych zrządzeń losu skumulowanych w jednym czasie – czy też miejscem, w którym rozgościmy się na dłużej. Jakkolwiek jednak jest: właśnie przed naszymi klubami otwiera się szansa, by w kolejnym sezonie napisać piękną historię.

Nie tylko licząc, że ścieżka eliminacyjna ułoży się jak z marzenia – jak wówczas, gdy do Ligi Mistrzów po latach awansowała Legia, pokonując w finałowej rundzie irlandzki Dundalk. Łatwiejszego rywala nie można było sobie wówczas wymarzyć.

Ale, skoro już o wykorzystywaniu szans, ówczesna Legia wykorzystała ją w stu procentach. Choć do Champions League weszła z bólem, to tam potrafiła zremisować z galaktycznym Realem, a wygrywając ze Sportingiem dała sobie prawo gry wiosną w Lidze Europy. I napisała jedną z tych historii, do których wraca się już blisko po dekadzie, a będzie wracać jeszcze przez kilka następnych.

To jednak moje wielkie kibicowskie marzenie: aby polskie kluby w końcu zadomowiły się na takim poziomie, by, mówiąc o oczekiwaniach, nie musiały spoglądać na losowanie. By celem minimum był awans do Ligi Mistrzów lub Ligi Europy. A nie awans do LM lub LE, tylko wtedy gdy losowanie ułoży się korzystnie.

Raków bliżej niż Jaga, ale liczymy na komplet

Swoje mają do zrobienia też Jagiellonia Białystok i Raków Częstochowa, których droga do Ligi Konferencji nie wydaje się może usłana różami, ale jak najbardziej realna do pokonania. Ba, w każdym z nadchodzących dwumeczów to polskie zespoły powinny być faworytami.

W teorii źle dla Jagiellonii powinien brzmieć pucharowicz z Danii, ale tak się składa, że Silkeborg do eliminacji Ligi Konferencji dostał się wygrywając… grupę spadkową tamtejszej ekstraklasy. A w tym sezonie z zerowym dorobkiem punktowym zajmuje ostatnie miejsce w tabeli. Ekipa Adriana Siemieńca ma więc duże szanse na to, by znaleźć się w kolejnej rundzie i powalczyć o awans z Hajdukiem Split lub Dinamem Tirana. Pierwszy z nich może budzić obawy, ale raz jeszcze: jeśli chce się osiągać sukcesy, trzeba pokonywać i takie przeszkody.

Przerażenia nie budzi za to potencjalny rywal Rakowa Częstochowa, a więc wygrany meczu Żalgiris Wilno – Arda Kyrdżali. Jeśli drugi z klubów czymś w ostatnim czasie zasłynął, to tylko tym, że przed jego meczem w bułgarskiej ekstraklasie minutą ciszy uczczono pamięć piłkarza, który… żyje.

Trudniejszym przeciwnikiem może okazać się dla Rakowa najbliższy rywal, a więc izraelskie Maccabi Hajfa. Jeśli jednak ekipie Marka Papszuna uda się awansować do ostatniej fazy kwalifikacji, tam potknięcie nie powinno być brane pod uwagę.

CZYTAJ WIĘCEJ O LOSOWANIACH NA WESZŁO:

23 komentarzy

Uwielbia futbol. Pod każdą postacią. Lekkość George'a Besta, cytaty Billa Shankly'ego, modele expected Goals. Emocje z Champions League, pasja "Z Podwórka na Stadion". I rzuty karne - być może w szczególności. Statystyki, cyferki, analizy, zwroty akcji, ciekawostki, ludzkie historie. Z wielką frajdą komentuje mecze Bundesligi. Za polską kadrą zjeździł kawał świata - od gorącej Dohy, przez dzikie Naddniestrze, aż po ulewne Torshavn. Korespondent na MŚ 2022 i Euro 2024. Głodny piłki. Zawsze i wszędzie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Liga Europy

Reklama
Reklama