Jeśli kupiłeś sobie buty o trzy rozmiary za małe, to możesz przez ponad rok próbować w nie wejść, a i tak w najlepszym razie będą cię cholernie obcierać, więc powinieneś dać sobie spokój i podejmować w przyszłości lepsze decyzje w obuwniczym. Z kolei jeśli wziąłeś za słabego piłkarza, to też możesz dawać mu masę szans, a on i tak nie dowiezie. Mniej więcej tak jest z Bryanem Fiabemą.

Frederiksen o niego walczy. 70 minut w Superpucharze, dwa wejścia z ławki w Ekstraklasie, chwilka z Breidablikiem w pierwszym meczu i pełne spotkanie wczoraj, kiedy przy zapasie 7:1 po prostu trzeba było się dobrze pokazać. To było właśnie takie spotkanie dla pojedynczych zawodników, którzy albo mają coś do udowodnienia, albo wchodzą do drużyny. W drugiej grupie Gumny, Ouma czy Palma, w pierwszej Fiabema. Trudno oceniać Lecha jako całość ze względu na eksperymentalność składu, ale kolejnych piłkarzy już można i Fiabema jak zwykle nie zasłużył na wysoką notę.
Na skrzydle gdy już mu coś wyszło – kiwka z siatą – to zaraz wybiegł za boisko. Potem w jednej sytuacji uznał, że za dużo tego kiwania już było i gdy miał masę miejsca przed rywalem, aż prosiło się o drybling, to zagrał na alibi.
Jakbyście chcieli kiedyś komuś pokazać sytuację, w której należy próbować 1×1 w ataku to lepszej nie znajdziecie.
Wyizolowane, strata niczym nie grozi, wygranie to sytuacja bramkowa.
(spojler – Fiabema nie spróbował) pic.twitter.com/Ty2fwG9a9y
— Andrzej Gomołysek (@agomolysek) July 30, 2025
Po przerwie usunął mu się z placu Ishak, więc Norweg mógł zagrać na szpicy i cóż, czuło się, że Lech wymienił sportowe auto na hulajnogę (i to bez napędu). Frederiksen chwalił go, że Fiabema dobrze poruszał się bez piłki, natomiast fajnie byłoby, gdyby dobrze poruszał się też z piłką, a tego jednak brakowało.
Bryan Fiabema na boisku – to nie ma sensu
W ogóle to urocze, jak trener stoi za swoim zawodnikiem. Mówił tak: — Na skrzydle zrobił dużo dobrego, wbiegał z głębi, miał dobre pojedynki. Musi jednak finalizować je w lepszy sposób. Po przerwie, jako napastnik, miał problem, bo sposób naszej gry mu nie sprzyjał, brakowało łączności pomiędzy poszczególnymi zawodnikami. Natomiast zadowala mnie to, co zrobił bez piłki. To także zadania dziewiątki.
Trudna jest sztuka chwalenia Fiabemy, bo jednak jakieś „ale” znajduje się wręcz automatycznie. Niemniej oczywiście to, że Frederiksen walczy o Fiabemę, nie jest jakimś wielkim kamieniem do jego ogródka, bo trzeba pamiętać o okolicznościach. Kontuzje, nowi skrzydłowi dopiero przyszli, w odwodzie jeszcze na przykład Lisman.
Ale tak czy tak – zdaje się, że już wystarczy. Jeśli ofensywny piłkarz nie jest w stanie przez 34 spotkania dać drużynie żadnej bramki, jeśli przerasta go coś więcej niż jedna asysta, to jednak ten projekt – przynajmniej na jakiś czas – wypadałoby odpuścić. I na przykład Fiabemę wypożyczyć, niech się ogra w pierwszej lidze, a potem wróci i zobaczymy, co dalej. Może jest w gronie tych piłkarzy, którzy wolno się rozwijają, kto wie, ale może też nie jest (jeśli stawiać pieniądze, to na drugą opcję).
Na dzisiaj w zasadzie pewne jest, że jeśli wystawić go w kolejnej rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów choćby na kwadrans, to będzie to kwadrans stracony, a Serbowie będą mogli się tylko szyderczo uśmiechnąć.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Frederiksen chwali Fiabemę i mówi o Salamonie. “Nie jest w pełni gotowy”
- Islandzka saga Lecha Poznań. Tak zaczyna się opowieść o Lidze Mistrzów?
Fot. Newspix