Reklama

Dawid Gojny: Koledzy mieli wszystko, a ja nie miałem nic [WYWIAD]

Jakub Radomski

20 lipca 2025, 09:42 • 13 min czytania 12 komentarzy

Chciał skończyć z piłką, bo pochodzi z biednej rodziny i nie było go stać na korki. Miał 19 lat, gdy jego partnerka zaszła w ciążę. Grał w II lidze, zarabiał 3000 złotych, więc przez dłuższy czas żyli od dziesiątego do dziesiątego. Dawid Gojny długo myślał, że Ekstraklasa to dla niego odległe marzenie. Najpierw rozpadł się jego zespół, później grał na wsi, gdzie przy boisku pachniało krowami. Cztery sezony w II lidze, później siedem szczebel wyżej. Ze złamaną ręką oglądał z trybun, jak rok temu Arka wywraca się na ostatniej prostej. Ale wreszcie udało się wywalczyć awans. Gojny ma 30 lat, jest kapitanem Arki i w końcu zadebiutuje w Ekstraklasie.

Dawid Gojny: Koledzy mieli wszystko, a ja nie miałem nic [WYWIAD]

Jakub Radomski: Masz 30 lat i zaraz zadebiutujesz w Ekstraklasie, w dodatku jako kapitan swojego klubu. Co to dla ciebie oznacza?

Reklama

Dawid Gojny, kapitan Arki Gdynia: Spełnienie marzeń z dzieciństwa. Parę razy było blisko tej Ekstraklasy, jakieś oferty się przewijały. Jakiś czas temu rozmawiałem z paroma osobami. Stwierdziliśmy, że jedyna droga, żebym to osiągnął, to wywalczyć awans ze swoją drużyną. Udało się i teraz czuję, że jestem na ostatniej prostej. Ale w głowie pojawiają się nieśmiało kolejne marzenia. Chciałbym parę lat pograć regularnie w Ekstraklasie i być w niej jednym z najlepszych lewych obrońców. Wiem, że mnie na to stać.

Kiedy w przeszłości było blisko?

W 2015 roku, gdy występowałem w ROW-ie Rybnik. Miałem 20 lat, to była II liga. Pojawiła się wtedy przedwstępna oferta z Piasta Gliwice. Temat się jednak wysypał, wzięli Patrika Mraza. Rok później miałem iść na wypożyczenie do Ruchu Chorzów, który jeszcze grał w Ekstraklasie. Ale też nie wyszło. Przekotwiczyłem więc cztery lata na trzecim szczeblu rozgrywek. W 2018 roku przeniosłem się do GKS-u Jastrzębie, który właśnie awansował do I ligi. Miałem umowę na dwa lata, wybrano mnie najlepszym lewym obrońcą zaplecza Ekstraklasy. Znów pojawiły się zapytania, ale bez żadnych konkretów. Odszedłem do Zagłębia Sosnowiec, a kiedy zimą, na początku 2023 roku, pojawiła się oferta z Arki, stwierdziłem, że odchodzę, bo klub z Gdyni ma większy potencjał, lepszą kadrę i prędzej znajdzie się w Ekstraklasie. Z tym transferem wiąże się zresztą ciekawa historia.

Chętnie ją usłyszę.

W Sosnowcu odbywało się spotkanie kończące rundę jesienną. Przychodziło się na nie z osobami towarzyszącymi i moja żona rozsiadła się wygodnie, rozmawiała z władzami klubu. Efekt był taki, że przedłużyli ze mną kontrakt i miałem w Zagłębiu jeszcze trzy lata umowy (śmiech). Mija miesiąc i odzywa się Arka. Rozmawialiśmy z żoną i doszliśmy do wniosku, że spróbujemy w końcu wyjść poza Śląsk, gdzie ciągle mieszkaliśmy. W Zagłębiu byłem kapitanem, tak, jak teraz w Arce. Zmieniłem klub i na pierwsze spotkanie na wiosnę jechaliśmy z Arką właśnie do Sosnowca. Ciekawiło mnie, jak zostanę przyjęty. Ale było bardzo miło. Żadnych wyzwisk z trybun, dostałem nawet pamiątkową koszulkę. No i wygraliśmy 2:1.

Gojny jako zawodnik GKS-u Jastrzębie, 2020 rok

Gojny jako zawodnik GKS-u Jastrzębie, 2020 rok

Jak u ciebie zaczęła się ta cała przygoda z piłką?

Od małego liczył się tylko futbol. Pochodzę z Wodzisławia Śląskiego. Na osiedlu mieliśmy paczkę kolegów, większość z jednego rocznika. Było nas sporo, paru chłopaków nie łapało się, by grać na boisku. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że idziemy trenować do Odry. Na początku postawili mnie w bramce. Kiedy grało się na małe bramki, byłem jedynką, ale gdy pojawiły się duże, okazało się, że jestem za niski i trener zrobił ze mnie lewego obrońcę. Na obronie, obok mnie, występował mój brat. Graliśmy obok siebie. On jest rok młodszy, ale występował w naszym roczniku.

Brat gra do dzisiaj?

Zrobił awans do III ligi, a później postawił na kopalnię. Jest górnikiem, choć Odra utworzyła niedawno znowu klub i proszą go, by jeszcze w nim pograł.

Ty nie czułeś presji, że też masz iść na kopalnię?

Nie, ja miałem inną presję. W wieku 19 lat dowiedziałem się, że moja partnerka jest w ciąży. Dziś jestem 30-latkiem, a najstarsza córka ma 11 lat. Mam odchowane dzieci. Tamten moment był ciężki, bo grałem w II lidze, w Rybniku. I tak byłem jednym z lepiej zarabiających młodzieżowców, ale inkasowałem 3000 złotych miesięcznie. Chciałem mieszkać z partnerką, więc wynajęliśmy mieszkanie. Później ślub. Oboje nie pochodzimy z bogatych rodzin, byliśmy trochę zdani na siebie, choć nasze mamy pomagały na ile mogły. Tata żony zmarł, gdy miała trzy lata, a mój wyjechał, nie było z nim kontaktu i wychowywała nas matka. Gdy grałem w Rybniku, starczało na tyle, że nie musiałem iść do dodatkowej pracy, ale żyliśmy z miesiąca na miesiąc. Od dziesiątego do dziesiątego. Bywało ciężko.

W jednym z wywiadów opowiadałeś, jak wiele zawdzięczasz trenerowi Tomaszowi Babuchowskiemu, który w Wodzisławiu prowadził się od dzieciaka aż do seniorów.

Ja dzięki niemu dalej gram w piłkę. Parę razy byłem tak zniechęcony, że chciałem to rzucić. Trener wtedy przyjeżdżał do mnie do domu, odbywaliśmy poważne rozmowy. „Nie rezygnuj. Jesteś totalnym walczakiem, a tacy najdalej dochodzą” – mówił często. Najgorzej było gdy miałem 14 czy 15 lat. Ciągłe wątpliwości. A on dawał mi rękę i pomagał wstać.

Dlaczego chciałeś odpuścić?

Przez biedę. Mówiłem już, że nie wywodzę się z bogatej rodziny. Wyobraź sobie, że spotykasz się z kolegami na boisku i oni mają wszystko, czego zapragną, a ty nie masz nic. Często nie miałem na korki. To było smutne i męczące. Musiałem cokolwiek zdobyć, żeby w ogóle móc grać.

Z jednej strony wiele takich sytuacji, a z drugiej miłość do piłki. Na szczęścia ona wygrała. Po szkole spędzałem całe dni na boisku. Bywało, że rodzice nas szukali wieczorami. Ciemno, a my dalej gdzieś między blokami. Czasami ludzie dzwonili do rodziców, bo zachowywaliśmy się zbyt głośno. Gdy dzisiaj wracam w rodzinne strony, boisko często świeci pustkami. Dziwnie się człowiek wtedy czuje. Kiedyś mnóstwo chłopaków i walka, by pograć chociaż przez godzinę, a teraz nikogo. I cisza.

Twoim największym idolem był Didier Drogba.

Uwielbiałem Chelsea. Kiedy właścicielem został Roman Abramowicz, zrobiło się tam El Dorado. Było w kim przebierać. Już na osiedlu, kiedy trafiałem do siatki, krzyczałem: „Drogba!”. W każdym kolejnym klubie dostaję taką ksywę. Wykrzykuję to nazwisko na gierkach, kiedy coś mi wyjdzie. Nawet teraz, w Arce, to dość często się zdarza. Drogba imponował mi tym, że strzelał gole, ale jednocześnie był niezwykle pracowity, waleczny. Mistrz pressingu. Ja też jestem gościem, który nigdy nie odpuszcza. Zawsze gryzę trawę i walczę o swoje. Ciężko mnie złamać, musi mi odciąć prąd, a gdy upadnę, wstanę i się otrzepię. Mam tak i w życiu, i na boisku.

Można cię nazwać pechowcem? Uczyłeś się piłki w Odrze Wodzisław, ale w pewnym momencie klub upadł i musiałeś szukać szczęścia gdzie indziej.

Nie wiem, czy słowo „pechowiec” pasuje. Ja ogólnie uważam, że wszystko jest po coś i nasz los jest z góry napisany. Odra spadła z Ekstraklasy i kiedy skończyło się finansowanie z Canal Plus, które stanowiło jakieś 90 procent budżetu, był wielki problem. Młodzi piłkarze, w tym ja, usłyszeli: „Możecie iść, gdzie chcecie”. Odra ogłosiła upadłość. Wtedy postanowił działać trener Babuchowski. „Będę szukał czegoś w pobliżu, żeby drużyna juniorska nadal funkcjonowała” – powiedział. Obok Raciborza jest taka wioska, Krzyżanowice. Dogadał się tam z prezesem i zapisaliśmy się do okręgowej ligi juniorów. Wygraliśmy wszystkie mecze, wywalczyliśmy awans.

Później występowaliśmy już w najwyższej lidze na Śląsku i przyjeżdżały do nas te wszystkie Rozwoje, Górniki, Rakowy. Przyjeżdżał Arkadiusz Milik. Sięgnęliśmy po wicemistrzostwo Śląska, co było dużym wyczynem. Chłopaki z większych klubów pojawiali się u nas, na wiosce, której nazwy nawet nie potrafili wymienić. Wysiadali, obok boiska mocno pachniało krowami. Myśleli, że łatwo nas pykną, ale nic z tego. Praktycznie nikt u nas nie wygrał. Mieliśmy po 16 lat i czasami podkradali nas, żeby ktoś zagrał w seniorach. Rozegrałem w Krzyżanowicach parę spotkań w okręgówce. Później Odra reaktywowała się w III lidze. To był ten moment, gdy usłyszałem, że partnerka jest w ciąży. W głowie myśl: „Podpiszę jakiś normalny kontrakt, a jeżeli się nie uda, będzie trzeba poszukać jakiejś pracy”.

Gojny (z prawej) jako zawodnik klubu z Rybnika

Gojny (z prawej) jako zawodnik klubu z Rybnika

Miałeś plan B?

Coś tam było w głowie. Jestem po technikum ekonomicznym i myślałem, by dalej coś robić w tym temacie. Na Śląsku jest dużo drużyn wspieranych przez różnego rodzaju firmy. Była możliwość, by działać u jednego sponsora, brałem pod uwagę robienie papierów trenerskich i pracę z dzieciakami. Na pewno nie chciałem pracować fizycznie. Jest taki klub, Pniówek Pawłowice. Tam chłopacy zjeżdżają na dół, są górnikami, a po robocie trenują. Pojawiła się opcja, żebym został jednym z nich, ale nie chciałem takiego życia. O piątej rano na kopalnię, 13.00 powrót, o trzeciej trening. O 18.00 jesteś wrakiem człowieka. Udało się jakoś to wszystko wytrzymać, ogarnąć, choć, jak wspominałem, przez kilka lat nie było łatwo.

Za długo grałeś w Rybniku, w II lidze?

Myślę, że tak. Już po dwóch, trzech latach czułem, że muszę stamtąd odejść. Żadnego progresu, lata uciekają, z finansami kiepsko. Męczyłem się na tym poziomie. Niby szczebel centralny, ale czułem, że mogę więcej. Ludzie mi mówili: „Jest fajnie, jesteś nam tutaj potrzebny”. Nabierałem się na to. Dziś wiem, że to był komunikat powtarzany co jakiś czas i to kręciło się w kółko. W końcu powiedziałem: „Odchodzę. Nie widzę już tutaj dla siebie przyszłości”. Oferowali mi znaczną podwyżkę, ale zmieniłem otoczenie.

W tym momencie pojawia się trener Jarosław Skrobacz, który też bardzo mi pomógł. Prowadził GKS Jastrzębie, z którym akurat awansował do I ligi. Bardzo chciał mnie w drużynie. W Jastrzębiu grałem dwa lata. Czułem, że robię duże postępy. Chciano, żebym przedłużył umowę, ale pragnąłem czegoś więcej. Widziałem, że nie ma tam raczej potencjału, by walczyć o najwyższe lokaty w lidze. Dostrzegałem go natomiast w Zagłębiu Sosnowiec.

Dobra tam była ekipa, przynajmniej na papierze.

Szymek Pawłowski, Patryk Małecki, Piotr Polczak i wielu innych. Powiedziałem sobie: „Kurde, tam jest wszystko, by zrobić awans”. Szczerze? Było wszystko: niezłe kontrakty, warunki, wszystko na czas. Ale nie było wyników. Mieliśmy naprawdę dobrych trenerów: w Sosnowcu prowadzili mnie Krzysztof Dębek, Kazimierz Moskal, Artur Skowronek. Co pół roku wymieniano po 10 piłkarzy i trochę nie było drużyny. Nie skleiło się to w całość po prostu. Najpierw spędziłem cztery lata w II lidze, później pięć szczebel wyżej. Była myśl: „Ja już chyba nigdy nie pójdę wyżej”. I wtedy pojawiła się oferta z Arki. Siadamy z żoną, rozmowa. Powiedzieliśmy sobie tak: „Próbujemy. Nie chcę później pluć sobie w brodę, że nie podjąłem wyzwania”.

Ale w Arce na początku też było różnie.

Działo się, to prawda. Wymiana trenerów: Hermes, Ryszard Wieczorek, Wojciech Łobodziński. W pierwszym sezonie nawet nie dostaliśmy się do barażów.

A w drugim przegraliście awans, który wydawał się pewny.

Przez większość czasu prowadzilismy w tabeli. W maju dalej wygląda to dobrze, ale ja łamię rękę. Ostatnie mecze oglądałem z trybun. Byłem przekonany, że nasz awans jest przesądzony, a my przegraliśmy wszystko do końca. Dramat. To, co się działo, bolało mnie podwójnie. Mówiłem, że wolę przegrać awans na boisku niż siedząc na trybunach, bo widzisz wtedy, że coś ci ucieka, a jednocześnie jesteś totalnie bezradny. Matematyka, wszystkie wyliczenia, dawały nam 99 procent szans na awans. Nie dało się tego spierdzielić. Bliżej awansu do Ekstraklasy w zasadzie nie dało się być. A my to wtedy spierdzieliliśmy.

Przed ostatnim spotkaniem ligowym tamtego sezonu, domowym z GKS-em Katowice, na treningu odwiedzili was kibice. Media obiegło nagranie, na którym jeden z nich krzyczy m.in.: „Przyjeżdżają do was pastuchy, jeb…, ku…, brudne. Jeżeli ktoś da d…, będzie z tego rozliczony!”. Byłeś tam?

Nie. Miałem akurat operację ręki i siedziałem w szpitalu. Ale dość szybko obejrzałem to nagranie. Uwazam, że to było niepotrzebne i na pewno nie pomogło drużynie przed tamtym spotkaniem. Wszystko miało się odbyć na innych zasadach. To miała być zwykła, normalna rozmowa, ale utracono nad tym kontrolę i jeszcze ktoś to nagrał. Ostatecznie było to bardziej demotywujące i raczej nie zbudowało pewności siebie chłopaków, ale też nie wskazywałbym tego jako jakiejś jednej z głównych przyczyn porażki w GKS-em.

Przegraliśmy, wylądowaliśmy w barażach. W półfinale wygrana z Odrą Opole, w finale przyjeżdża do nas Motor. Prowadzisz 1:0, masz kolejne sytuacje. W końcówce gość ładuje ci gola z wolnego, a w ostatniej akcji spotkania dokładają kolejną bramkę. Kilka minut i cały sezon się rozpada. Masakra. Fatum. Mówiłem sobie po meczu: „Kurwa, Gojny, ta Ekstraklasa nie jest dla ciebie”. Przecież czegoś takiego nie wymyśliłby najlepszy scenarzysta. Myślę, że takie sytuacje zdarzają się w piłce raz na 100 lat i właśnie nam to się wtedy zdarzyło. Nie mówiąc już o tym, że GKS, który na ostatniej prostej nas wyprzedził i zajął drugie miejsce, wiele swoich spotkań trochę szczęśliwie przepychał w końcówce.

W tym roku w końcu się udało.

Wygraliśmy u siebie z Termaliką, pieczętując awans na trzy kolejki przed końcem. Zobaczcie, co dzieje się ze spadkowiczami z Ekstraklasy – Warta wylądowała w II lidze. Bałem się, że drużyna może źle zareagować na to, że była tak blisko, ale się nie udało. Ale nie, my weszliśmy do elity bezpośrednio, z pierwszego miejsca. Zdobyliśmy też najwięcej punktów w I lidze w historii Arki. Mówiłem ci, z jakiej rodziny pochodzę. Ja przez lata nigdy nawet sobie nie wyobrażałem czegoś takiego, ale jednocześnie po cichu, z pokorą robiłem swoje. Kiedy jako kapitan wzniosłem w górę puchar za awans, czułem coś wyjątkowego.

Gojny z trofeum za awans do Ekstraklasy

Gojny z trofeum za awans do Ekstraklasy

Choć nawet ten nasz sezon zakończony awansem nie był usłany różami. Zwolnili trenera Łobodzińskiego, zespół objął Tomasz Grzegorczyk, zaczęliśmy zwyciężać. I nagle, po kilku wygranych z rzędu pod jego wodzą, dowiadujemy się, że zimą zastąpi go Dawid Szwarga. W piłce każda tego typu sytuacja powoduje zamieszanie w szatni.

Jak odebrałeś to, że pod wodzą Grzegorczyka wygrywacie mecz za meczem i nagle dowiadujecie się od rządzących klubem, że on niebawem przestanie was prowadzić, bo jest już znaleziony następca?

Narracja była taka, że klub chciał najpierw poinformować nas. To był dobry pomysł. Nie chcieli, by to wyszło w mediach. Tyle że okoliczności były trochę niefortunne, bo wygrywaliśmy mecze. Pamiętajmy jednak, że działacze mieli długofalowy plan, by wyciągnąć trenera Szwargę, który miał wtedy kontrakt w Rakowie. Ten proces musiał trwać. Wtedy byłem zaskoczony sytuacją, ale po czasie byłem w stanie to wszystko zrozumieć.

Miałeś w karierze różnych trenerów. Czym na ich tle najbardziej wyróżnia się Szwarga?

Nie chcę tworzyć żadnego rankingu szkoleniowców, ale na pewno można powiedzieć, że Arka to dziś bardzo poukładany zespół. W zachowaniach piłkarza na danej pozycji nie ma żadnego przypadku. Każdy wie, co ma robić. Mamy odprawy drużynowe, ale też indywidualne. Albo stosujesz się do tych wszystkich wymagań, albo cię nie ma. Po prostu. Nikt się nie prześlizgnie.

Duże wrażenie robi też na mnie praca całego sztabu. Siedzą w klubie codziennie od 8.00 do 18.00. Wcześniej nie miałem pojęcia, że można zwracać uwagę na tyle rzeczy. W Arce analizowany jest każdy szczegół. Podejrzewam, że od pewnego czasu tak się działa w Rakowie, ale naprawdę – organizacji pracy na aż takim poziomie nie widziałem wcześniej u żadnego swojego trenera.

ROZMAWIAŁ: JAKUB RADOMSKI 

Fot. Newspix.pl

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE NA WESZŁO:

12 komentarzy

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama