Gdy zaskoczeni Jerzy Brzęczek i Jacek Magiera wpadli na siebie w budynku PZPN, mogli zastanawiać się, czy są w ukrytej kamerze. Cezary Kulesza wybór selekcjonera zamienił w farsę, której właśnie serwuje nam czwartą odsłonę. Wcześniej zarzekał się, że nie wybierze Czesława Michniewicza, po czym wysłał mu kontrakt z danymi Adama Nawałki. Fernando Santosa wyciągnął z kapelusza, byle przebić „osiągnięcie” Zbigniewa Bońka. Marka Papszuna wplątał w fikcyjny konkurs, a obecnego faworyta, Jana Ubrana, wielokrotnie deprecjonował. Kulesza gubi tropy, łamie ustalenia, rzuca losowe nazwiska i świetnie się przy tym bawi. Tylko kibice, kandydaci na selekcjonera i sami reprezentanci Polski nie wiedzą już czy to wybór najważniejszego trenera w kraju czy program „Mamy Cię!”.

W środę popołudniu dziennikarz Michał Skiba przekazał, że Jerzy Brzęczek i Jacek Magiera pojawili się w siedzibie PZPN. Jak udało nam się ustalić, fakt, że obaj panowie wpadli na siebie w budynku federacji był… zupełnie przypadkowy i mocno zaskoczył obu szkoleniowców.
Cezary Kulesza przedstawia: Jak nie wybierać selekcjonera?
Spis treści
- Cezary Kulesza przedstawia: Jak nie wybierać selekcjonera?
- WYBÓR I. Faworytem był Andrij Szewczenko
- Hotelowe spotkanie z Nawałką
- Tak zatrudniano Czesława Michniewicza
- WYBÓR II. Być lepszym od Bońka
- Fernando Santos z kapelusza
- WYBÓR III. To musi być Probierz
- WYBÓR IV. Chaos niekontrolowany
- Jak nie wybierać selekcjonera?
- CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE NA WESZŁO:
Ta niezręczna scenka rodem z „The Office” jest świetnym podsumowanie cyrku, w jaki kolejny raz zamieniło się poszukiwanie selekcjonera. Gdy w mediach jako główni kandydaci do objęcia teki najważniejszego trenera w Polsce przedstawiani byli Jan Urban i Adama Nawałka, Cezary Kulesza tuż po powrocie do Polski zaprosił do budynku przy ulicy Bitwy Warszawskiej Jerzego Brzęczka i Jacka Magierę. Obu nieświadomych, że tego samego dnia, właściwie za chwilę, prezes będzie rozmawiał z drugim z nich.
– Zaproszenie Brzęczka i Magiery z daleka pachniało ustawką. Przecież gdyby prezes, zgodnie ze sztuką negocjacji, chciał utrzymać rozmowy w tajemnicy, nie spotykałby się z trenerami w siedzibie związku, stale obserwowanej przez dziennikarzy. I jeszcze ten timing, gdy właściwie minęli się w drzwiach… – mówi nam osoba doskonale znająca sytuację, niespecjalnie kryjąc zażenowanie.
Można wyobrazić sobie dezorientację obu szkoleniowców, którzy na spotkanie przyjechali specjalnie z Częstochowy oraz Wrocławia. Kulesza, tuż po powrocie ze Szwajcarii, wezwał ich niemal jak na audiencję. Do siedziby wchodzili z nadziejami, że są bliscy objęcia reprezentacji, a wychodzili z niej, zastanawiając się, czy nie są zwykłymi pionkami w rozgrywce prowadzonej przez Kuleszę.
Niestety, sposób w jaki prezes PZPN kolejny raz wybiera selekcjonera przypomina żenujący spektakl kina klasy C. Obserwujemy już czwarty sezon tego serialu, a w każdym z nich jesteśmy świadkami niesmacznych scen.
Sposób, w jaki wybierany jest selekcjoner uwłacza powadze tego stanowiska, powadze zatrudniającego, powadze rozważanych trenerów, a także elementarnej logice i etyce.
WYBÓR I. Faworytem był Andrij Szewczenko
Był drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, niektórzy powoli szykowali się już do sylwestrowej imprezy witającej 2022 rok, gdy dyskusje przy rodzinnych obiadach w całej Polsce zdominował jeden temat: Paulo Sousa obwieścił, że chce opuścić piłkarską reprezentację na rzecz oferty z brazylijskiego Flamengo.
I choć w całej tej układance można doszukiwać się winy Cezarego Kuleszy, który nie przepadał za Portugalczykiem i miał z nim problemy natury – nazwijmy to – komunikacyjnej, trzeba przyznać, że prezes PZPN został postawiony w obiektywnie trudnej sytuacji. Tuż przed barażem o awans na mistrzostwa świata, reprezentacja została bez selekcjonera i szef polskiej piłki musiał zacząć poszukiwania osoby, która zagwarantuje nam awans na mundial.
Początkowo wydawało się, że do sprawy podchodzi metodycznie. W Warszawie spotkał się z Fabio Cannavaro, a z Andrijem Szewczenką wielokrotnie prowadził rozmowy telefoniczne. I bardzo szybko dokonał wyboru: na stanowisku selekcjonera chciałby zatrudnić Ukraińca.
– Poważnie rozważałem jego zatrudnienie – przyzna później Kulesza, gdy selekcjonerem będzie już Czesław Michniewicz.
Dla Kuleszy Szewczenko byłby idealnym kandydatem z uwagi choćby na język rosyjski, w którym obaj panowie mogliby swobodnie się komunikować – bez potrzeby obecności tłumacza. Obaj panowie znali się już od 2015 roku, kiedy wspólnie oglądali rozgrywany w Warszawie finał Ligi Europy między Sevillą a Dnipro. I już wtedy przypadli sobie do gustu.
Problem z zatrudnieniem Szewczenki był jeden – choć Ukrainiec 15 stycznia 2022 został odsunięty od prowadzenia Genoi, wciąż miał ważny kontrakt z włoskim klubem. I nie mógł podpisać nowego bez rozwiązania poprzedniego.
Kulesza do sprawy miał podejść na zasadzie… „Dobra Andrij, ogarnij to”.
Dla ludzi z otoczenia prezesa było to zachowanie groteskowe. Mieli oni świadomość, że Kulesza realnie chce zatrudnić Szewczenkę, a mimo tego nie wykonuje nawet pół kroku, by dogadać się z ówczesnymi amerykańskimi właścicielami Genoi. Sprawa, przez bierność z polskiej strony, utknęła w martwym punkcie.
Impas w rozmowach chciał wykorzystać… Tomasz Hajto, który prywatnie dobrze zna się z Kuleszą i którego ten zatrudniał jako szkoleniowca w Jagiellonii Białystok. Były reprezentant Polski miał podsuwać prezesowi kandydaturę Marcela Kollera, wówczas niedawnego selekcjonera reprezentacji Austrii (2011-17), a w przeszłości trenera klubów Bundesligi. Oczywiście, Hajto dostrzegał w tym szansę także dla siebie – widząc się w roli członka sztabu: asystenta lub dyrektora reprezentacji. Ze swoimi pomysłami zatrudniania selekcjonerów w kolejnych latach wracał do Kuleszy jeszcze kilka razy.
Hotelowe spotkanie z Nawałką
Po fiasku rozmów z Szewczenką Kulesza opcję B wolał jednak zobaczyć w polskim trenerze, który zna realia, piłkarzy i jest w stanie w szybkim czasie przygotować zespół do marcowych baraży.
Faworytem z miejsca stał się Adam Nawałka, który wręcz palił się do powrotu do reprezentacji. Po czterech latach był piekielnie zmotywowany, by raz jeszcze poprowadzić Polskę na mundialu, tym razem z lepszym skutkiem. Kulesza pozostawał jednak sceptyczny, w dużej mierze bojąc się sporych wymagań selekcjonera i jego – nazwijmy to z braku lepszego słowa – dziwactw, w stylu: zakazu cofania autobusu, nakazu ubioru koszulek w odpowiednim kolorze, mierzenia trawy linijką…
Wówczas także doszło do sytuacji jak z filmu, a jej reżyserem był w dużej mierze przypadek. Wracający z wakacji Nawałka wpadł na Kuleszę w… windzie warszawskiego hotelu Regent. Prezes, choć zaskoczony nieplanowanym spotkaniem, zaprosił Nawałkę do swojego pokoju. A że w hotelu przebywał wówczas także Jerzy Kopiec, agent piłkarski, o spotkaniu szybko dowiedzieli się też dziennikarze.
Kolejne rozmowy między Nawałką a Kuleszą były jednak na tyle pozytywne, że były selekcjoner właściwie poczuł już, że z powrotem zasiada na stanowisku. Choć nie jest człowiekiem działającym pochopnie, zdążył odbyć nawet naradę ze swoim sztabem, co sam przyznał w rozmowie z mediami. A „Przegląd Sportowy” zaprezentował pamiętną okładkę.

To właśnie ona miała rozsierdzić Kuleszę. I to na tyle, że ten postanowił zagrać dziennikarzom na nosie i zmienić zdanie w sprawie selekcjonera.
Tak zatrudniano Czesława Michniewicza
Gdy współpracownicy prezesa dowiedzieli się, że stery w kadrze ma objąć Czesław Michniewicz, zaniemówili. Jeszcze na początku stycznia prezes zarzekał się w prywatnych rozmowach, że „jeszcze nie zwariował, żeby brać Michniewicza”.
Jak słyszę, podwaliny pod zatrudnienie Michniewicza położył dobry znajomy trenera, także mieszkający w Trójmieście Radosław Michalski, będący członkiem zarządu PZPN. To on podczas zimowego zgrupowania polskich klubów w Turcji miał, nie tak bez niczego, namawiać Kuleszę na zatrudnienie trenera z Gdyni.
Moi rozmówcy przekonują także, że gdyby Kulesza mógł – już wtedy postawiłby na Michała Probierza. Ten właśnie (po zaledwie trzech dniach pracy) rozstał się z Bruk-Betem Termalicą, lecz sternik PZPN bał się przytłaczającej krytyki, która wybuchłaby w momencie ogłoszenia takiej nominacji. Postanowił więc działać metodą małych kroków i pół roku później mianował Probierza selekcjonerem kadry U21.
Kulesza do końca pozostawał więc w kontakcie z Michniewiczem i Nawałką, co doprowadzało do kolejnych kuriozalnych sytuacji, jak choćby wysłanie pierwszemu z nich draftu kontraktu z danymi drugiego. Gdy ostatecznie doszło do podpisania umowy z Michniewiczem, Nawałka wściekł się straszliwie i poczuł się szczerze oszukany. W rozmowie z Tomaszem Włodarczykiem tak odpowiedział na pytanie, czy był już po słowie z prezesem Kuleszą:
– Tak, porozumieliśmy się w sprawie kontraktu w czwartek. Prezes zadzwonił do mnie, gdy przebywał jeszcze w Turcji i powiedział, że przechodzimy do finalizacji rozmów. Zaproponował trzymiesięczną umowę. Wcześniej jednak, dwa tygodnie temu, gdy rozmawialiśmy po raz pierwszy, umówiliśmy się na roczny kontrakt. Teraz też się tego trzymałem. Przedstawiłem swój krótko i długoterminowy plan, swoje przemyślenia i prezes przyjął je do wiadomości.
Ta wypowiedź dobitnie pokazuje niestabilność działań Kuleszy, który non stop zmieniał warunki ustalone już z kandydatami, a później całkowicie wycofywał się z ustaleń. Dodatkowo prezes wysłał bliskiemu otoczeniu niepokojący sygnał: w chaotycznym działaniu pod presją ostatecznie postawił na szkoleniowca, którego zwyczajnie nie lubił i nie cenił.

WYBÓR II. Być lepszym od Bońka
Po rozstaniu z Michniewiczem Kulesza dość szybko skupił się na tym, by znaleźć kolejnego selekcjonera. Moi rozmówcy są zgodni. Przy tym wyborze prezesem kierowała jedna motywacja: przyćmić wybór Zbigniewa Bońka.
PZPN szukał więc głośnego nazwiska, wypuszczając do mediów coraz dziwniejsze przecieki, jacy kandydaci mieli rozmawiać z federacją. Wśród nich pojawiały się nazwiska m.in. Stevena Gerrarda, Domenico Tedesco, Roberto Martineza, czy – to zdecydowanie najbardziej absurdalny pomysł – Diego Simeone. Jak słyszę, związek miał mieszać do tego stopnia, że w medialnej grze wykorzystywano podróże prezesa Kuleszy i Łukasza Wachowskiego, którzy w zupełnie innych celach latali w różne miejsca Europy. Wszystko to jednak okrywano płaszczykiem szeroko zakrojonych poszukiwań selekcjonera.
Co więcej, Kuleszy odbieranie telefonów, rzucanie kolejnych nazwisk i mylenie tropów spodobało się do tego stopnia, że podobne show zaczął powtarzać przy każdej możliwej okazji, zmieniając proces w medialną farsę.
Realnych kandydatów było za to dwóch: to Vladimir Petković (forsowany przez Hajtę, który widział siebie w roli dyrektora reprezentacji) oraz Paulo Bento.
Notabene: obaj to naprawdę porządni selekcjonerzy. Petković, który przez siedem lat prowadził Szwajcarię, zamiast Polski objął jednak Algierię i po 14 spotkaniach legitymuje się bilansem 10 wygranych, 2 remisów i 2 porażek. Bento był wówczas świeżo po pracy w Korei Południowej (średnia 2,07 pkt na mecz w 57 meczach), a zamiast Polski objął Zjednoczone Emiraty Arabskie (śr. 1,81 pkt/m).
Jednak jeszcze jesienią 2023 roku szanse, by któryś z nich objął polską kadrę były naprawdę wysokie. Kulesza znów prowadził dwutorowe negocjacje, ustalając warunki kontraktu zarówno ze Szwajcarem jak i Portugalczykiem. Równocześnie trwały rozmowy na temat sztabu trenerskiego. Dzięki nim na faworyta wyrastał posługujący się językiem niemieckim Petković, którego asystentami mieli być mówiący w tym języku Łukasz Piszczek i Tomasz Kaczmarek.
Fernando Santos z kapelusza
Na finiszu negocjacji Kulesza znów jednak zaskoczył wszystkich, w tym najbliższych współpracowników, wyciągając jak z kapelusza Fernando Santosa. Kto polecił go prezesowi PZPN? Tego nie wiadomo do dziś. Faktem jest jednak, że Kulesza rozmawiając z dwoma trenerami zdecydował się na trzecią opcję. I wybrał zdecydowanie najgorzej jak mógł.
Sprawy związane z kontraktem były załatwiane chaotycznie i po łebkach. PZPN podpisał umowę na zasadzie „zastaw się a postaw się”, oferując portugalskiemu szkoleniowcowi rekordowo wysoki kontrakt, z zarobkami sięgającymi 450 tysięcy złotych miesięcznie. Do tego powstało zamieszanie związane z kompletowaniem sztabu: Piszczek i Kaczmarek zostali na lodzie, choć ustalano, że Santos weźmie pod swojego skrzydła polskiego szkoleniowca. Zamiast tego, Portugalczyk otoczył się swoimi ludźmi, dodając do sztabu Grzegorza Mielcarskiego. Ten jednak nie był trenerem, a ekspertem telewizyjnym. Santosowi służył bardziej jako… tłumacz i człowiek, dzięki któremu mógł poruszać się w polskim środowisku piłkarskim.
Wystarczy porównać to z zatrudnieniem Leo Beenhakkera, który w Polsce do swojego sztabu włączał Bogusława Kaczmarka, Radosława Mroczkowskiego, Adama Nawałkę, Dariusza Dziekanowskiego, Rafała Ulatowskiego czy Jana Urbana.
Pełni chaotycznego i pospiesznego działania dopełnia pomylenie imienia selekcjonera podczas oficjalnej konferencji prasowej. Kulesza obwieścił wówczas, że selekcjonerem zostanie Filipe Santos.

To, co warte podkreślenia, to fakt, że główną motywacją Kuleszy w tym wypadku była chęć „przebicia” Bońka, który kilka lat wcześniej zatrudnił Paulo Sousę. Nowy prezes postanowił sprowadzić „jeszcze lepszego” Portugalczyka, a kluczowym argumentem dla decyzji miało być mistrzostwo Europy, widniejące w CV Santosa. Niestety, nikt w związku nie przeprowadził szczegółowej analizy jego motywacji, ani charakteru, co czkawką odbiło nam się bardzo szybko.
Ostatecznie 69-letni Portugalczyk poprowadził Polskę w sześciu meczach, przegrał z Czechami, Mołdawią i Albanią, po czym został zwolniony. Był prawdopodobnie najgorszym selekcjonerem reprezentacji w XXI wieku.
WYBÓR III. To musi być Probierz
Reprezentacja Polski znów stała w ogniu, więc Cezary Kulesza jesienią 2023 roku już się nie zastanawiał. Selekcjonerem wybrał Michała Probierza, który po cichu zadomowił się w młodzieżówce, wygrywając kilka ostatnich spotkań.
Jednak nawet tego wyboru nie udało się przeprowadzić w cywilizowany sposób. Zamiast tego oglądaliśmy ukartowany spektakl, w którym w roli – nieświadomego niczego – aktora wystawiono Marka Papszuna. Szkoleniowiec Rakowa Częstochowa spotykał się z prezesem, przedstawiał swój plan na budowę reprezentacji, kompletował już nawet sztab, a do jego drużyny zgodził się dołączyć Łukasz Piszczek.
Wszystko to jednak okazało się jedną wielką bajką, bo zwycięzca fikcyjnego konkursu był znany już od początku. I był nim Probierz, czyli dobry znajomy Kuleszy.
– Jest prezes związku, który miał prawo wybrać trenera. Rozumiem, że to tak wygląda. Nie do końca liczy się merytoryka i osiągnięcia, to co jako trener robisz, tylko wchodzą w to inne elementy. Jak prezes będzie chciał, to może zatrudnić na funkcję selekcjonera księgową. Musi mieć licencję, ale jeśli będzie miała, to czemu nie – żalił się Papszun podczas rozmowy z kanałem „Na Wylot”.
Jednocześnie wykorzystując w ten sposób Papszuna, Kulesza może nie tyle zamknął sobie drogę do zatrudnienia go w przyszłości, co jednak dość mocno nadszarpnął zaufanie szkoleniowca i mocno ograniczył możliwości ich owocnej współpracy w przyszłości. Zresztą niedawno sam wbijał trenerowi Rakowa szpilkę, co wprost dowodzi wzajemnej niechęci.
– Byłoby chyba nie fair, gdybym tuż przed meczami europejskich pucharów zabrał Rakowowi Marka – mówił w jednym z wywiadów.
WYBÓR IV. Chaos niekontrolowany
Ostatnia wypowiedź jest już elementem historii najnowszej, a więc wciąż trwających poszukiwań czwartego selekcjonera Cezarego Kuleszy. Tym razem prezes PZPN zafundował nam pełen pakiet:
- Było randomowe rzucanie polskimi kandydatami (już w pierwszym dniu: Nawałka, Brzęczek, Magiera, Urban),
- Było podsyłanie absurdalnych przecieków o kandydatach z zagranicy (Gareth Southgate, Roberto Mancini, Miroslav Klose),
- Było podsyłanie swojej propozycji przez Tomasza Hajtę (był jeden problem, Roger Schmidt nie był zainteresowany),
- Było instrumentalne i uwłaczające traktowanie kandydatów (obśmiewanie Papszuna, wczorajsza sytuacja z Brzęczkiem i Magierą).
Realnym faworytem Kuleszy był oczywiście Maciej Skorża, lecz ten, z uwagi na problemy osobiste i sytuację w reprezentacji Polski, był niechętny do objęcia stanowiska.
PZPN próbował zaś nakłonić go na współpracę z gracją słonia w składzie porcelany. Łukasz Wachowski publicznie nazywał Skorżę „kandydatem nr 1”, a gdy ten odmówił reprezentacji, Kulesza próbował udawać zdziwienie:
– A kto mówił, że to nasz kandydat numer 1?!
Nakładanie medialnej presji na Skorżę przyniosło skutek odwrotny od zamierzonego. Szkoleniowiec jeszcze bardziej zniechęcił się do nawiązania współpracy z PZPN, a jego decyzja spotkała się ze zrozumieniem opinii społecznej.
Podobnie fakt, że Kulesza przyznawał w mediach, iż rozważa jedynie dwóch zagranicznych szkoleniowców: Nenada Bjelicę i Kostę Runjaicia, też poskutkował jedynie tym, że niemieckiemu trenerowi Udinese zaproponowało przedłużenie kontraktu. To podchodzi już pod poradnik: „Jak działać nieskutecznie i samemu utrudniać sobie życie?”.
A jeśli wierzyć doniesieniom medialnym, że to Urban jest obecnie faworytem prezesa – za chwilę może się okazać, że będziemy mieli powtórkę z sytuacji przy wyborze Michniewicza. Jeszcze miesiąc temu prezes miał opowiadać w kuluarowych rozmowach, że na pewno nie zatrudni Urbana, bo to trener „za miękki” i „niepasujący do reprezentacji”.

Jak nie wybierać selekcjonera?
Zresztą cały tekst to gotowy przepis na inną książkę: „Jak nie wybierać selekcjonera? Przedstawia Cezary Kulesza”.
Wybory prezesa PZPN nie są oparte na żadnej metodyce i często nie są podparte żadnymi logicznymi przesłankami. Nie ma żadnego profilu trenera, którego związek chciałby widzieć za sterami reprezentacji Polski. Pierwszego wybrał, bo nie udało się zatrudnić Szewczenki, drugiego, bo chciał zagrać na nosie Bońkowi, a trzeciego, bo to jego kolega i sąsiad z Białegostoku.
Niepoważna liczba plotek w trakcie każdych wyborów, a w dodatku ich odrealnienie (Diego Simeone…), deprecjonuje powagę wyboru selekcjonera. PZPN chcąc pokazać, jak poważnym jest graczem na rynku, w rzeczywistości ośmiesza sam siebie. Bo jeśli w rzeczywistości do związku mieliby zgłaszać się Gareth Southgate i Roberto Mancini, dlaczego na końcu na korytarzach PZPN można spotkać Jerzego Brzęczka i Jacka Magierę?
To także totalnie niepoważne traktowanie swoich partnerów w rozmowach. Ofiarami dziwnych ruchów związku padli już Adam Nawałka, Vladimir Petković, Paulo Bento i Marek Papszun, a teraz wspomniani Brzęczek i Magiera mogą zastanawiać się: o co chodziło w środowych spotkaniach? Smród ciągnący się za PZPN spowodowany takim a nie innym traktowaniem kandydatów sprawia, że coraz mniej trenerów chce w ogóle podejmować rozmowy ze związkiem, czego najnowszym przykładem jest choćby Maciej Skorża.
To wszystko dodatkowo osłabia także pozycję negocjacyjną PZPN. Tak jak absurdalne narzucanie sobie terminów. Tym razem Kulesza rzucił w mediach, że selekcjonera wybierze do 15 lipca. Po co? A jeśli się nie uda? Jaki, z punktu widzenia związku, jest cel podawania takiej daty?
Zresztą, proces wyboru selekcjonera sprawia, że prezes Kulesza wpada w jakąś irracjonalną manię rozmów z mediami. Wywiadów udziela niemal codziennie, prowadząc swoistą relację live z wyboru nowego trenera. Rzuca nazwiskami i terminami tylko po to, by za chwilę zaprzeczyć samemu sobie. I sprawić, że wszyscy mają już tych wyborów dość. To wszystko w kontrze do okresów, gdy selekcjoner jest już zatrudniony – wtedy Kuleszy w mediach praktycznie nie ma. Prezes na wywiady zgadza się rzadko, a gdy wybuchają afery, akurat nie ma niczego do powiedzenia. Niczego nie widział, niczego nie słyszał.
I jest oczywiście jedna kwestia, która sprawiłaby, że cała ta otoczka nie miałaby żadnego znaczenia. Są nią wyniki sportowe i dobry wizerunek reprezentacji. Tylko, że Kulesza na trzy dotychczasowe podejścia poniósł trzy porażki. Każdy wybór kończył się kompromitacją: aferą premiową, pogonieniem Santosa i aferą opaskową.
Być może trzeba wierzyć, że do czterech razy sztuka. Ale statystyka i zdrowy rozsądek każą sądzić, że prędzej czy później czeka nas piąty sezon tego żenującego serialu. Przewidywana premiera? Okolice lata przyszłego roku.
CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE NA WESZŁO:
- Mamy wybitnej klasy trenerów! To tylko cały świat się myli
- Stan agonalny polskiej piłki
- Przewrót na szczycie PZPN. Przedstawiamy sensacyjne kulisy
- Paweł Wilkowicz o Viaplay: To był kosmos. Przez pierwsze miesiące praktycznie nie spałem [WYWIAD]
WOJCIECH GÓRSKI
Fot. 400mm.pl