Wobec kolejnych mocnych transferów Widzewa częściej słychać wśród kibiców głosy niepokoju dotyczące czegoś zupełnie innego niż stan kadry. Mowa o problemie, który w idealnym świecie wymaga reakcji, zanim w ogóle się pojawi. Są też tacy, którzy uważają zresztą, że już się pojawił i trzeba działać. Ja sam zaznaczyłem jakiś czas temu, że nie jestem przekonany do dotychczasowej pracy trenera Zeljko Sopicia, że za mało dał Chorwat swojemu zespołowi w końcówce poprzedniego sezonu i spokojnie można było oczekiwać więcej. Ale będę daleko od ostatecznych wyroków, nawet jeśli czasem zwyczajnie trudno słuchać szkoleniowców opowiadających o procesie budowy, zmian, wprowadzania własnych porządków, zbyt kiepskiej kadrze i innych takich. Bo to nie zawsze musi być tania bajeczka dla gawiedzi.

Widzew Łódź – zapowiedź sezonu 2025/26
Sopić: Ludzie kochają być okłamywani. A ja nie opowiadam bajek [WYWIAD]
Kibice łódzkiego zespołu mogą stać się, moim zdaniem, ofiarami dwóch mocno wpływających na wyobraźnię czynników, z których jeden bywa często pomijany w tego typu ocenach. Zacznijmy jednak od oczywistego – mają spore oczekiwania. To normalne, o tym też już powiedziano i napisano wszystko, a jednak nie da się ukryć, że Widzew z ich wyobraźni jest innym Widzewem niż ten rzeczywisty. Nawet ze wzmocnioną kadrą, z napchaną sakiewką i nowym trenerem, w którego zatrudnieniu brał też już jakiś udział nowy właściciel. Od wszystkich wymagają teraz przy alei Piłsudskiego więcej i w niektórych wariantach owo „więcej” zakrawa wręcz o cuda.
W urzędzie skarbowym (zaznaczmy, nie jestem przestępcą podatkowym, to naprawdę była zwykła wizyta) załapałem się ostatnio na krótką pogawędkę z kibicem Widzewa, który – nieco prowokacyjnie, ale i z sympatycznym błyskiem w oku – rzucił na starcie:
– To co? Teraz to mistrzostwo, nie?
Cóż tu odpowiedzieć w takiej sytuacji, cholera jasna. Spróbowałem złagodzić przekaz.
– Nie no, chociaż puchary, to też będzie super…
Po chwili wahania facet skinął głową, rzucił coś o małych krokach, odebrał dokumenty po które przyszedł i zniknął, a ja podszedłem do swojego okienka. Niby nic specjalnego, ludzie często mówią coś takiego półżartem, ale też nie mówią tego przypadkowo. Racjonalna część kibica podpowiada, że takich cudów nie ma, ale ta bardziej ognista… To w sumie trochę jak z wodą ognistą – nadużywana też nie ma wiele wspólnego z trzeźwością.
A to z kolei powoduje, że od Zeljko Sopicia wymaga się jeszcze więcej niż normalnie. Chorwat już od początku sezonu działać będzie pod gigantyczną presją. Działaczy, kibiców, ale także i mediów. I to one pośrednio są drugim, tym mniej oczywistym problemem Widzewa, nad którym spróbuję się pochylić. Najpierw jednak jazda obowiązkowa.
Czy Zeljko Sopić jest za słaby na Widzew?
Pytanie w formie prowokacji, od razu mocna hipoteza. Jeszcze zapisana większą czcionką, żeby was uderzyła po oczach i żebyście przyklasnęli. Albo zniesmaczyli się, że ktoś chce oceniać trenera po dziewięciu meczach w końcówce sezonu. Ja powiem uczciwie – za cholerę nie chcę, ale zmusza mnie do tego sytuacja. W świecie, w którym temat żyje czasem dwa dni, a rezultatów pracy oczekujemy natychmiast, po prostu trzeba się z czymś takim czasem rozprawić, szczególnie że w sezonie ogórkowym sporo było takich głosów, przynajmniej do głośnego sparingu z Jagiellonią.
Czy zatem śmiało można powiedzieć, że Chorwat nie dowozi, bo nie pokazał do tej pory kompletnie niczego, co pozwalałoby myśleć o nim jako opiekunie drużyny z ogromnymi ambicjami w paru najbliższych sezonach? Nie można. Po prostu nie ma ku temu powodów, bo próbka, na której bazujemy jest zbyt mała i nic mądrego nam z analizy takich danych nie wyniknie. Możemy śmiało stwierdzić, że jego Widzew w końcówce sezonu był słaby i bez wielkich perspektyw na poprawę, ale nie da się ocenić Zeljko Sopicia jako trenera, jeszcze nie.
Na szybko sprawdziłem sobie, jak wypadał Adrian Siemieniec z nieco mocniejszą Jagiellonią w swoich premierowych dziewięciu spotkaniach w Ekstraklasie – bo w tylu właśnie meczach oficjalnych Sopić poprowadził do tej pory Widzew. To w ogóle fajna analogia, bo trener Dumy Podlasia też przejmował zespół raczej słabszy niż mocniejszy i dostał go na osiem kolejek przed końcem sezonu. Chorwat tylko kolejkę wcześniej.
To tak, żeby już nie trzymać nikogo w niepewności:
Adrian Siemieniec – 1,22 punktu na mecz
- 3 zwycięstwa (1:0 z Lechią Gdańsk, 4:2 z Wisłą Płock i 3:1 z Wartą Poznań),
- 2 remisy (1:1 ze Śląskiem Wrocław i 1:1 z Cracovią)
- 4 porażki (1:2 z Koroną Kielce, 1:5 z Legią Warszawa, 0:2 z Lechem Poznań, 0:3 z Rakowem Częstochowa)
Zeljko Sopić – 1,11 punktu na mecz
- 3 zwycięstwa (2:0 z Piastem Gliwice, 2:0 z Lechią Gdańsk, 2:0 z Puszczą Niepołomice)
- 1 remis (0:0 z Górnikiem Zabrze)
- 5 porażek (1:2 z Koroną Kielce, 1:2 z Motorem Lublin, 1:2 z Zagłębiem Lubin, 0:2 z Legią Warszawa, 1:2 z Rakowem Częstochowa)
Już abstrahując od relatywnie niewielkiej różnicy zdobytych na przestrzeni tych dziewięciu spotkań punktów – obaj panowie w podobnej sytuacji ograli tych, co wypadało ograć. Sopić i jego Widzew byli w kilku meczach naprawdę blisko jakiejś zdobyczy punktowej, nawet jeśli wyglądali na oko licho. Jasne, nie mieli kadry jedynie na walkę o utrzymanie czy nawet to trzynaste, mimo wszystko odległe miejsce na koniec sezonu. Ale początki nie muszą być specjalnie za wesołe.

Trener Sopić pod koniec ubiegłego sezonu z wizytą u wicemistrzów Polski
Co w ogóle można powiedzieć o zespole na bazie dziewięciu meczów?
Kolejny przykład, podobna metoda. GKS Katowice i Motor Lublin były generalnie chwalone za miniony sezon. Sam chwaliłem, tak mocnych dwóch beniaminków to nie było w naszej lidze od naprawdę dawna. Pierwsze dziewięć meczów w Ekstraklasie trenerów Rafała Góraka i Mateusza Stolarskiego? Obaj wykręcili średnią na poziomie punktu na spotkanie. Nic spektakularnego, nie? I nawet gorzej niż sopiciowy Widzew.
Beniaminkowie na schwał. GieKSa i Motor najlepsze od 14 lat [CZYTAJ WIĘCEJ]
Żeby tylko nikt mi nie zarzucił, że dobieram sobie przykłady pod tezę i mi tak wygodnie – wiem, że istnieje przesympatyczny pan trener John Carver, który z Lechii zrobił zespół naprawdę godny ostatecznie wywalczonego utrzymania (1,44 punktu na mecz w pierwszych dziewięciu spotkaniach po przejęciu zespołu). Wiem nawet, że stary dobry Leszek Ojrzyński wpadł do Lubina ugotować małe co nieco i też zrobił swoją robotę (od ręki wykręcił w dziewięciu spotkaniach ponad półtora punktu na mecz).
Wiem też jednak, że pierwsze koty za płoty, a pierwsze śliwki robaczywki. Nie ma zasady, która połączy nam sensownie pierwszych dziewięć spotkań danego trenera w danym klubie z miarą jego ogólnego sukcesu w czasie całej kadencji. Chyba że kadencja potrwa właśnie te dziewięć czy wręcz mniej spotkań, ale tu już mielibyśmy do czynienia z przypadkami beznadziejnymi i innymi szalonymi eksperymentami.
Reasumując ten wątek – istotnie oczekiwałbym, że zobaczę w tych dziewięciu meczach ligowych, które Sopić dostał na rozruch, jakiś postęp, coś ciekawego, fajnego, jakąś wyraźną zmianę. Tej nie było, ale też nie ma powodów do bicia z tego powodu na alarm. A już na pewno nie ma powodów do tego, by przepowiadać zmianę trenera w Widzewie jeszcze jesienią. Przy tych danych wejściowych taka decyzja jawiłaby się jako szaleństwo.

Okres przygotowawczy był dla trenera Widzewa i jego piłkarzy okazją do zbudowania zespołu w bardziej sprzyjających warunkach
Jaka jest miara szaleństwa?
Mało klasyczna – jak tysiące tego typu fraz przypisywana błędnie Einsteinowi – definicja szaleństwa jest wam pewnie znana. Robienie w kółko tego samego w oczekiwaniu na różne rezultaty istotnie wydaje się niezbyt rozsądne, choć czasem warunki sprawiają, że jest również nieuniknione. Trener Sopić wpadł w pułapkę, którą zastawia na szkoleniowców pracujących w Polsce… no właściwie każdy. Od władz ligi, przez kibiców, dziennikarzy, aż po dyrektorów telewizji odpowiedzialnej za opakowanie naszej Ekstraklasy. Tu krótka wypowiedź, tam wywiad, tam konferencja, tu znowu jakaś rozmówka i tak się to kręci. Briefing przedmeczowy, rozmowa na ściance przed meczem. Nie śmiałbym nawet spróbować sił w policzeniu, ile razy w ciągu tych czterech miesięcy Chorwat wypowiadał się publicznie.
A to zawsze ciężar, szczególnie dla faceta, który lubi być szczery i pewnie wolałby nie bawić się w przesadną dyplomację, która tylko krępuje jego kolejne wypowiedzi. W efekcie do opinii publicznej przebija się po tysiąckroć ten sam przekaz, który mimo krótkiego jak na razie urzędowania Sopicia na stanowisku trenera może zwyczajnie męczyć. Nie dlatego, że Chorwat męczy. Dlatego, że oczekujemy, by za każdym razem mówił coś innego, a wypuszczamy jego słowa w świat średnio kilka razy w tygodniu i kibice czytają je (lub ich słuchają) też kilka razy w tygodniu.
Potem są zaskoczeni, że trener znowu mówi o postępach, o tym, że jeszcze czas, że to jeszcze nie ten moment, że wszystko idzie w dobrym kierunku. I inne utarte frazesy, którymi można na cito wypełnić przestrzeń, którą kazali ci wypełnić, szczególnie jeśli ktoś pyta o to samo, co ostatnio. A najgorsze, że od ostatniej takiej wypowiedzi minęły akurat dwa dni i dosłownie nic się nie zmieniło…

Żeljko Sopić podczas swojej konferencji prasowej w roli trenera Widzewa
– Mam czasami problem z konferencjami prasowymi, bo wy, dziennikarze, wychodzicie z założenia, że istnieje tylko głupia odpowiedź. Nie chodzi o to, że zadajecie głupie pytania, ale jeśli zapytacie mnie o coś, co w danym momencie jest zbędne, odpowiem na swój sposób. Odbiję piłeczkę. Zagram w ping-ponga – mówi w niedawnej rozmowie z Weszło sam trener Sopić.
To nie dotyczy tylko tego jednego przypadku, to problem wszystkich zainteresowanych piłką nożną. I on napędza tylko przekonanie, że coś jest nie tak, skoro trener powtarza jakąś swoją mantrę, próbuje przekonać kibiców o jej prawdziwości. A efektów nie widać, na pewno nie na pierwszy rzut oka. Po dziewięciu kolejkach i wielkiej przebudowie od razu po zakończeniu sezonu, a tak po prawdzie to już w trakcie jego trwania.
Czy Sopić może coś z tym zrobić?
Pytanie retoryczne. Chorwat nie ma raczej mocy zatrzymywania świata, choćby na moment i tylko po to, by spokojnie sobie popracować. Najłatwiej więc byłoby mu zająć się tym, na co ma wpływ, czyli robotą. Obiecałem sobie, że nie będę specjalnie zatruwał swojej głowy sparingami i jakąś niezdrową ekscytacją tym, jak Widzew w nich wygląda. Bardziej rzucałem na nie okiem, niż faktycznie je oglądałem, w pełni świadom tego, że nie oddają one zwykle faktycznej kondycji zespołu, a już na pewno nie powinno się przywiązywać wagi do ich wyników.
Sparingi a liga. Związku między wynikami nie ustalono [ANALIZA]
Zrobiłem jeden wyjątek – przejechałem się pociągiem na wycieczkę do Skierniewic, żeby choć jedno z tych spotkań towarzyskich obejrzeć w pełnym skupieniu i pozbawiony wszelkich rozpraszaczy. I nie na ekranie. Rywal może mało wymagający, pierwszoligowy Znicz Pruszków, ale ja nie szukałem meczu na żyletki, nie chciałem epickiego starcia tytanów.
Chciałem zobaczyć pomysł, którego wcześniej, w ciągu tych dziewięciu kolejek nie zobaczyłem. Znalazłem i jestem o trenera Sopicia spokojny.
Oglądając w skupieniu całe to spotkanie miałem pełne przekonanie, że Widzew wie, co ma grać. Dało się zauważyć rękę Chorwata, który z rzadka korygował jeszcze ustawienie swoich zawodników i niektóre ich zachowania. Znów – cały czas miałem z tyłu głowy, że rywal gra poziom niżej, że ma po prostu słabszą kadrę. Ale w tej optycznej przewadze nie grały roli tylko i wyłącznie indywidualne umiejętności poszczególnych piłkarzy. Był system i kilka jego charakterystycznych elementów.
Maleńkie przykłady, żeby nie zarzucać was jakąś pompatyczną analizą. Gigantyczny udział bocznych obrońców w akcjach ofensywnych. Przede wszystkim Peter Therkildsen grający na lewej flance i podłączający się właściwie do każdego ataku. Niemal za każdym razem schodząc trochę bliżej środka pola, w związku z czym nie odpowiadał on wcale za poszerzanie gry – wręcz przeciwnie, przeciążone jego obecnością skrzydło niebezpiecznie przybliżało się do pola karnego Znicza. Niczego nie ujmując Duńczykowi, sam raczej tego sobie nie wymyślił i takie zachowanie nie było efektem tak zwanej samowolki. Tak jak i cholernie wysokie ustawienie całego zespołu w fazie budowania ataku, co zresztą mogło się w co najmniej jednym przypadku zemścić. Albo inaczej – zemściłoby się, gdyby rywal był trochę mocniejszy.
To tylko próbka, ale też możecie obejrzeć sobie ten mecz, jest dostępny w sieci i smaczków można w nim wyłapać zdecydowanie więcej. Nie mam zamiaru ukrywać, że tego oczekiwałem i dalej oczekuję od Widzewa w sezonie. Bo jak będzie pomysł, to już co najmniej połowa sukcesu. Pod tym względem widać progres, a pewną opieszałość w kwestii wprowadzania własnych porządków przez trenera Sopicia starał się tłumaczyć na podsumowującym sezon spotkaniu z dziennikarzami dyrektor sportowy Widzewa: – Wierzcie mi, że w momencie, w którym byliśmy pewni utrzymania wkradło się w naszą grę pewne rozluźnienie. W takich okolicznościach trudno wyciągać wnioski z ostatnich spotkań sezonu, a jestem pewien, że gdyby potrzebne nam były punkty, to zdołalibyśmy je zdobyć – przekonywał Mindaugas Nikolicius.
– W szatni był duży problem z motywacją i rozmawiałem o tym z piłkarzami. W takim środowisku naprawdę nie jest łatwo osiągać sukcesy – kiedy połowa drużyny wie, że za kilka miesięcy będzie gdzieś indziej – wtórował mu szkoleniowiec Widzewa w naszym wywiadzie.
Nie mam powodów, by z nimi polemizować. Tamten sezon, szczególnie jego końcówka, wyglądał po prostu na taki do dogrania. A potem potrzebna była wymiana kadr. – Problem z jakością nie był wydumany, a fani zawsze mogą mówić, co chcą. Mogą mi nie wierzyć, mogą wymienić mnie, wstawić kogoś nowego i wysłać do prasy, żeby powiedział, że “wszystko jest dobrze, ale trzeba czasu” – mówi bardzo otwarcie Sopić.
Znowu – trudno się z nim nie zgodzić. Nawet jeśli wybiera dosyć bezpośredni język.

Zeljko Sopić i Michał Rydz podczas sparingu Widzewa ze Zniczem Pruszków rozgrywanego w Skierniewicach
Czego oczekiwać od jego Widzewa?
Pytanie ostateczne – nie wiem w co powinni tak realnie celować łodzianie. Po prostu nie mam zielonego pojęcia, co ich zadowoli. W okresie zmian właścicielskich, bodaj niedługo po zatrudnieniu nowego dyrektora sportowego, wybrałem się na konferencję z udziałem zarządu Widzewa. Prezesa Michała Rydza spytałem wprost:
Czy postawiliście sobie cel, w postaci miejsca, które Widzew ma zająć na koniec kolejnego sezonu?
– Tak.
A jest to cel, którym chcecie się publicznie podzielić?
– Nie.
I wszystko jasne, wiem tyle, ile mogę. Dwa słowa utwierdziły mnie tylko w przekonaniu, że w klubie już wtedy było wiadomo, że największym problemem kolejnych miesięcy będzie przede wszystkim utrzymanie kontroli nad oczekiwaniami. Spuszczanie powietrza z balonika, by posłużyć się wariacją na temat popularnej w tym kontekście metafory. Zadanie to może nawet trudniejsze niż zbudowanie silnej kadry za miliony monet od nowego właściciela, choć w tej kwestii też każdy w Widzewie zaznacza, że przecież nie da się zbudować potężnej drużyny do walki o najwyższe cele w jedno okienko. Ktoś wypali, ktoś inny nie. Jednemu nie spodoba się ktoś w szatni i już trzeba będzie ratować atmosferę. Jeszcze inny będzie się musiał uporać z żoną, która nie polubi się z nowym mieszkaniem albo parkiem w jego pobliżu. Przy tak wielkiej przebudowie tak wiele może się spieprzyć…
A w tym wszystkim najłatwiej zawsze będzie zrzucić winę na jedną osobę, tę teoretycznie najbardziej odpowiedzialną za grę Widzewa. Wraz z nowymi piłkarzami Zeljko Sopić dostaje kilka czy kilkanaście nowych zmiennych, nad którymi jakoś musi zapanować i nie jest powiedziane, ze wszystko to da się polepić od ręki. – To, co teraz powiem, nie jest wymówką, lecz rzeczywistością. Zmiana wszystkiego w jedno okienko transferowe? To niemożliwe. Jeśli ktoś nie zna się na piłce, zapewne powie, że się da. Ale nie! Nie ma znaczenia, jak dużo masz pieniędzy – mówi Sopić. – Kilka tygodni temu siedziałem w kawiarni i podszedł do mnie jeden z fanów. To był moment, kiedy ściągnęliśmy do klubu dopiero kilku piłkarzy, a duża grupa odeszła. Zapytał poważnie: “Trenerze, będziemy mistrzami?”. I jak miałem takiego kibica ostudzić? – dopytuje Chorwat.
Ja też dopytuję, bo nie wiem, jak bezboleśnie przywracać takich fanów Widzewa na ziemię. Pozostaje więc życzyć i im, i trenerowi Sopiciowi, by nie było to w ogóle potrzebne. Czasem piękny sen może trwać i na jawie.
***
Transfery przychodzące w letnim okienku:
- Mariusz Fornalczyk (Polska, skrzydłowy, 22 lata, Korona Kielce, 1,5 miliona euro)
- Samuel Akere (Nigeria, skrzydłowy, 21 lat, Botew Płowdiw, 750 tysięcy euro)
- Ricardo Visus (Hiszpania, środkowy obrońca, 24 lata, Real Betis, 425 tysięcy euro)
- Maciej Kikolski (Polska, bramkarz, 21 lat, Legia Warszawa, 300 tysięcy euro)
- Dion Gallapeni (Kosowo, lewy obrońca, 20 lat, FC Prisztina, 250 tysięcy euro)
- Peter Therkildsen (Dania, prawy obrońca, 27 lat, Djurgarden, 100 tysięcy euro) – wykup po wypożyczeniu
- Lindon Selahi (Albania, środkowy pomocnik, 26 lat, HNK Rijeka, bez odstępnego)
- Sebastian Bergier (Polska, napastnik, 25 lat, GKS Katowice, bez odstępnego)
- Angel Baena (Hiszpania, skrzydłowy, 24 lata, Wisła Kraków, bez odstępnego)
- Antoni Klukowski (Polska, skrzydłowy, 18 lat, Pogoń Szczecin, bez odstępnego)
Transfery wychodzące w letnim okienku:
- Kreshnik Hajrizi (Kosowo, środkowy obrońca, 26 lat, FC Sion, 213 tysięcy euro)
- Ivan Krajcirik (Słowacja, bramkarz, 15 lat, Slovan Liberec, 50 tysięcy euro)
- Dawid Tkacz (Polska, ofensywny pomocnik, 20 lat, Górnik Łęczna, 20 tysięcy euro)
- Jakub Sypek (Polska, skrzydłowy, 24 lata, Zagłębie Lubin, bez odstępnego)
- Juan Ibiza (Hiszpania, środkowy obrońca, 29 at, Buriram United, bez odstępnego)
- Jakub Łukowski (Polska, skrzydłowy, 29 lat, GKS Katowice, bez odstępnego)
- Sebastian Kerk (Niemcy, ofensywny pomocnik, 31 lat, Arka Gdynia, bez odstępnego)
- Hilary Gong (Nigeria, skrzydłowy, 26 lat, Spartak Trnawa, bez odstępnego)
- Luis da Silva (Portugalia, środkowy obrońca, 26 lat, bez klubu, bez odstępnego)
- Fabio Nunes (Portugalia, skrzydłowy, 32 lata, bez klubu, bez odstępnego)
- Lubomir Tupta (Słowacja, napastnik, 27 lat, Slovan Liberec, powrót po wypożyczeniu)
- Said Hamulić (Bośnia i Hercegowina, napastnik, 24 lata, Toulouse FC, powrót po wypożyczeniu)
Najlepsza wiadomość przed sezonem:
Jest podjarka.
Najgorsza wiadomość przed sezonem:
Jest podjarka.
CZYTAJ WIĘCEJ O WIDZEWIE ŁÓDŹ NA WESZŁO:
- Lindon Selahi ma to coś. Albańczykowi ufali już Sopić i… Sa Pinto
- Widzew potrzebuje większego stadionu. I to żaden kaprys
- Widzew płaci więcej niż Lech, Legia i Raków! Przegląd ofert transferowych
ANTONI FIGLEWICZ
Fot. Newspix