Łukasz Piszczek to chyba pozytywnie nastawiony do świata gość. Nie szuka problemów na siłę, a gdy te same go jednak znajdują, udaje, że po prostu nie istnieją lub dotyczą kogoś innego. Nawet cenimy takie podejście do życia, bo uważamy, że za dużo wokół nas jest smutasów, martwiących się na zapas. Mamy jednak pewien problem z takimi osobami, bo zdarzają się przecież sytuacje, w których wypada zdjąć na chwilę różowe okulary i racjonalnie ocenić sprawę. Szczególnie wtedy, gdy pod nos ktoś podstawia ci dyktafon, bo łatwo wtedy narazić się na śmieszność.
I właśnie taka sytuacja spotkała prawego obrońcę reprezentacji Polski. Zameldował się na zgrupowaniu, stanął do rozmówki z dziennikarzem Super Expressu. Być może spodziewał się pytań o to, jak przebiegła podróż i jak świętowano w Dortmundzie wygraną w derbach z Schalke, którą obejrzał z ławki. Niestety okazało się, że pytający przed wciśnięciem przycisku „nagraj”, odpalił Transfermarkt i przemaglował Piszczka z rezultatów swojego krótkiego śledztwa. W dodatku nie odpuścił, gdy piłkarz zasugerował, że zadaje mu pytania z dupy.
Jak pewnie wiecie, u nowego trenera Piszczek stracił miejsce w składzie Borussii na rzecz Matthiasa Gintera. I tak się nieprzyjemnie złożyło, że Niemiec wystrzelił z formą. Nie mamy jeszcze półmetka sezonu, a on już niebezpiecznie zbliżył się do rekordowych osiągów Piszczka w ofensywie. Strzelił trzy gole i zaliczył dziesięć asyst – znamy kilku piłkarzy stricte ofensywnych, którzy daliby się pokroić za taki bilans. I to w czerwcu, a nie na początku listopada. Innymi słowy – Ginter to nie Owomoyela, będzie ciężki do wygryzienia.
Piszczek w hierarchii piłkarzy Tuchela znajduje się na miejscach na 12-15, a to oznacza, że nie jeździ na mecze tylko po to, by odsiedzieć swoje. Szczęście naszego obrońcy polega też na tym, że Borussia gra na trzech frontach, do Ligi Europy musiała przepychać się przez kwalifikacje, więc było trochę okazji, by złapać minuty gry. Ginter ma ich 1390, Piszczek – 727. Dramatu jeszcze nie ma. Ale w dłuższej perspektywie może okazać się, że to gra w takim wymiarze to za mało, by utrzymać solidną formę i będzie to naturalna kolej rzeczy. Umówmy się – słaby mecz Piszczka z Niemcami w Frankfurcie to nie wypadek przy pracy.
Dziennikarz pyta, czy to nie kłopot w perspektywie Euro, a Piszczek na to: – Tylko media w Polsce uznają, że to kłopot.
Oj, Łukasz, ty stary zgrywusie…
Chcąc nie chcąc, Piszczek wystawił świetną rekomendację polskim mediom, które potrafią racjonalnie ocenić sytuację i spojrzeć na nią w dłuższej perspektywie. Niestety, sobie i przy okazji selekcjonerowi wystawił już trochę gorszą. Oczywiście jeśli za punkt odniesienia przyjmiemy powoływanego Sebastiana Milę, który w tym sezonie nie dobił do granicy 500 minut w Lechii, a od września zaliczył ich tylko 46, to rzeczywiście – z Piszczkiem nie jest najgorzej. Ale bądźmy poważni – punktem odniesienia nie jest Mila, a poważna piłka, do której jako reprezentacja aspirujemy. A w niej – gdy piłkarz nie gra lub gra mało, jest problem.
Radzimy to po prostu przemyśleć.
Fot. FotoPyK