Na początku tygodnia podsumowaliśmy najlepsze zimowe transfery w Ekstraklasie, pora więc na te najbardziej nieudane. Prym wiedzie tu Legia Warszawa, ale najkosztowniejszą w skutkach pomyłkę popełniła Stal Mielec.
![10 najgorszych zimowych transferów w Ekstraklasie [RANKING]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/05/a322f06a-c8f3-48c2-9e56-21f6a381fb09.jpg)
Ostateczną dziesiątkę wytypować było dość trudno, rzecz jasna z racji na duży wybór. Trzeba było niuansować i te niuanse sprawiły, że w zestawieniu nie zmieścił się Leonardo Rocha. Z pozoru jego obecność jest tutaj obowiązkowa. W końcu czołowy strzelec ligi po rundzie jesiennej zmienił klub za spore pieniądze i wylądował w nim na ławce. Prosta sprawa.
Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że niejako z góry było wiadomo, iż u Marka Papszuna to może być bardziej zadaniowiec niż kluczowa postać w każdym meczu. Zadanie zdecydowanie utrudnił też wystrzał formy Brauta Brunesa, który dotychczas nie imponował. A jak zsumujemy, że nie rozgrywając nawet dwustu ligowych minut Rocha zdołał strzelić gola i dwa kolejne wypracować, to okaże się, że jego efektywność pozostała na zadowalającym poziomie.
Upiekło się także m.in. Erikowi Jirce (Piast), Damianowi Kądziorowi (Stal), Filipowi Prebslowi i kilku innym zimowym nabytkom Górnika Zabrze.
10 najgorszych zimowych transferów w Ekstraklasie [RANKING]
10. Alexander Abrahamsson i Ludvig Fritzson (Zagłębie Lubin)
Najgorszy rodzaj zagranicznego dżemiku, którego nie chcemy w polskiej piłce. W takich przypadkach można iść w lekki populizm, że zabiera się miejsce naszym zawodnikom. Naprawdę, Zagłębie wzięłoby jakiegoś przeciętnego pierwszoligowca i efekt na pewno nie byłby gorszy, a prawdopodobnie lepszy.
Stoper Abrahamsson zdążył wystąpić dwa razy. Skompromitował się z Puszczą Niepołomice, w przerwie został zmieniony i tyle go widzieli. Kolejne spotkania spędził na ławce, a po przyjściu Leszka Ojrzyńskiego poszedł w natychmiastową odstawkę i sezon dograł w rezerwach. Pomocnik Fritzson w debiucie nowego trenera nawet wszedł na minutę, ale to było tyle i śladem swojego rodaka powędrował na drugoligowy front. Jakoś nikomu w Lubinie nie zapaliła się lampka, że gość ma już 29 lat, a dotychczas występował jedynie w Ostersunds i – razem z Abrahamssonem – w Brommapojkarnie.
Co gorsza, obaj Szwedzi mają jeszcze ważne kontrakty i ot tak sobie nie odejdą.

Tak wygląda Alexander Abrahamsson.
9. Martin Minczew (Cracovia)
Na papierze Pasy zimą zaimponowały, ściągając zawodnika o dużej renomie. 24-letni reprezentant Bułgarii z tureckiej ekstraklasy, z blisko setką meczów dla Sparty Praga – widzieliśmy już gorsze rekomendacje. Oczywiście był haczyk w postaci niemal straconej rundy jesiennej w Rizesporze, ale i tak wyglądało to całkiem obiecująco, zwłaszcza że klubowy szef skautów Jarosław Gambal zachwycał się nim już pięć lat temu i doskonale znał jego charakterystykę.
Na razie jednak Minczew jest sporym rozczarowaniem. Nie chodzi tylko o to, że w jedenastu meczach strzelił raptem jednego gola. W większości występów zwyczajnie grał słabo lub bardzo słabo, nie pokazywał indywidualnej jakości. Za to szybko pauzował po czterech żółtych kartkach otrzymanych tydzień po tygodniu.
Okoliczności łagodzące? Minczew przychodził jako następca Kallmana, więc pierwsze miesiące na krakowskiej ziemi można potraktować jako etap wdrażania i odbudowania się po gorszym okresie. Z tego względu umieściliśmy go w rankingu dość nisko, ale od nowego sezonu nie będzie już żadnej taryfy ulgowej.
8. Wahan Biczachczjan (Legia Warszawa)
Od początku zanosiło się na to, że Legia, korzystając z problemów Pogoni Szczecin, raczej uzupełnia skład niż go wzmacnia pod kątem wyjściowej jedenastki. Mimo wszystko można było żywić nadzieję, że Biczachczjan okaże się przydatnym zawodnikiem, bo choć do ligowych gwiazd nigdy nie był zaliczany, to w barwach Portowców od czasu do czasu potrafił zaimponować.
W praktyce kibice Wojskowych otrzymali totalny niewypał. Tak się poskładało, że reprezentant Armenii na początku otrzymywał dużo minut ze względu na kontuzję Luquinhasa i kompletnie nie wykorzystywał szansy. Raziła jego jednowymiarowość (szukanie lewej nogi), granie pod siebie i nieumiejętność podjęcia optymalnej decyzji w decydującym momencie.
Nic dziwnego, że Goncalo Feio z czasem wysłał go na ławkę i jeśli jeszcze z niego korzystał, to wyłącznie w roli zmiennika. Jedynym pozytywem pozostaje asysta z rzutu rożnego przy zwycięskim golu z Lechią Gdańsk.
7. Lubomir Tupta (Widzew Łódź)
Nie pozostawił po sobie dobrych wspomnień z epizodu w Wiśle Kraków, a teraz… chyba jeszcze pogorszył swój wizerunek w oczach polskich obserwatorów. Tupta miał być ratunkiem dla widzewskiego ataku po sprzedaży Imada Rondicia i cyrku z Saidem Hamuliciem, ale – delikatnie mówiąc – nawet się o to nie otarł.
Dostał olbrzymi kredyt zaufania, 11 na 12 meczów rozegrał w pierwszym składzie (najwcześniej zszedł w 67. minucie) i zupełnie z tego nie skorzystał. Nie można mu było odmówić zaangażowania (czasami człowiek głupio się czuje, podkreślając takie rzeczy), ale jakości w jego poczynaniach było tyle, ile odwodniony kot napłakał. W debiucie miał co prawda udział przy golu z Radomiakiem, w Lubinie wrzucił z rzutu rożnego na głowę Mateusza Żyro, a na koniec zdobył bramkę z Puszczą i zaliczył trochę przypadkową asystę, jednak w międzyczasie notorycznie zawodził oczekiwania. Widzew po jego przyjściu pozostał z tym samym problemem w ataku, co przed jego pozyskaniem.
Nic dziwnego. że Słowak został jednym z tych, którym klub już podziękował za współpracę. Budowa nowej drużyny odbędzie się bez niego.

6. Damian Michalski (Zagłębie Lubin)
Wydawało się, że Miedziowi dokonują konkretnego wzmocnienia na środek obrony. Mimo słabszej ostatniej rundy, Michalski i tak całkiem sporo grał w 2. Bundeslidze, w której łącznie przez dwa i pół roku uzbierał 64 mecze, 8 goli i 3 asysty. Dorobek trudny do zignorowania.
Nadzieje były duże i nie zostały spełnione. Nowy stoper szybko wszedł do składu, ale zamiast wznieść drużynę na wyższy poziom, dostosował się do miernego poziomu całości. I cóż z tego, że z Lechem zdobył bramkę, skoro zaraz potem w przedziwny sposób nie zrozumiał się z Hładunem na przedpolu, co parę sekund później dało gola Walemarka.
U Leszka Ojrzyńskiego Michalski większej roli już nie odegrał. W jego drugim meczu wyleciał z boiska w Częstochowie, do składu wszedł Igor Orlikowski i miejsca starszemu koledze nie oddał. 27-latek w wyjściowej jedenastce pojawił się jeszcze tylko raz, ze Śląskiem Wrocław, gdy za żółte kartki odpoczywał Michał Nalepa.
5. Henrik Udahl (Śląsk Wrocław)
O ile Śląsk zimą trafił z Jose Pozo i Assadem Al-Hamlawim, o tyle z Udahlem przestrzelił okrutnie. Nadal zachodzimy w głowę, jakie atuty ma ten gość, nie licząc chęci do biegania. Żadnych nie znajdujemy.
Czego jednak spodziewać się po 28-letnim napastniku, dla którego sezonem życia było siedem goli w norweskiej ekstraklasie? No właśnie. Tyle dobrze, że chodziło tylko o wypożyczenie. Można zapomnieć o sprawie i udawać, że nigdy nie się wydarzyła.
4. Antonio Sefer (Motor Lublin)
To miał być hit Motoru i jego wielki sukces na transferowym rynku. Wzięto zawodnika po debiucie w reprezentacji Rumunii, który potrafił się wyróżniać w chwilami niedocenianej u nas izraelskiej ekstraklasie. Opcja wykupu zawarta w umowie wypożyczenia jawiła się jako formalność do zrealizowania.
Tymczasem… Sefer nie pokazał nic, absolutnie nic. Jak już wchodził na boisko, chciał brać grę na siebie, lecz nie zaprezentował niczego, co kazałoby przypuszczać, że kiedykolwiek będzie wzmocnieniem lublinian. Inna sprawa, że jako nominalny prawoskrzydłowy chyba ani razu nie wystąpił na tej pozycji. W każdym razie Mateusz Stolarski po sześciu próbach dał sobie z nim spokój, a dziś Sefer jest już z powrotem w Hapoelu Beer Szewa.

W przypadku Antonio Sefera z dużej chmury spadło kilka symbolicznych kropel.
3. Ilja Szkurin (Legia Warszawa)
Rozpaczliwy transfer na ostatnią chwilę za 1,5 mln euro. Wielu od początku powątpiewało, czy Białorusin swoją charakterystyką pasuje do tego, co chce grać Goncalo Feio. Na dodatek sam piłkarz był w znacznie słabszej formie niż w poprzednim sezonie, no i kupiono go za późno, żeby zgłosić do Ligi Konferencji. Niewiele się tu na starcie spinało.
Koniec końców Szkurina od pierwszego miejsca w naszym rankingu ratuje to, że w ostatnich tygodniach wreszcie nieco się odbił. Zdobył dwie bramki w Ekstraklasie i trafił w ważnym momencie w finale Pucharu Polski (wcześniej strzelił też Ruchowi Chorzów). Dołożył również dwie asysty.
To wszystko jednak zdecydowanie za mało, żeby uznać ten zakup Legii za uzasadniony. Być może Szkurin w nowym sezonie u innego trenera odpali, na finiszu rozgrywek zaczął wreszcie notować ofensywne konkrety i dochodzić do sytuacji, ale na dziś ten zakup się nie broni.
2. Vladan Kovacević (Legia Warszawa)
Hat-trick transferowych pudeł w wykonaniu stołecznego klubu. Kovacevicia wypożyczono awaryjnie ze Sportingu Lizbona, bo Kacper Tobiasz i Gabriel Kobylak zawodzili między słupkami. W Rakowie wyrobił sobie markę na polskich boiskach, więc można było przypuszczać, że przynajmniej on poniżej przyzwoitego poziomu nie zejdzie.
Ech, ta niekończąca się naiwność. Kovacević chwilami był jeszcze gorszy niż jego polscy koledzy i od pierwszego momentu popełniał kosztowne błędy. Zawinił w Gliwicach przy zwycięskim golu Piasta, skompromitował się w Radomiu, w Lublinie sprokurował rzut karny na 3:3 w doliczonym czasie. Do tego zdecydowanie nie pomógł drużynie w pierwszym meczu z Molde.

Efekt? Ten, który miał być wybawieniem dla bramki Legii, od 25. kolejki wygrzewał ławkę i niespodziewanie podniósł się z niej jeszcze tylko na Lecha.
Legia rozegrała to najgorzej, jak się dało. Raz, że doprowadziła do sytuacji, w której została tylko z Tobiaszem i Kobylakiem. Dwa, że jak już wzięła Kovacevicia, nie doszło do żadnej rywalizacji i dotychczas oficjalnie wspierani zawodnicy momentalnie poszli na bok. A jak już się okazało, że wybawca kuleje, nagle „głupia sprawa”, hehe, Kacper, wierzymy w ciebie.
1. Jean-David Beauguel (Stal Mielec)
Najgorszy z najgorszych. Będziemy szczerzy: na starcie ten ruch mielczan nie zniechęcał. Okej, facet zaraz kończył 33 lata, ale transfery wyłącznie na tu i teraz czasami również są potrzebne. Beauguel miał być kimś takim po sprzedaży Szkurina. Jakby nie było, w 2022 roku został przecież królem strzelców czeskiej ekstraklasy w barwach Viktorii Pilzno. Później obrał kierunek na egzotykę, różnie mu tam szło, ale jeszcze w listopadzie rozegrał pełne 90 minut w swoim ostatnim meczu w Chinach i zdobył dwie bramki. Kazało to przypuszczać, że Stal nie wzięła piłkarskiego trupa i najdalej po marcowej przerwie reprezentacyjnej otrzyma gotowego napastnika.
Cóż, nic z tych planów nie wyszło. Beauguel w maju wyglądał na tego samego gościa do potruchtania przez 15-20 minut jak dwa miesiące wcześniej. Czas wcale nie działał na jego korzyść. Francuz nie zrobił niczego, żeby pomóc nowym kolegom w walce o utrzymanie. Ba, chwilami wręcz przeszkadzał, miano do niego duże pretensje za zmianę z Lechią Gdańsk, gdy rywale w końcówce wyszli ze stanu 0:2 na 3:2.
W dużej mierze przez brak odpowiedniego następcy Szkurina Stal pożegnała się z Ekstraklasą. W założeniu mający być numerem trzy w ataku Łukasz Wolsztyński i tak przyzwoicie sobie poradził (dwa gole i cztery asysty w ostatnich ośmiu meczach), ale to nie on miał tu grać pierwsze skrzypce.
*
„Nagroda” specjalna: Benjamin Rojas i Renyer (Pogoń Szczecin). Zimą Pogoń, zanim jeszcze Alex Haditaghi ją przejął, za sprawą Nilo Efforiego dokonała trzech tajemniczych transferów. Luizao na koniec lekko się obronił, kilka razy zagrał i nie odstraszał. Losy pozostałej dwójki wyglądają jednak na kiepski dowcip. Renyer rozegrał 10 minut w drugoligowych rezerwach, Rojas aż cztery. W kadrze pierwszego zespołu nie znaleźli się ani razu.

PRZEMYSŁAW MICHALAK
CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:
- 10 najlepszych zimowych transferów w Ekstraklasie [RANKING]
- Rutkowski o mistrzostwie Lecha: Mieliśmy wszystko, żeby to zrobić
- Polakom w Ekstraklasie strzelać nie kazano
- Zmiana planów w sprawie trenera Cracovii. On nim nie zostanie [NEWS]
Fot. FotoPyK/Newspix