Smutny obraz wyłania się z całej tej transferowej sagi z Imadem Rondiciem w roli głównej. Smutny głównie dla Widzewa, ale i trochę smutny dla całej ligi, a przynajmniej ekstraklasowych średniaków. Nie mają oni sposobu na to, żeby zatrzymać w Polsce wyróżniających się piłkarzy. Bo widzicie – klub z Łodzi chętnie kontynuowałby współpracę ze swoim najlepszym w tym sezonie strzelcem, ale nie może. Decyzja mogła być w tej sytuacji tylko jedna.
Prościzna – skoro nie da się dalej tego ciągnąć, to trzeba chociaż porządnie zarobić. Władze Widzewa uciułały na sprzedaży Rondicia naprawdę sporo, szczególnie w zestawieniu ze wcześniejszymi ofertami Rakowa Częstochowa i chwała im za to. Mówimy o piłkarzu, który dopiero co zaliczył najbardziej udaną rundę w całej swojej karierze i nie może być tak, że napastnik z dziewięcioma golami na półmetku sezonu jest wyceniany na mniej niż milion euro. Jasne, Bośniak ma swoje słabe strony, ale oprócz goli daje też bardzo dużo w pressingu i to kolejny atut, który musi przyciągać mocniejsze kluby. A te mogą i powinny płacić kwoty godne.
Bez względu na to, czy Widzew dostanie pieniądze ze wszystkich zapisanych w umowie z Koeln bonusów, łodzianie zgarniają właśnie godną kwotę.
Dwóch wygranych? Jeśli już, to jeden mniej
Odejście Rondicia to przychód do klubowej kasy, ale i koszt w postaci wyraźnego osłabienia zespołu. Teraz mają w Widzewie całe trzy tygodnie na to, żeby znaleźć zastępstwo, choć nie jest powiedziane, ze będą szukać daleko. W kadrze znajduje się w końcu dwóch napastników i każdy z nich chciałby pewnie skorzystać na odejściu Bośniaka – zarówno Said Hamulić jak i Hubert Sobol mają przecież swoje ambicje. Szkopuł w tym, że nie dadzą drużynie tego, co oferował Rondić.
Maszyna do tak ukochanego przez Daniela Myśliwca pressingu będzie teraz pracować za naszą zachodnią granicą i łodzianie przy dobrych wiatrach zarobią z tego tytułu około 1,5 miliona euro. Kwota jest zależna od zapisanych w umowie bonusów, lecz nawet jeśli ostatecznie będzie nieco niższa, nadal równoważy stratę Widzewa. Bo równoważy, prawda?
Równoważyłaby, gdyby dało się Rondicia od ręki zastąpić i najlepszym dla prezesa Rydza, dyrektora Wichniarka i trenera Myśliwca scenariuszem jest bez wątpienia odrodzenie piłkarza Hamulicia. Ten nadal jest tylko wypożyczony do Widzewa z francuskiej Tuluzy i jego przygoda z Łodzią na razie układa się w taki sposób, że niewiele wskazuje na dłuższy mariaż Bośniaka i czerwono-biało-czerwonych, ale… można nim kupić trochę czasu.
Bo Widzew nie planował sprzedaży Rondicia zimą. Wszystko zmierzało ku temu, by Bośniak został w Łodzi, zagrał w kolejnych meczach, z automatu przedłużył kontrakt z klubem i jeśli dalej będzie dawał radę – wyfrunął gdzieś dalej dopiero latem. Teraz mają więc spory zgrzyt, bo drogi są dwie. Można od ręki znaleźć jakąś, pewnie nie za tanią, łatę.
Albo można liczyć na to, że Hamulić czy nawet Sobol pozwolą jakoś doczołgać się do lata.
Czy Widzew serio może spaść?
Pytanie prowokacyjne, ale odpowiedź rozsądnego człowieka może być tylko jedna. Owszem, Widzew może spaść z Ekstraklasy. Możliwe jednak, że dobrze przekalkulowano sobie szanse na realizację takiego scenariusza w lidze, w której gra też Lechia Gdańsk czy ten nieszczęsny Śląsk Wrocław. Na tej podstawie mogli w klubie stwierdzić, że przepychanki z Rondiciem i trzymanie w zespole zawodnika zawiedzionego niedoszłym transferem nic dobrego po prostu nie dadzą. Łodzianie nie mają atutów, którymi można namówić takiego piłkarza do porzucenia myśli o wyjeździe na zachód. Już przenosiny do Rakowa (gdy klub z Częstochowy oferował w mniemaniu Widzewa kwoty niegodne) trudno było mu wyperswadować, a co dopiero transfer na zaplecze Bundesligi, w dodatku do tak zasłużonego klubu i lidera tabeli.
Można się było spodziewać ofert za najlepszego piłkarza zespołu w rundzie jesiennej, ale większość z nich Widzew i sam Rondić byliby w stanie odrzucić. Może i po długich i burzliwych rozmowach, ale dało się w tej sprawie zadziałać. Problem pojawił się wtedy, gdy na horyzoncie zamajaczyła propozycja nie do odrzucenia.
Sądzicie, że Widzew powinien być gotowy na taki scenariusz? Sam dyrektor Wichniarek mówi, że “napastnika szuka się zawsze”, więc wypada wierzyć, że ktoś tam w jego kajecie jest i pewnie już nawet sonduje się możliwość sprowadzenia go w miejsce Rondicia. A że nie nastąpi to zaraz i, jeśli faktycznie się wydarzy, nie będzie najbardziej zaplanowanym ruchem transferowym w historii Ekstraklasy? Ani najbardziej jakościowym…
Powiedzmy sobie szczerze – nikt nigdy nie zakładał, że po Imada Rondicia zgłosi się lider 2. Bundesligi. Trudno było się na to przygotowywać.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Najbardziej polskie kluby w Europie. Feyenoord i Panathinaikos coraz wyżej
- Jagiellonia w królewskich barwach. Mistrz Polski i sekrety wyjątkowych strojów
- Grał przeciwko Messiemu, teraz jest w Jagiellonii. „Chcę walczyć o wszystkie cztery trofea”
Fot. Newspix