Różnie można przegrać. Bywa, że przeciwniczka jest za dobra i cię rozbija. Zdarza się, że to tobie po prostu w danym meczu nie idzie. A są też porażki takie, jak ta Igi Świątek, gdzie splotły się oba elementy – świetna postawa Madison Keys i falowanie formy Igi. A walka i tak trwała do samego końca, ba, Polka miała nawet piłkę meczową. Dlatego mimo wszystko piszemy: spokojnie, to dopiero początki. Sezonu i współpracy Igi z nowym trenerem. Jeszcze będzie dobrze.
***
Przed dzisiejszym półfinałem Igi Świątek pisałem tekst o tym, jak bardzo start tego sezonu przypomina to, co działo się w 2022 roku. Nowy trener, półfinał Australian Open po tym, jak w poprzednim sezonie namnożyły się problemy, amerykańska rywalka w meczu o finał. Można wręcz było odnieść wrażenie, że to swego rodzaju tenisowe déjà vu. Pozostawało mieć nadzieję, że jego ostatni element – trzy lata temu Iga gładko przegrała przecież z Danielle Collins – się zmieni.
No i się zmienił. W pewnym sensie.
Bo owszem, porażka. Ale porażka po walce, po meczu, w którym do samego końca nie było wiadomo, kto awansuje do finału. Jasne, meczu, w którym Iga mogła i pewnie powinna zaprezentować się lepiej. Ale prawda Wielkich Szlemów jest taka, że właściwie każdy ma choć jeden słabszy dzień w turnieju. Aryna Sabalenka przeżyła to w ćwierćfinale, ale zdołała się z problemów wygrzebać. Iga miała taki dziś i choć była o krok, dosłownie o punkt od tego, by słabości przezwyciężyć, to się nie udało.
CZYTAJ TEŻ: TENISOWY HORROR. IGA ŚWIĄTEK PRZEGRAŁA PO NIEPRAWDOPODOBNEJ WALCE
Uważam jednak, że to mimo wszystko pozytywny występ.
***
Skąd we mnie ta pogoda ducha? Cóż, powodów jest kilka. Po pierwsze to dopiero początki współpracy Igi z nowym trenerem, a w tenisie efekt nowej miotły występuje jednak rzadziej niż w piłce nożnej. Owszem, widać było, że Polka w poprzednich rundach złapała nieco radości z gry, że próbowała też innych rozwiązań niż w poprzednich sezonach, że na pewno było to granie lepsze i skuteczniejsze niż pod koniec poprzedniego roku. Ale to tyle, bo tyle Wim Fissette mógł w tak krótkim czasie odmienić.
Naprawa tych głębszych problemów w grze Igi – choćby serwisu, który dzisiaj na pewno powinien był działać lepiej – to melodia przyszłości. Przyszłości, która, wierzę w to, nadejdzie.
Po drugie, Iga zagrała świetny turniej. Jasne, po dziś może wydawać się dziwnym, że tak piszę, ale to dopiero drugi raz, gdy doszła do tej fazy turnieju w Australii, a w ostatnich dwóch sezonach odpadała stosunkowo szybko. Do półfinału straciła ledwie 14 gemów, to doskonały wynik. A ustabilizowanie się w meczach z rywalkami, które trzeba ogrywać to podstawa tego, by myśleć o sukcesach. W drugiej połowie zeszłego sezonu Iga i z tym miewała problemy, sporo przeciwniczek teoretycznie o klasę gorszych sprawiało jej problemy. W Australii przeszła przez nie jak walec.
Po trzecie, Madison Keys zagrała mecz życia. Widziałem, lekko licząc, pewnie setkę jej spotkań i nawet w swoich najlepszych turniejach nie grała tak dobrze, jak dziś. Jasne, popełniała błędy – kto ich nie popełnia – ale wytrzymywała momenty najważniejsze, a to w tenisie podstawa i tego jej często w przeszłości brakowało. W ostatnim secie obroniła piłkę meczową. Odrobiła stratę przełamania. Ani na moment nie załamała się, gdy cały czas goniła wynik w super tie-breaku. A po genialnie wygranej przez Igę akcji, która dała Polce prowadzenie 8:7, wyciągnęła z rękawa dwa znakomite serwisy.
CZYTAJ TEŻ: MIAŁA ZASTĄPIĆ SIOSTRY WILLIAMS. DO DZIŚ WALCZY O TYTUŁ WIELKOSZLEMOWY. MADISON KEYS
Keys w dodatku to nie przeciwniczka byle jaka, która znalazła się w tym półfinale z przypadku. Już ponad 15 lat temu mówiono, że może być z niej wielka tenisistka. W finale wielkoszlemowym grała przed ośmioma laty. Pierwszy raz w półfinale w Australii – 10 lat temu. Jasne, nie ma osiągnięć Igi na koncie, ale to wciąż jedna z najlepszych zawodniczek ostatnich 10 lat i do potwierdzenia tego statusu brakuje jej właściwie tylko wygrania finału któregoś z czterech najważniejszych turniejów.
Ona grała więc mecz życia. Iga zmagała się z problemami. I co? I wszystko rozstrzygnęło się dopiero w samej końcówce.
***
To był mecz z gatunku tych, których trzeba żałować. To oczywiste. Iga pewnie spędzi trochę czasu rozmyślając o tym, co mogła i powinna zrobić inaczej. Jak i kiedy zagrać, żeby odmienić ostateczny rezultat. Czy bardziej zaryzykować, czy może wręcz przeciwnie – nieco odpuścić i pozwolić Madison popełnić błędy. Równocześnie jednak to mecz, który wlewa w serce wiele nadziei.
Bo jeśli popełniając sporo błędów, bez dobrze funkcjonującego podania i z widocznymi nerwami, w dodatku na kortach, które nigdy ci przesadnie nie leżały (za to premiują zawodniczki grające w stylu Amerykanki), walczysz do ostatnich punktów z Madison Keys w takiej dyspozycji, to znaczy, że są tu bardzo mocne podstawy do tego, by ten sezon w dalszej jego części poszedł w świetną stronę. Po prostu nie da się sądzić inaczej.
Zresztą wróćmy do 2022 roku.
Po wspomnianej porażce w półfinale Australian Open, Iga przegrała jeszcze w drugim meczu w Dubaju z Jeleną Ostapenko. A później zaczął się okres jej niesamowitej dominacji. Teraz pewnie o taką będzie trudno, rywalki w końcu już w dużej mierze nauczyły się gry Polki, do tego jest ustabilizowana na najwyższym poziomie Aryna Sabalenka. Ale i tak możemy być spokojni o to, że Iga sporo do gabloty w tym sezonie dorzuci, a i o pozycję liderki rankingu postara się zahaczyć na powrót raczej prędzej niż później.
Innymi słowy: pierwsze koty za płoty, a z pierwszej takiej porażki trzeba wyciągnąć lekcję. Tak jak trzy lata temu. Jeśli to się uda – będzie naprawdę dobrze.
SEBASTIAN WARZECHA
Czytaj więcej o tenisie: