Lech Poznań dość regularnie sprzedaje swoich piłkarzy do lepszych lig i też nie tak rzadko – jak na polskie warunki – bywa, że kasuje za nich grube miliony. Księgowa się więc cieszy, Excel mieni się na sympatyczny, zielony kolor, zatem wydawałoby się, że wszystko jest super. No właśnie – nie do końca, bo Kolejorzowi zaczyna brakować stempla z jakością, to znaczy pokazania zachodnim rynkom, że faktycznie można się w Poznaniu zaopatrzyć w dobrych piłkarzy. Nie – jeśli chodzi o polskie talenty, to od jakiegoś czasu Lech wysyła za granicę zawodników albo przeciętnych, albo po prostu słabych.
Punktem wyjścia tej historii jest smutny przypadek Filipa Marchwińskiego, który złapał groźną kontuzję (zerwanie więzadła krzyżowego przedniego oraz uszkodzenie łąkotki) i na długie miesiące może zapomnieć o futbolu. To znaczy o futbolu na treningach, bo o graniu w meczach nie mógł myśleć już wcześniej i w zasadzie przeciętnemu kibicowi tym urazem o sobie przypomniał. Bilans Marchwińskiego po przenosinach do Lecce jest niestety tragiczny:
- 14 minut w Serie A,
- 92 minuty w Pucharze Włoch, gdzie jego klub mierzył się z dwoma drużynami Serie B i jeszcze drugie starcie przegrał.
Pomocnik nie dostawał więc żadnych poważniejszych szans we włoskiej ekstraklasie, nie był – poza jednym wyjątkiem – zapraszany na murawę nawet na jakieś końcówki, żeby zebrać doświadczenie lub chociaż zrobić kilka przebieżek. Nie, albo siedział na ławce, albo leczył poprzednią, mniej poważną kontuzję.
A to była przecież duża nadzieja Lecha, prawda? Taka, na którą Kolejorz dmuchał i chuchał, ciągnął za uszy, gdy nic nie wskazywało, że powinien to robić. Poznaniacy nawet nie wypożyczali Marchwińskiego, tak jak to robili z Moderem, Puchaczem, Bednarkiem czy innymi, po prostu chcieli mieć go u siebie i uważnie doglądać. Cóż – może też to zawodnika na tym etapie zgubiło. Przeprowadził się, stracił nadzór i w tej mniej opiekuńczej rzeczywistości sobie nie poradził.
Może gdyby nie kontuzja nagle by odpalił, może potrzebował te pół roku na aklimatyzację, ale to już naprawdę czcze gadanie, nie poparte niczym sensownym poza patriotyczną nadzieją, że naszemu wyjdzie u Włocha.
I niestety – Marchwiński nie jest jedynym, który po transferze z Lecha przepadł. Spójrzmy na tę listę:
- Michał Skóraś do Brugii – sześć milionów euro*, lipiec 2023
- Jakub Kamiński do Wolfsburga – dziesięć milionów euro, lipiec 2022
- Tymoteusz Puchacz do Unionu – dwa i pół miliona euro, lipiec 2021
- Jakub Moder do Brighton – 11 milionów euro, styczeń 2020
- Kamil Jóźwiak do Derby – 4,3 miliona euro, wrzesień 2020
- Robert Gumny do Augsburga – 2 miliony euro, wrzesień 2020
*dane za Transfermarkt
Sześciu wysłanych za granicę i chyba o żadnym nie powiemy, że na maksa rozkręcił się w Europie, bo gdyby tak było, ktoś z wyżej wymienionych stanowiłby o sile reprezentacji Polski, a przecież żaden nie ma takiej pozycji. Ci piłkarze albo nie mają szans na kadrę, albo walczą o pierwszy skład w zespole, który nie poradził sobie w grupie z Albanią i Mołdawią.
No dobra, ale po kolei.
PRZYZWOITOŚĆ, ALE NIC WIĘCEJ SKÓRASIA I KAMIŃSKIEGO
Wydawało się, że Skóraś wybiera mądrze, bo nie rzuca się na głęboką wodę – on jeszcze w Lechu rozkręcał się dłuższy czas, zatem przenosiny prosto do jakiejś Bundesligi mogłyby być dla niego zbyt dużym obciążeniem. Belgia? Lepszy poziom niż w Polsce, to jasne, ale niby znów nie tak wysoki, by się nie pokazać. Niestety: teoria swoje, a życie swoje, skrzydłowy w Brugii nie zbudował sobie wielkiej pozycji.
Końcówka poprzedniego sezonu dawała nadzieję, bo Skóraś w fazie mistrzowskiej dziewięciokrotnie wychodził w pierwszym składzie i razem z kolegami sięgnął po tytuł, ale w tym widzimy już lekki dramacik. 17 rozegranych spotkań, 14 z ławki. Trener nie liczy na niego również w Europie, bo choć Polak zadebiutował w Lidze Mistrzów, to dłużej – 45 minut – zagrał tylko ze Sturmem Graz, potem chwilkę z Milanem (20 minut) i tyle.
Problemem Skórasia są konkrety, których ma malutko. Przez 45 spotkań w belgijskiej ekstraklasie uzbierał tylko dwa gole i cztery asysty. Dla porównania inny skrzydłowy, Skov Olsen, od czasu gdy Skóraś jest w klubie, ma 22 gole i sześć asyst.
Przepaść.
I o ile fajnie, że Skóraś całkowicie nie przepadł w Belgii, o tyle ten pierwszy sezon zapowiadał coś więcej – wejście do pierwszego składu, rozwój i transfer gdzieś wyżej. Niestety, jesteśmy w końcówce stycznia 2025 i Skóraś musi właściwie zaczynać od początku. To znaczy dopiero do tej wyjściowej jedenastki wejść.
A jak już wspomniano o rywalu Skórasia, Olsenie, to przecież tyle dobrego, że Duńczyk niedawno zmienił klub. No, ale trafił do Wolfsburga, gdzie jest Jakub Kamiński, kolejny piłkarz z listy, od którego chciałoby się więcej.
Sytuacja podobna jak u Skórasia – pierwszy sezon Kamiński miał bardzo rzetelny, a może i coś więcej: z marszu 31 meczów w Bundeslidze, 25 w pierwszym składzie, przyzwoite liczby – cztery gole, trzy asysty. No, ale niestety w drugim Polak zaciągnął już hamulec ręczny, grając – według liczby minut – pięć razy mniej. W obecnym poszukano mu nawet nowej pozycji, na boku obrony – taka przypadłość polskich skrzydłowych, że się ich cofa, bo nie dają liczb – ale po początku w pierwszym składzie znów trzeba było się pogodzić z ławką rezerwowych.
Problemem Kamińskiego jest to, że najgłośniej w Niemczech jest o nim głównie w trakcie przygotowań. Wtedy błyszczy, jest chwalony przez trenerów. Przed tym sezonem Ralph Hasenhüttl powiedział: – Kamiński jest dla mnie wygranym letnich przygotowań. Wykonał znakomitą pracę na lewej stronie, tworzył w ofensywie wiele okazji. Jest dla nas bardzo ważnym piłkarzem.
No, ale przychodzi liga i jest różnie: albo fatalnie, jak w poprzednim sezonie, albo co najwyżej średnio jak w tym. Kamiński ma średnią not (3,81) jak 177. piłkarz w rankingu Kickera, ale nie zagrał tylu spotkań, by go w tym zestawieniu ująć.
Czy więc Skóraś z Kamińskim przepadli i nikt o nich nie pamięta? Nie. Czy ich kariera posunęła się wyraźnie do przodu? Też nie. Dwóch średniaków. Raz bliżej składu, raz dalej.
ŻAL MODERA, KATASTROFA JÓŹWIAKA
Średniakiem na pewno nie miał być Jakub Moder, on miał chyba największe papiery z całej tej ekipy, by robić karierę za granicą i tak też się działo, bo nie odbił się od Brighton, grał coraz regularniej w Premier League, ale wiadomo, co się stało – zerwał więzadła. I po tym się nie podniósł, nie był już tym samym Moderem, tylko uboższą wersją siebie. Nie umknęło to uwadze Anglików i pomocnik zrobi krok w tył, udając się najpewniej do Feyenoordu.
Tylko czy zerwanie więzadeł może być wytłumaczeniem na wszystko? Tak, to fatalna kontuzja, nie życzymy nikomu, ona łamie kariery. Z drugiej strony jest jednak Arkadiusz Milik, który przez to bagno przechodził dwukrotnie i nie zniknął z radarów lig TOP5 – po swoich zdrowotnych przypadkach grał w Marsylii, grał w Juventusie (“grał”, bo teraz też jest kontuzjowany).
Zatem: można. Tak, trzeba żałować, że Moderowi stało się to, co się stało, bo pewnie mielibyśmy lidera środka pola w kadrze na lata, ale jednocześnie póki co środkowy pomocnik nie pokazał tej samej siły co Milik. Jakkolwiek brutalnie to brzmi: no tak po prostu jest.
No i Moder cztery lata po transferze nie jest w zasadzie dalej niż był w momencie przenosin. Swój pionek na tej planszy musiał cofnąć.
Ale to i tak lepiej niż Kamil Jóźwiak, który rzuca kostką, ale się nie rusza. Symptomatyczne – niespodzianką było to, że w ostatniej kolejce wyszedł w pierwszym składzie. 26-letni zawodnik, niedawny reprezentant Polski, zdaje się, że talent, jest posądzany o niespodziankę, bo na poziomie drugiej ligi hiszpańskiej zagrał w meczu – wówczas – ósmej drużyny z czwartą.
Wow…
To chyba najbardziej spektakularny zjazd z tego grona. Nie błysnął w Championship, nie błysnął w LaLiga, nie podbija jej zaplecza, lepszą chwilę miał tylko w MLS, ale nawet tam było mu daleko do przykładowego Kacpra Przybyłki.
No i dzisiaj można się zdziwić, dlaczego nie rozważa przejścia do Jagiellonii Białystok, taka to – póki co – kariera.
DZIWNY PRZYPADEK PUCHACZA, NIC CIEKAWEGO U GUMNEGO
Wychodzi więc na to, że najbardziej na plusie jest Tymoteusz Puchacz, którego nie posądzaliśmy o nic wielkiego. No i nic wielkiego nie robi, ale został mistrzem Turcji, regularnie grał w 2. Bundeslidze, po przejściu do Plymouth od razu zgarnął gracza meczu (i będzie się bił o utrzymanie na zapleczu w Anglii).
Poważniejszy poziom, jak Bundesliga, jest poza jego zasięgiem, ale jeśli ktoś chce piłkarza mocno średniego – Puchacz jest idealny. Czy to jest “success story”, którego chciałby Lech, wątpliwe, natomiast faktem jest, że Puchacz najlepiej oddał oczekiwania. Otóż nie oczekiwaliśmy nic, a dostaliśmy coś, więc tak – plus.
Choć trzeba zauważyć, że Lech transferował go do Unionu, gdzie Puchacz zawiódł, więc Niemcy musieli szukać reklamacji gdzie indziej na własną rękę.
No i na końcu mamy Roberta Gumnego, który… po prostu jest. Czasem gra więcej w Bundeslidze, czasem leczy kontuzję i gra mniej, tak po prostu sobie trwa piąty sezon w Niemczech. Nigdy nic nie zapowiadało, że będzie z tego coś więcej: jego najlepsza średnia not w Kickerze za sezon to 3,94, a fakt, że jedyne mecze o eliminacyjne punkty w kadrze Gumny zagrał z San Marino i Czechami, sporo mówi.
Natomiast Gumny tej Bundesligi jakoś się trzyma, co jest marzeniem dla przykładowego Wszołka, więc jakiś plusik należy zapisać.
BYWAŁO LEPIEJ
Ale przyznacie – to jak szukanie promyków słońca w styczniu. Da się, ale łatwo nie jest, a nawet jak się znajdzie, wiele ciepła z tego nie ma.
Historie piłkarzy powyżej daleko mają się do tej Jana Bednarka, który w 2017 roku odszedł do Anglii i zbudował tam sobie mocną – jak na nasze warunki – pozycję. Można się śmiać, że jest elektryczny, nieporadny, momentami drewniany, ale 172 spotkania w Premier League piechotą nie chodzą. To kosmos niedostępny nie tylko dla wychowanków Lecha, ale dla przygniatającej większości polskich piłkarzy.
Zresztą jak patrzymy na to okno i porównujemy z kolejnymi latami, to cieplej chce się spojrzeć na historie Tomasza Kędziory i Dawida Kownackiego. Tak, Kędziora nie grał w najlepszych ligach, ale jakoś nie mamy pewności, że jego osiągnięcia z Ukrainy i Grecji są do powtórzenia dla Puchacza, Jóźwiaka czy nawet Skórasia. Z kolei dla Kownackiego Bundesliga to za wysokie progi, ale regularne strzelanie na jej zapleczu trzeba odnotować i znów: mamy wątpliwości czy Jóźwiak albo Skóraś zrobiliby tam liczby.
*
To naprawdę ważne dla Lecha, by piłkarze, których ten sprzedaje, wykręcali za granicą dobre kariery. Możesz wcisnąć paru piłkarzy za wielkie pieniądze, ale przy kreowaniu kolejnego talentu ktoś wreszcie spojrzy – ej, chcecie sporo kasy, ale ci wasi piłkarze za granicą szału nie robią, zejdźmy z tej ceny.
Mówiąc skrótowo, tak renomę zrobili sobie polscy bramkarze – jeden bronił dobrze, potem drugi, trzeci i Polska stała się ciekawym kierunkiem, by tych golkiperów ściągać. A na przykład dziś, jeśli masz skrzydłowego, który ma liczby w Ekstraklasie, to on zupełnie nie jest tak interesujący, bo kupujący wie, że w poważniejszych okolicznościach to jest praktycznie nie do powtórzenia. I nawet nie musi chodzić o Polaków, Velde w Olympiakosie też nie dowozi.
Ktoś się może kłócić, że utrzymywanie się w Bundeslidze jak Gumny czy Kamiński to jakieś osiągnięcie i pewnie prawda, ale czy to faktycznie ma być sufit?
Jeśli tak, o kolejne miliony i rekordy Lechowi będzie trudniej.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Niszczyciele futbolu przy okazji zniszczyli humory w Barcelonie
- Magia Zakopanego nie zadziałała na Biało-Czerwonych
- Rafał Gikiewicz populistycznie bredzi na temat presji w sporcie
- Napoli mistrzem po strzelaninie w Bergamo? Jeszcze nie, ale jednego rywala ma już z głowy
Fot. Newspix